Lech ma zapobiec sięgnięcia dna, więc zasługuje na przywileje

24.09.2020

W krainie wiecznej szczęśliwości, dumniej nazywanej ekstraklasą, rozgorzała ostra dysputa. W lidze tej, tylko przez złośliwy los zepchniętej na 32. miejsce w Europie, żyją nasi prezesi w nieustannym przeświadczeniu o wyjątkowości ich klubów i siły polskiej piłki, która w 73 roku potrafiła postawić się Anglii na Wembley.

Od wczoraj wiadomo, że jeden z tych klubów, po obiecującej i dobrej grze, stanie przed szansą otwarcia wrót do fazy grupowej Ligi Europy, tak długo zamkniętych przed naszymi (Mołdawianie, Luksemburczycy czy Słowacy eliminowali naszych przypadkowo!). Lech chciał mecz z Pogonią przełożyć, żeby lepiej przygotować się do spotkania o awans, ale goście się nie zgodzili. Decyzję podjęła za nich Ekstraklasa i meczu w wyznaczonym terminie nie będzie.

Szczecinian postawiono w kłopotliwej sytuacji. Prezes Jarosław Mroczek narzeka na sposób załatwienia tej sprawy. Bo gdyby takie rozwiązanie, jak pomoc w możliwym awansie do fazy grupowej któregoś z naszych klubów było brane pod uwagę wcześniej, mógłby się na nie przygotować też jego rywal w lidze. Wypadałoby doprecyzować, że jeżeli któryś z naszych reprezentantów w Europie ma przed sobą decydujący mecz, to powinniśmy na niego chuchać i dmuchać.

Nie zaszkodziłby, a nawet pomógł też taki zapis w regulaminie. Maciej Kusina z portalu 90minut.pl podrzuca rozwiązanie z kraju wicemistrzów świata: „W Chorwacji każdy pucharowicz może raz zgłosić nieprzygotowanie i przełożyć mecz. Można u nas kiedyś wprowadzić podobne rozwiązanie”. Z kolei Kamil Rogólski przypomina sytuację sprzed trzech lat, którą odczuliśmy na własnej skórze. Bo zanim Astana wyrzuciła Legię z eliminacji Ligi Mistrzów, to władze ligi poszły jej na rękę i mecz z Ordabasami Szymkent przesunęły.

Staram się zrozumieć Pogoń. Kosta Runjaić przygotowywał zespół na mecz w Poznaniu, a cztery dni przed nim dowiaduje się, że zamiast tego musi organizować czas na nowo. Prezes Mroczek podnosi temat kosztów związanych z wyjazdem do Poznania i zarezerwowanych noclegów, jak też kosztów trzydniowego zgrupowania, którego w nowych okolicznościach zażyczył sobie trener. No i też nie oszukujmy się, choć w Szczecinie głośno tego nie powiedzą, zawsze to lepiej grać z Lechem z nadzieją, że może trener posadzi na ławkę Tibę albo Daniego Ramireza, bo będzie ich oszczędzał na mecz w LE.

Zdziwiło mnie jednak, że akurat prezes Mroczek patrzy tak krótkofalowo. Do tej pory odbierałem go jako kogoś, kto myśli strategicznie. Pokazuje to w swoim klubie, gdzie od lat rozkwita akademia, z której Pogoń zaczyna czerpać. Ale spojrzeć dalej niż poza Szczecina? Przecież może się zdarzyć, że z rankingu wypracowanego teraz przez Lecha będzie Pogoń korzystała w kolejnych latach, jeśli tylko zakwalifikuje się do europejskich pucharów. A nawet jeśli nie, to przecież sprzedaje zawodników. Mocniejsza i szanowana liga wpłynie na wyższe ceny, a wtedy Jakuba Piotrowskiego może udałoby się sprzedać nie za 1,5 miliona euro, a dwa razy więcej. Silniejsza liga z polskimi drużynami grającymi co tydzień w Europie to też lepsza pozycja negocjacyjna dla nich przy negocjowaniu kontraktu telewizyjnego, z którego Pogoń przecież korzysta.

Szczęśliwy kraj piłkarski z 32. ligą w Europie, w którym głównym tematem kilku najbliższych dni będzie przełożenie jednego meczu, a jak dobrze pójdzie, to trzech. Przypadek Pogoni pokazuje, że jakiekolwiek rozmowy o wspólnym dźwignięciu ekstraklasy to ściema. Ładne słówka dla kibiców i dziennikarzy, za którymi kompletnie nic się nie kryje. Każdy myśli o sobie. Oczywiście, że Lech nie jest wyjątkiem, co go obchodzi Podbeskidzie Bielsko-Biała, Stal Mielec czy Pogoń. Ale tak się składa, że dostał mandat, a w zasadzie to go sobie wywalczył na reprezentowanie wszystkich w Europie. Patrząc z perspektywy ekstraklasy jego zadaniem w tym sezonie, podobnie jak Legii, Piasta i Cracovii, na starcie europejskich pucharów było zapobiec temu, by polska piłka klubowa sięgnęła dna, o które przecież się ociera. A skoro misja trudna, to i zasługuje na przywileje.

Dziennikarz Przeglądu Sportowego, Łukasz Olkowicz