FREEBET 300 ZŁ NA START W BETFAN!
Za wygraną Realu Madryt z Osasuną

ŁKS Łódź wciąż nie umie grać na wyjeździe. Pierwsza wygrana Janusza Niedźwiedzia w Miedzi

Napisane przez Mariusz Orłowski, 19 sierpnia 2025

ŁKS Łódź jest bardzo konsekwentny. Gra beznadziejnie i kompletnie nie da się go oglądać na wyjazdach, a potem przychodzi mecz u siebie i… wygrywa pewnie do zera. To jest już stała prawda tego sezonu ekipy Szymona Grabowskiego. Wykorzystał tę prawidłowość Janusz Niedźwiedź, dla którego to ważne przełamanie i pierwsza wygrana w trzecim meczu po zatrudnieniu. Miedź Legnica pokonała ŁKS 2:1. 

Dwie twarze ŁKS-u

Janusz Niedźwiedź zatrudniony w miejsce zwolnionego Wojciecha Łobodzińskiego miał kiepski start w nowej pracy. Jego celem jest walka o TOP 6 i próba powrotu do PKO BP Ekstraklasy, gdzie ten zespół grał w sezonie 2022/23, lecz od razu jako beniaminek zleciał z ligi. Niedźwiedź przed starciem z ŁKS-em zdobył raptem jeden punkt w dwóch meczach – najpierw przegrał we Wrocławiu ze Śląskiem (1:3), a potem zremisował w Głogowie z Chrobrym (2:2). Nowy trener miał prawo mieć wielką nadzieję na to, że trafi akurat na tę brzydką twarz ŁKS-u Łódź, bo zespół ten gra na wyjazdach beznadziejnie.

Przed tym meczem ŁKS miał u siebie doskonały bilans 9/9 punktów, ale za to w delegacjach 0/6. Najgorsze oblicze pokazał w Krakowie, kiedy to został zmieciony z powierzchni ziemi i przegrał 0:5. To była różnica kilku klas. ŁKS od razu się zrewanżował i zmiażdżył Polonię Bytom 5:0, ale potem znów pojechał w delegację i zaprezentował się beznadziejnie, przegrywając w Głogowie z zespołem, któremu bliżej będzie do walki o ligowy byt. Następnie… znów odkuł się u siebie, tym razem pokonując Stal Mielec. Łodzianie mają więc dwie osobowości.

Miedź Legnica z mocnym początkiem

To zespół Janusza Niedźwiedzia od początku ruszył na rywala. Już w 10. sekundzie Mateusz Grudziński spróbował pierwszego strzału z daleka. Gospodarze chcieli zaskoczyć. Aleksander Bobek musiał kopać „piątkę” dobre trzy razy w ciągu czterech minut, co pokazywało, kto dominował. Miedź tę przewagę potwierdziła. Wszystko rozpoczął odbiór piłki przez Asiera Cordobę na połowie przeciwnika. Gospodarze rozegrali piłkę do prawej strony i uśmiechnęło się do nich szczęście. Kamil Antonik uderzył, a piłka odbiła się od dwóch zawodników, w tym od Sebastiana Rudola, który wpakował samobója.

Chwilę później Miedź ruszyła z kolejnym atakiem i wywalczyła korner, po którym to Aleksander Bobek nie dogadał się z jednym z kolegów i zrobiło się trochę gorąco. Mieliśmy więc kolejny rzut rożny i… jeszcze jedną groźną sytuację. ŁKS długo nie odpowiadał, bo z przodu… nie istniał. Kiedy jednak już to zrobił, to mogło być z tego spektakularne trafienie. Zaczęło się od absolutnie beznadziejnego rzutu wolnego w pierwszego obrońcę, ale na szesnastce czekał Jasper Loffelsend i huknął z woleja. Wyszło mu to świetnie, lecz miał sporego pecha, bo piłka trafiła w słupek.

Gospodarze się wycofali i oddali pole ŁKS-owi, jednak ten nie potrafił nic ciekawego zrobić. Mecz zrobił się nudniejszy. Kiedy z kolei zaatakowała Miedź, to z akcji wyciągała przynajmniej rzut rożny. W 20 minut biła aż pięć kornerów. Łodzianie powinni wyrównać w 23. minucie, ale nie po swojej składnej akcji, tylko fatalnym błędzie Kamila Kościelnego, który na pewno nie zachował się jak Laurent Kościelny. Podał pod nogi Gustafa Norlina na 16. metr! Ten zmarnował jednak „patelnię”. Zdecydowanie powinien strzelić lepiej, nie w środek bramki. Miedź paradą uratował Jakub Wrąbel. Norlin zmarnował coś takiego:

To ŁKS cały czas rozgrywał i w 30. minucie posiadanie piłki wskazywało na 60%. Robił to jednak za wolno i mało zaskakująco. Legniczanie spokojnie się przesuwali, a groźnie zrobiło się kiedy? Ano po długiej piłce i dwóch wygranych główkach z rzędu. Strzał Fabiana Piaseckiego został jednak zablokowany przez Bartosza Kwietnia. Sytuacji podbramkowych jednak za dużo nie uświadczyliśmy. Kiedy statystyka wskazuje ich tylko sześć po 35 minutach, to nie jest to za specjalnie ofensywny mecz. Jeżeli jednak ktoś postawił na rzuty rożne, to mógł się obłowić.

Na co w tym przypadku liczyła Miedź? Na kontrę. No i się wcale nie przeliczyła, bo ta wreszcie nadeszła po rzucie rożnym przeciwników. Gospodarze ruszyli w trzech na trzech. Jakub Serafin zdążył podać, zanim został sfaulowany. Asier Cordoba dostał piłkę jeszcze przy linii środkowej i popędził lewym skrzydłem. Cordoba zrobił to jak w skrótach zagrań Arjena Robbena – krótkie prowadzenie lewą nogą i mocny strzał po dalszym słupku. W ten sposób wychowanek Athletic Bilbao podwyższył prowadzenie.

Niedużo brakło po dośrodkowaniu Cordoby w 44. minucie pomiędzy obrońców i niepewnie interweniującego Bobka. Goście mieli jednak szczęście, że nie było tam żadnego napastnika. Za chwilę… uśmiechnął się do nich jeszcze większy fart, bo mogli schodzić na przerwę z bagażem trzech goli na plecach. Jakub Serafin uderzył bowiem z rzutu wolnego z 20 metrów w poprzeczkę.

ŁKS Łódź przegrał trzeci raz z rzędu na wyjeździe

Szymon Grabowski zareagował dwiema zmianami – weszli na boisko Adrian Jurkiewicz i Mateusz Lewandowski, autor jednej z bramek ze Stalą Mielec. Boisko opuścili Miłosz Szczepański i Mateusz Książek. I tak jednak to Miedź pierwsza groźniej zaatakowała. Kwiecień kiwnął rywala i zagrał długą piłkę z własnej połowy. Antonik z łatwością wyprzedził Craciuna i dograł do środka. Było blisko, żeby Sebastian Rudol wpakował drugiego samobója. Kopnął jednak akurat w Aleksandra Bobka.

Nic się w tym spotkaniu nie działo, aż tu w 61. minucie Fabian Piasecki przyjął piłkę w polu karnym i został zahaczony kolanem w kolano przez Kamila Drygasa. Przypadkowo czy nie – nie ma to znaczenia. Arbiter Sebastian Krasny wskazał na wapno. Odpowiedzialność wziął sam poszkodowany Piasecki i pewnie pokonał Jakuba Wrąbla, całkowicie go myląc. W ten sposób zapisał na swoje konto już piątego gola w tym sezonie Betclic 1. Ligi. Oprócz tego działo się tyle, co nic. Ten karny to był jedyny celny strzał w drugiej połowie, co świadczy o poziomie tego spotkania i bezradności ŁKS-u.

Goście nawet nie byli bliscy zdobycia bramki wyrównującej. Ciekawiej za to było po drugiej stronie, kiedy Aleksander Bobek wymyślił sobie, że „przetnie” podanie blisko ławek rezerwowych i sfaulował Kamila Antonika. Była to co najmniej dziwna decyzja, zwłaszcza że obok biegł przecież Adrian Jurkiewicz. Dodatkowo sam przy tej akcji ucierpiał. Błysnął dopiero Koki Hinokio indywidualną akcją w 90. minucie, ale i tak Husein Balić po jego podaniu został zablokowany. Arbiter doliczył siedem minut, lecz nic więcej się już nie wydarzyło.

Fot. screen TVP Sport

Antyfan social mediów. Pisanie o piłce nożnej to odskocznia, bo działa w innej branży. Cryuffista i Guardiolista. Od 2008 fan Barcy. Jeden z sezonowców City "przez Pepa". Nie gardzi polską piłką, a po transferze Sampera do Motoru opadła mu kopara.

Freebet 300 złotych
za wygraną Realu Madryt z Osasuną
Real Madryt - Osasuna
Wygrana Realu (handicap -1.5)
kurs
1.66
1
Bonus 3 x 100% do 200 PLN
2
Cashback do 50 zł + gra bez podatku 24/7
3
Bonusy od depozytu do 600 zł +zakład bez ryzyka do 100 zł
4
Zakład bez ryzyka 3x111 zł (zwrot na konto główne)