Legia zdobyła tytuł, a jej właściciel postawił pomnik

15.07.2020

Nie powinny nikogo oburzać słowa Dariusza Mioduskiego, że Legia powinna co roku sięgać po mistrzostwo Polski. To jeden z nielicznych przywilejów tych, którzy wykładają kasę na piłkę nożną z własnej kieszeni. I tych, którzy pozostawią po sobie pomniki.

Zaintrygował Was ten pomnik, prawda? Nie mam na myśli 14. tytułu, choć zdaję sobie sprawę, że kibice Legii mogą mieć niemały problem, co istotniejszego wydarzyło się w lipcu 2020 r. Trudno bowiem ważyć sukces sportowy z epokowym dziełem, jakim dla całego polskiego futbolu, nie tylko dla klubu z Warszawy, jest ośrodek Legia Training Center.

Pozwolicie więc, że skupię się dziś na szkoleniowym królestwie, jakie wyrosło w Książenicach pod Grodziskiem Mazowieckim. Tym bardziej że wnikliwie śledziłem jego losy, kilka razy odwiedzałem to miejsce, kiedy jeszcze było ściernisko, kiedy rysowały się pierwsze boiska oraz bryły budynków, i już na finiszu, kiedy wszystko zaczynało lśnić blaskiem, którego zazdrościć mogą największe europejskie akademie.

Miałem to szczęście, że w ostatnich kilku latach widziałem z bliska, jak funkcjonują najwięksi. Jeździłem, oglądałem, rozmawiałem z pracującymi i zarządzającymi tam ludźmi. M.in. Tottenham, Fulham, Brighton, VfL Wolfsburg, Hannover 96, Eintracht Frankfurt, Benfica Lizbona, madryckie szkółki zależne od Realu. Mam satysfakcję, że konfrontując tamte wspomnienia z legijnym projektem, byłem przekonany, że wszystkim opadną szczęki na widok książenickiego królestwa. I że przemyślenia te, na które mam świadków, potwierdził podczas swojej wizyty w Legia Training Center prezes PZPN Zbigniew Boniek.

Infrastruktura to jedno, ale pomysł na szkolenie to zupełnie inna i jeszcze ważniejsza kwestia. I na tym polu właściciel Legii nie zasypiał gruszek w popiele sięgając już kilka lat temu po Jacka Zielińskiego na stanowisko szefa akademii, Piotra Urbana z bagażem jego hiszpańskich doświadczeń, czy wreszcie po Richarda Grootscholtena, który pionierską robotę implementowania holenderskich wzorców wykonał w Zagłębiu Lubin.

Legia już teraz wie, na kogo chce stawiać i jest w stanie wyprognozować potencjał i rozwój swoich podopiecznych. Przyszłe gwiazdy wytypowali nawet trenerzy w najmłodszych rocznikach, po trzy-cztery osoby, które mają być otoczone szczególną opieką, a inni – nie oszukujmy się – mają im tylko pomóc w dojściu do celu. Właściciel i stojący za budową członek zarządu Tomasz Zahorski nie ukrywają, że takie przedsięwzięcie z budżetem nawet 30 mln zł rocznie musi się spinać finansowo, a korzystny bilans mogą załatwić tylko wartościowe transfery do Europy.

Obserwuję dość wnikliwie od kilku lat, jak funkcjonuje klub z Łazienkowskiej, całkiem dokładnie znam jego struktury, orientuję się chyba dość dobrze, jak rozkładają się siły w otoczeniu właściciela i jak zmieniają ludzie, którzy są najbliżej gabinetu. Znacznie szersza jest grupa tych, którzy kibicują Legii, reprezentując rozmaite środowiska, ale z przywilejem oddawania się tejże pasji w obecności prezesa. No i wreszcie wszyscy ci, którzy deklarują swoje przywiązanie do klubu, ale tylko wtedy, kiedy wabi ich sukces i pokusa ogrzania się w jego blasku. Środowisko Legii to oczywiście kibice, którzy z rzadka akceptują niepowodzenie. Nie przypuszczam nawet, kogo miał na myśli Dariusz Mioduski, ale w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” dość wyraźnie stwierdził, że jest bacznym obserwatorem tego, co dzieje się wokół niego.

Na pytanie o wykpiwającą kompetencje właściciela oprawę na trybunach podczas jesiennego z Lechem Poznań Dariusz Mioduski odpowiada tak: „Takie rzeczy nie motywują mnie, zdenerwowałem się sytuacją. Po raz kolejny zrozumiałem, że kiedy wygrywamy, to zawsze >>my<<, a po porażkach zostaję sam z grupą kilku osób. Akceptuję, że niewielu mówi >>przegraliśmy<<, tylko >>przegrałeś<<. To część sportu, futbolu w szczególności. Wiedziałem, że muszę się trzymać swojego planu i z determinacją iść do przodu. Kiedy wygrywamy, też nie mówię >>ale jestem wspaniały<<, bo wiem, że za chwilę coś będzie nie tak”.

Piszę o tym dlatego, że przez ostatnie kilka lat pytałem przedstawicieli każdej ze wspomnianych grup o szanse powstania ośrodka w Książenicach (a była już wskazana lokalizacja). Poza pracownikami klubu związanymi z tym projektem mało kto wierzył w jego powstanie. Nawet jeśli zdarzyli się tacy, którzy przyjmowali do wiadomości, zupełnie nie zdawali sobie sprawy z rozmachu tego przedsięwzięcia i jego skutków dla całej polskiej piłki. Tak, dla całej polskiej piłki, choćby oburzali się na te słowa sympatycy innych klubów.

Lot w kosmos jednych jest inspiracją dla drugich by zobaczyć Ziemię z wysokości trochę wyższej niż okno własnego domu. Obecny właściciel Legii już przeszedł do historii. Niezależnie od tego, ile jeszcze trofeów skompletuje do gabloty, jak daleko zajedzie jego klub, już teraz postawił sobie pomnik. I wyłożył na to z własnej kieszeni, co w polskim futbolu nie jest praktyką dość powszechną.

Przemysław Iwańczyk, dziennikarz Polsatu Sport