Nie strzelajcie do sędziego

25.09.2020

Szefowie Lecha i Legii zachowaliby się naprawdę ładnie, gdyby w jakiś sposób wynagrodzili fanom Pogoni i Śląska przygotowanym do weekendowych wyjazdów, odwołanie meczów w najbliższej kolejce. Taki wyraz szacunku byłby czymś zupełnie nowym w naszej rzeczywistości. I od szacunku do innych proponowałbym poprawę naszej futbolowej rzeczywistości rozpocząć.

Zanim jednak o przełożonych meczach, o których pisał już wczoraj na tych łamach Łukasz Olkowicz, trochę o innym szacunku. Tym do siebie (by lepiej oglądało się piłkę) i do arbitrów oraz komentatorów.

Na początek więc pytanie, do Was, drodzy Kibice: czy znacie określenie „borderline”? Jeśli nie, czas je szybko poznać, bo UEFA używa go w swych materiałach naprawdę często.

W materiałach sędziowskich, przygotowanych jako wzorcowe przed nowym sezonem, jest rozdział pt. „Ochrona graczy”. Oglądając kolejne klipy z meczów w poprzednich sezonach trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że został stworzony po to, by chronić nie piłkarzy, a właśnie arbitrów. Brutalne wejścia, za które jeszcze dwa-trzy sezony temu sędziowie bez wahania dawali czerwone kartki, a za które na podwórku dałoby się faulującemu zwyczajnie w zęby, klasyfikowane są jako ósemka w skali 1-10. Wskaźnik umieszczany jest na tle żółto-czerwonym, a nad kratką z numerem osiem widnieje właśnie napis: „borderline”. Punkt graniczny, faul na krawędzi, czyli taki, za który sędzia może dać zarówno żółtą, jak i czerwoną kartkę, a i tak – jak ja nie znoszę tego określenia – jakoś się wybroni. Niby jest jeszcze ważne, jak czuje się faulowany i jakie są skutki takiego zagrania z niepewnego (zdaniem sędziowskich władz) brutalnego faulu, ale tak naprawdę sygnał dla sędziów jest jasny: tendencja, by chronić kości gwiazd trochę się zmienia. Tak, jakby sędziowskie władze przestały się już bać czerwonego kolory krwi na getrach, a bardziej tego, że kartka w kolorze czerwonym będzie pojawiać się zbyt często.

Łatwo teraz strzelać do sędziów, oskarżać o podstawowe błędy, gdy klipów tych – elementarnych dla zrozumienia tego, kiedy i dlaczego gwiżdże arbiter – zwyczajnie się nie oglądało. W ostatniej kolejce Damian Sylwestrzak nie pokazał czerwonej kartki Maciejowi Wiluszowi i spotkał się z falą krytyki. Niby zasłużonej, bo faul był bandycki, ale młody sędzia postąpił zgodnie z wytycznymi. Miał też pecha – choć nie takiego jak faulowany Maksymilian Sitek – że młodzieżowiec Podbeskidzia próbował jeszcze grać, bo jego zejście z boiska i ocena, że poważnie ucierpiał, pomogłaby pewnie podjąć – znów zgodnie z wytycznymi – decyzję o czerwonej kartce.

Apeluję więc, by nie strzelać i nie wyzywać sędziów, ale także tych, którzy ich tłumaczą, znając klipy i czytając przepisy – zwłaszcza te oznaczone w nowej książce kolorem żółtym, jako nowe. Nawet jeśli nam te przepisy się nie podobają, jeśli kilku nie rozumiemy, trzeba je wyjaśniać. Robi to co niedziela pan Sławek Stempniewski w Lidze+Extra i oczywiście zamiast „dziękuję”, słyszy jedynie słowa lekceważenia, bo jego opinia dla wielu kibiców ma sens tylko wtedy, gdy jest tożsama z ich własną opinią.

Zagrania ręką to już zupełnie inna historia, ale jest jeden plus – w Polsce nie ma już dziwnych interpretacji różnych od tych UEFA, więc można próbować się w tym odnaleźć. Warunek jest jeden – oglądać, oglądać, oglądać, porównywać, porównywać, porównywać.

Wślizg i piłka w rękę podpierającą – gramy dalej.

Parada obronna a la Łukasz Trałka w derbach Poznania i piłka, która nie uderzyłaby w ciało, gdyby nie ręka – karny. Jeśli strzał był w bramkę lub jej okolice (tak uczą sędziów na kursach, ciężko czasem stwierdzić, a więc znów mamy „borderline”) – dodatkowo żółta kartka.

Nie jestem pewien, czy wszyscy kibice wiedzą też, co znaczą określenia SPA i DOGSO. SPA (Stopping a Promising Attack) to zatrzymanie faulem obiecującej akcji, wyceniane na żółtą kartkę. DOGSO (Denying an Obvious Goal Scoring Opportunity) to już pozbawienie realnej szansy na zdobycie bramki i kartka czerwona, chyba że faul nastąpił w polu karnym, a obrońca próbował zagrać piłkę (wtedy tylko kartka żółta). Kryteria nie są łatwe, o czym świadczy choćby dyskusja po pierwszej kolejce i faulu ostatniego obrońcy Lechii na połowie Warty. Sędzia tego nie zauważył, ale nawet gdyby widział i gwizdnął, powinien dać tylko żółtą a nie czerwoną kartkę, bo odległość napastnika i do bramki rywala, i piłki była znaczna.

Takie przykłady można mnożyć a to przecież tylko rzeczy najbardziej oczywiste. Podczas niedawnego, kilkugodzinnego szkolenia z Panem Sławkiem obejrzeliśmy dziesiątki sytuacji, resztę dostaliśmy jako pracę domową. Pracujemy, by lepiej wyjaśnić Wam, Kibice, co się dzieje na boisku. Stąd prośba – nie strzelajcie do nas, jak do posłańców złych wiadomości. Nie my wymyślamy przepisy – możemy ich nie lubić, ale musimy respektować.

Zgodnie z przepisami Ekstraklasa przełożyła też na prośbę naszych pucharowiczów ich mecze w tej kolejce. Gdy czytałem protesty Pogoni zrobiło mi się zwyczajnie przykro – warto zrozumieć, że nasza liga naprawdę dużo traci, nie tylko wizerunkowo, przez słabą postawę w pucharach. Rok temu Tiba zastanawiał się, czy nie zrobił błędu przechodząc do Poznania, bo chciał grać o trofea i w pucharach, teraz może zachęcić do transferu do Polski kolegów. Pogoni też inaczej smakowałoby zwycięstwo nad Lechem, który dajmy na to pokonał (a co, pofantazjujmy!) Tottenham (albo chociaż zremisował z dublerami Spurs) niż z zespołem, który poległ w Europie z Łotyszami. Pomijając już fakt, że mocny polski klub walczący dzielnie w pucharach oznacza łatwiejszy cel dla ligowych rywali…

Ileż teraz jest głosów, czy wszystkie ewentualne mecze ligowe grając w grupie Lech i Legia sobie przełożą… Otóż nie. Chcą optymalnie przygotować się do tego najważniejszego, który zdefiniuje ich najbliższą i trochę dalszą przyszłość. Ich, ale także przyszłość Ekstraklasy, która swoim reprezentantom powinna kibicować a nie rzucać kłody pod nogi. To zwyczajna kwestia szacunku – do nich i do siebie.

Czy na Zachodzie przekładają? Tak, w wielu krajach. Nawet Ajax, nawet Bayern niedawny mecz w Pucharze Niemiec. Przekładają też na Wschodzie i w Skandynawii, a także na Bałkanach, bo wiedzą, co ich kluby w Europie mogą wygrać dla reszty ligi i jej odbioru. Lechowi nie było łatwo, bo ostatnie dwa mecze grał na wyjeździe a nawet perfekcyjnie zorganizowana podróż dezorganizuje regularną pracę. Teraz znów czeka poznaniaków wyjazd, więc ich prośbę rozumiem i popieram. Podobnie jak tę Legii (choć ta podróżować szczęśliwie nie musi), jeśli Czesław Michniewicz uznał, że woli przygotować zespół treningami, bez niedzielnego meczu.

W tym tygodniu gra będzie szła o przyszłość nie tylko Legii i Lecha, ale i naszej Ekstraklasy. Naprawdę możemy zacząć wyczołgiwać się z europejskiego błota. Ale trzeba sobie pomóc, a nie być jak Polacy w starym dowcipie:

– Diabeł, a dlaczego tu w piekle wszystkie kotły mają strażników, żeby nikt nie uciekł, a przy tym nikt nie pilnuje?

– To Polacy. Jak jeden się wychyla i chce uciec, inni trzymają go za nogi.

Żelisław Żyżyński, dziennikarz Canal+