Wojciech Jagoda: „Powiększenie ekstraklasy? Jestem absolutnie na nie.”

28.07.2020

Wszystkie rozstrzygnięcia sezonu już za nami – znamy już mistrza Polski, zdobywcę krajowego pucharu oraz spadkowiczów, a także laureatów nagród. Polskie zespoły czeka teraz jednak najkrótsza w historii między sezonami. Przed jakimi wyzwaniami stoją drużyny z czołówki ekstraklasy? Kto okazał się pozytywnym zaskoczeniem sezonu, a kto może czuć się rozczarowany? Więcej w rozmowie z dziennikarzem Canal+Sport, Wojciechem Jagodą.

Jak pan ocenia miniony sezon ekstraklasy – był wystarczająco ciekawy czy mogło być trochę lepiej?

Na pewno ten sezon był wyjątkowy pod względem długości. Nie przypominam sobie, żebym zaczynał pracę 19 lipca, a kończył dokładnie rok później. Ten fakt sprawia, że ten sezon był historyczny. Powinniśmy za niego podziękować tym, którzy w marcu i kwietniu wzięli sprawy w swoje ręce, żeby rozgrywki doszły do skutku i z tego się cieszmy. Sportowe podsumowania odłóżmy na dalszy plan. Przez jakiś czas mogliśmy myśleć, że ligi w tym sezonie nie dokończymy i byłyby problemy. A tak zaczęliśmy, skończyliśmy, mamy mistrza i spadkowiczów.

Przejdźmy do zespołu mistrza Polski. Aleksandar Vuković niedawno zapowiedział, że Legia potrzebuje pięciu albo sześciu wzmocnień. Co według pana będzie największym wyzwaniem dla Legii w nadchodzących rozgrywkach?

Myślę, że z każdym rokiem wyzwania są coraz trudniejsze. Jeśli nie chcemy stracić dystansu w Europie, musimy się wzmacniać. Jeżeli Aleksandar Vuković będzie uzupełniał skład o graczy, którzy już występowali w ekstraklasie, można się zastanowić czy ta Legia mocniejsza na własnym podwórku dzięki osłabieniu rywali, będzie silniejsza w Europie. Z drugiej strony, czy trzecioligowy Hiszpan, który zostaje najlepszym piłkarzem ligi, może wprowadzić na europejskie stadiony? Mam co do tego ogromne wątpliwości.

Lech rok temu wymienił kilkunastu zawodników, a jednak znalazł się w czołówce. Spodziewał się pan, że ten zespół zakończy sezon na podium?

Ludzie powiedzą, że teraz wszyscy tak mówią, żeby się podpiąć do tego sukcesu. Przypominam sobie jednak, jak przed meczami lutowymi byłem gościem programu Bartka Glenia “Studio Canal” wraz z Izą Koprowiak z “Przeglądu Sportowego” i rozmawialiśmy o tym, co się może wydarzyć w ekstraklasie. Wtedy powiedziałem, że widzę Lecha na podium mimo tego, że nikt poważnie na ten zespół nie patrzył. Patrzyło się bardziej na jego wady niż zalety i mówiło się, że problemem Lecha jest młodzież.

Myślałem kompletnie inaczej – że to młodzież dawała radę nawet jesienią i jeśli to starsi piłkarze będą do niej dociągać, Lech będzie wysoko. Pamiętam, że Bartek i Iza popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, gdy tak powiedziałem. Drużyna grała jednak skutecznie i można o niej powiedzieć, że była odpowiednikiem Piasta z zeszłego sezonu. Z tą różnicą, że Piast rok temu zdążył wskoczyć na pierwsze miejsce, natomiast Lech nie zdążył. Myślę jednak, że cała Wielkopolska może być dumna ze swojej ekipy. Patrząc na punkty Lecha w 2020 roku widać nie tylko ładną grę, ale też zabójczą skuteczność, zespół jest najlepszy przy zsumowaniu punktów z czasu przed i po zawieszeniu, jak i z ostatnich siedmiu kolejek.

Dlaczego się nie udało Lechowi dogonić Legii? Miał pecha w meczu 27. kolejki, zaraz po wznowieniu ligi, czyli przeciwko Legii. Tamten mecz tak naprawdę zdecydował o tym, kto został mistrzem Polski. Lech wtedy jednak ani przez moment nie był drużyną gorszą. Pod względem gry nawet podobał mi się bardziej, jednak miał pecha, choćby patrząc na gola, którego zdobył Pekhart. Takie bramki traci się raz w sezonie, a Lech taką stracił właśnie w najważniejszym meczu sezonu. Gdyby nie ta kuriozalna sytuacja i więcej szczęścia Puchacza w ostatniej akcji meczu, Lech zasłużenie wygrałby ten mecz 1:0, a Legia jadąca na oparach głównie ze względu na urazy, nie zostałaby mistrzem Polski.

Powiedziałbym nawet, że Lech w 2020 roku jest drużyną porównywalną do Legii w sezonie 2015/2016, która wówczas zakończyła rozgrywki z dubletem i koroną króla strzelców dla Nemanji Nikolicia. Myślę, że w tym sezonie mogło się tak samo zakończyć dla Lecha.

Latem z Lecha odejdzie kilku ważnych piłkarzy. Co w takiej sytuacji może czekać ren zespół w przyszłym sezonie?

Takiego piłkarza, jak Gytkjaer jest łatwo zastąpić. Pod warunkiem, że wyda się na niego dużo pieniędzy. Przy dzisiejszym skautingu nie ma problemu, żeby znaleźć napastnika o konkretnym profilu, który może strzelić określoną liczbę goli. Jeśli Lech sięgnie do kieszeni, będzie mieć spokojnie kogoś, kto zdobędzie 20 bramek w sezonie.

Na innych pozycjach tak łatwo piłkarzy się nie zastąpi. Zresztą dużo łatwiej jest zastąpić najemnika niż chłopaka, który ma serducho w barwach Lecha, a mówi się, że wychowankowie też mogą odejść. Tak mi się wydaje, że Lech z nimi w składzie w eliminacjach Ligi Europy byłby w stanie zamieszać. Czy uda mu się bez nich – tego nie wiadomo. Jeśli przyjdą najemnicy, będą potrzebowali trochę czasu. Gdy z kolei wychowankowie zastąpią wychowanków, może będą gotowi na ekstraklasę, ale nie na Europę.

Ocenianie szans Lecha w Europie obecnie jest tak trudne, jak ocenianie szans Legii. Nie wiemy jednak jak będą wyglądać te zespoły w eliminacjach.

Trzecie miejsce w tym sezonie zajął Piast Gliwice. Można było się spodziewać, że po sensacyjnym mistrzostwie zespół znajdzie się tak wysoko, czy nie jest to żadne zaskoczenie?

Tak żartobliwie powiem, że wszyscy doskonale wiemy, jaka była tradycja. “Waldek King” od czasu pracy w Ruchu Chorzów na zmianę jeden sezon kończył w czołówce, a w drugim po odejściu czołowych piłkarzy, jego drużynie szło gorzej. Można było więc oczekiwać, że Piast po mistrzostwie będzie się telepał w dolnej połowie tabeli i będzie się cieszył ze spokojnego utrzymania. A tutaj Waldek odczarował samego siebie i doprowadził do ogromnego sukcesu, po mistrzostwie wywalczając trzecie miejsce. Dla drużyny to na pewno powód do dumy. Poza seriami Legii, serię sezonów na podium na początku dekady miał Śląsk Wrocław. Trzymam kciuki za to, że Piast powtórzy ten wynik.

Waldemar Fornalik to człowiek, który mało mówi, ale dużo robi. Potrafi pracować z polskimi, jak i zagranicznymi piłkarzami. Chciałbym, żeby jeszcze tylko częściej stawiał na młodzieżowców, ale może zdecyduje się na to w przyszłym sezonie.

Po zakończeniu sezonu od razu przyznano nagrody dla najlepszych piłkarzy w tym sezonie. Nie będę pytać, czy to dobre decyzje, ale o to, kogo pan by szczególnie wyróżnił?

Taką absolutną wartością dodaną był dla mnie Pedro Tiba, który był synonimem tego wszystkiego dobrego, co działo się ostatnio w Lechu Poznań. To facet, który potrafi sprawić, że nawet obcokrajowcy w Lechu potrafią utożsamiać się z klubem. Do tego pokazał ogromną jakość piłkarską. Wszyscy pamiętamy jego genialne prostopadłe podanie do Żamaletdinowa w meczu z Legią. Gdyby Rosjanin to wykorzystał, mecz zakończyłby się inaczej.

Podsumowując, Tiba to charakter, jakość i zdecydowanie najlepszy piłkarz ligi. Oczywiście jednak jak najbardziej szanuję te wybory i akceptuję zdanie, że kimś takim jak Portugalczyk w Lechu był Antolić w Legii i skoro Legia zdobyła mistrzostwo, to mu się należy. Z mojego punktu widzenia, Tiba wnosi jednak więcej.

A którego trenera chciałby pan wyróżnić?

Na Twitterze napisałem, że na tytuł trenera roku zasłużyli najbardziej Vuković i Żuraw i nikt specjalnie się nie burzył. Był wręcz pozytywny odzew z obu stron – jeśli ktoś się nie zgadzał, raczej prowadził merytoryczną polemikę.

Absolutnie na równi postawiłbym obu trenerów. Patrząc również na to, że podążali tak naprawdę taką samą drogą. Pamiętam jak wyglądała ocena ich przydatności pod koniec poprzedniego sezonu albo jesienią. Wtedy wszyscy o jednym i drugim mówili, że powinni się pakować i szukać miejsca gdzie indziej.

O Vukoviciu fani Legii nawet pisali, że to amator. Po roku jednak nie widziałem żadnego gremialnego przepraszam od tych, którzy tak twierdzili. Tak to jednak jest, że ci co najgłośniej krzyczą, chowają się do dziury, gdy się okaże, że nie mają racji.

Wybierając trenera dla najlepszej jedenastki sezonu, zdecydowałbym się na ten tandem. Aleksandar Vuković i Dariusz Żuraw są jak ogień i woda.

Gdyby można było przyznawać nagrodę dla największego, w pozytywnym sensie, zaskoczenia sezonu, kto według pana mógłby ją otrzymać?

Z ogromną przyjemnością skierowałbym ją do Częstochowy, a właściwie do Bełchatowa, gdzie Raków rozgrywał domowe spotkania. To dla mnie absolutna rewelacja sezonu, powiew czegoś nowego. Drużyna Marka Papszuna miała swój niezłomny charakter, swój styl gry. Raków przed żadnym rywalem nie klękał – z każdym grał o zwycięstwo. Pamiętam jak Legia przyjechała do Bełchatowa i Raków w drugiej połowie strzelił gola na 2:2. Wszyscy pozostali wróciliby na własną połowę i walczyli o utrzymanie remisu. Tymczasem zespół Marka Papszuna wciąż atakował i mało brakowało, a zdobyłby decydującą bramkę.

Zawsze ważne, żeby drużyna miała twarz swojego trenera i tak to wygląda w Rakowie. Marek Papszun to twardziel, facet z jajami, który skomplikowaną drogą doszedł tu, gdzie jest. Z takim trenerem każdy młody piłkarz powinien potrenować przynajmniej 12 miesięcy – stałby się nie tylko lepszym zawodnikiem, ale i lepszym facetem. Zawsze gdy widziałem Raków w grafiku, uśmiechałem się od ucha do ucha.

Poza tym mamy tutaj Petra Schwarza. Faceta, który zrobił tak duży postęp, że nawet zaskoczył trenera i kolegów z drużyny. Marek Papszun myślał, że ma w środku pola wyrobnika, a okazało się, że ma gwiazdę ligi.

Było trochę o zaskoczeniach, to teraz zapytam, kto po tym sezonie może czuć się najbardziej rozczarowany?

Nie ma drugiego takiego, jak Ireneusz Mamrot. Rozpoczynał sezon jako trener Jagiellonii, która na stulecie klubu miała walczyć o tytuł mistrzowski. Pamiętam, jak z Bartkiem Gleniem komentowaliśmy pierwszy mecz sezonu, gdy Jagiellonia grała z Arką i byliśmy świadkami pierwszego gola młodzieżowca, Bartka Bidy. Wtedy zespół zagrała koncert i każda pozycja wyglądała doskonale. Fenomenalny Prikryl, potwierdzający ogromną jakość Jesus Imaz, odważny Bida, do tego Pospisil…

Wtedy mogło się wydawać, że na stulecie Jaga o coś powalczy. Wyszło jednak, że to Arka była tak słaba na początku sezonu. Potem Jagiellonia nie zagrała już tak dobrego meczu.

Nie chcę tutaj mówić, że to wina Ireneusza Mamrota, absolutnie nie. Po prostu coś tam się wypaliło, niekoniecznie zarząd i trener chcieli ze sobą współpracować, były rozbieżne zdania co do transferów. Dlatego to się tak skończyło.

Na koniec sezonu Ireneusz Mamrot jeszcze trafił do gdyni, gdzie miał pełnić rolę ratownika i pod każdym względem wykonał tam fantastyczną robotę. Piłkarze potrafili przebiec prawie 120 kilometrów w ciągu meczu i myślę, że nawet poprzednie drużyny tego trenera nigdy tyle nie biegały. Myślę, że Ireneusz Mamrot pojawił się w Gdyni kilka miesięcy za późno i ta Arka była nie uratowała. Przy okazji tutaj go bardzo serdecznie pozdrawiam, bo to fajny facet.

Fakt, że z ligi spadły w tym sezonie trzy drużyny mógł wpłynąć na atrakcyjność rozgrywek?

W punktu widzenia telewidzów Canal+ na pewno tak. Oczywiście Arce, Koronie czy ŁKS-owi też zdarzały się dobre spotkania, ale szkoda, że tak mało. Na dole tabeli szukamy emocji, a te się szybko w tym sezonie skończyły. Zresztą trzy drużyny, które spadły, były w tym sezonie faktycznie najsłabsze i nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Będę jednak trzymał kciuki za powrót całej trójki. Myślę, że organizacyjnie najbardziej do tego przygotowany jest ŁKS, największe plany ma Arka. Tymczasem największe problemy ma Korona i nie wiadomo, gdzie ona wznowi rozgrywki i czy w ogóle. Mam nadzieję, że całej trójce uda się wrócić. Mam już wystarczająco dużo lat, a przywiązuję się do ludzi oraz miejsc i bardzo lubiłem pracować w Łodzi, Kielcach i Gdyni. Poza tym zawsze smacznie tam jadłem, a z mojej perspektywy, nie ma to jak dobry posiłek przed meczem! Wtedy łatwiej pracować przy ekstraklasie.

W sezonie 2021/2022 ekstraklasa powiększy się o dwie drużyny. Jakie jest pana zdanie na temat tej reformy?

Sprawa jest bardzo złożona i o tym można dyskutować kilka godzin, ale powiem krótko – jestem absolutnie na nie. Dla mnie powiększanie ekstraklasy w obecnym stanie to trochę jak dolewanie wody do gara, w którym ugotowaliśmy zupę o niespecjalnie dobrym smaku. Czy dolewanie wody zwiększy smak tej zupy? Wszyscy zgodzą się z tym, że to nie jest dobry pomysł.

Ocena polskiej ligi też zależy od tego, jak drużyny radzą sobie w pucharach.

Chciałbym, żebyśmy tego aż tak bardzo nie łączyli. Na dziś nie stać nas na kilka czy kilkanaście drużyn na poziomie europejskim. Jeśli dwóm drużynom uda się awansować do pucharów, moglibyśmy się cieszyć. Wiemy, że kilkanaście drużyn nie nadaje się do Europy, ale i tak możemy fajnie czas na stadionie, śledząc zmagania swojej ulubionej drużyny. A jeśli nie, obejrzeć w telewizji na Canal+ Sport, dobrze zrealizowane i pokazywane widowisko.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI