Derbin: Jako zawodnik nie grałem w Ekstraklasie, ale dlaczego miałbym tam nie trafić jako trener?

19.02.2021

Według wielu mowa o trenerze, który jest na dobrej drodze, by w niedalekiej przyszłości trafić do Ekstraklasy. W Bełchatowie zrobił z piłkarzami – jak sam przyznaje – „mistrzostwo świata”, jednak teraz decydująca weryfikacją będzie praca w Tychach. GKS od kilku lat marzy o awansie. Czy pomoże w tym Artur Derbin? Niewykluczone. Zanim ruszy runda wiosenna na boiskach I ligi, przeczytajcie, co ma do powiedzenia trener tyszan.

  • Jak pracuje nad obroną?
  • Czym go zainspirował Bogdan Wenta?
  • Dlaczego zawodnicy mogą mówić do niego po imieniu?
  • Co zrobić po debiucie przegranym 1:6?

Artur Derbin kilka tygodni temu znalazł się na podium naszego rankingu trenerów, więc tym bardziej warto poznać, jak patrzy na swoją pracę.

***

Porównajmy pracę w klubie z kłopotami finansowymi i takim, gdzie jest spokój. Jak to wpływa na komfort psychiczny?

Bardzo! Komfort jest niesamowity, bo człowiek nie myśli o małych i dużych zmartwieniach. Nie mówię tutaj nawet o braku pieniędzy na sprawy klubowe, ale życiowe, o funkcjonowanie ludzi, którzy się z tym borykają. Mówię oczywiście o sytuacji z Bełchatowa. W Tychach tego nie ma i człowiek może się skupić wyłącznie na aspektach sportowych. Kolosalna różnica.

W Bełchatowie bieda, w Tychach spokój. Czy sytuacja dookoła wpływa na zaangażowanie w pracę? W teorii nie powinna, ale często się mówi, że dobrobyt nas rozleniwia.

Absolutnie nie! W biedzie człowiek chciał udowodnić, że coś uda się wycisnąć dodatkowego. Może jako zawodnik coś takiego przeżywałem, ale jako trener nie.

W Bełchatowie kadra była niezbyt szeroka. Nie mieliśmy nawet nominalnej „9” i trzeba było szukać zawodników z innych pozycji. Tutaj jest większy spokój. Jednak, jeśli człowiek sobie pozwoli, by lżej traktować swoje obowiązki, szybko go ludzie wyczują i sprowadzą na ziemię. Sam przed sobą nie mógłbym tez spojrzeć w lustro, że coś zaniedbałem. Mam sztab, który mnie wspiera i pomaga, by zwracać uwagę na każdy szczegół.

Pamiętam pracę prezesa Leszka Bartnickiego z Lublina. Nie stawiał na luksus, ale jednym z najważniejszych zadań było zapewnienie komfortu pracy dla trenera i zespołu.

To też nie jest tak, że nam się tutaj przelewa. Oglądamy każdą złotówkę kilkukrotnie, zanim ją wydamy. Budżetem trzeba racjonalnie dysponować, ale tym zajmuje się prezes Bartnicki. Pomaga nam w realizowaniu naszego procesu treningowego. Teraz pracuje z urzędem miasta na temat bazy treningowej, bo pod tym względem kulejemy. Chociaż trzeba przyznać, że mieliśmy do naszej dyspozycji podgrzewane boisko ze sztuczną murawą. Wyjechaliśmy na tygodniowe zgrupowanie do Ustronia. Są zachowane standardy dotyczące dnia meczowego, więc jest wszystko w porządku.

Kibice lubią rozróżniać trenerów na ofensywnych i defensywnych. O Panu można było przeczytać, że w Sosnowcu stawiał na efektowną piłkę. W Bełchatowie zwyciężył pragmatyzm, co pokazywały chociażby wyniki i skuteczność obrony. W Tychach również większy respekt budzą wyniki defensywy. Jak Pan siebie określa?

Wciąż szukam swojej tożsamości. Przyglądam się także drużynom i analizuje, gdzie i jak można osiągać sukcesy. Na co kłaść większy nacisk oraz kiedy zmieniać akcenty przy konkretnych elementach. Wszystko determinuje też stan posiadania. Kim dysponujemy i kim dysponuje przeciwnik.

Jeśli o mnie chodzi, procentowo największe akcenty stawiam na organizacje gry w defensywie. Tyle że wszystko ewoluuje. Wcześniej byłem bardziej skupiony na obronie niskiej. Teraz stawiam na skoki pressingowe, które w ostatnim czasie akcentujemy, doskonalimy. Coraz częściej widać to w naszej grze i coraz częściej odbieramy piłki w strefie wysokiej. Można powiedzieć, że to bronienie oraz atakowanie, ale z pracą bez piłki.

Dawid Szulczek opowiadał, że znacznie szybciej widać efekty przy pracy nad obroną niż atakiem pozycyjnym. To logiczne, w końcu łatwiej coś zburzyć, aniżeli zbudować.

Zgadzam się z tym, natomiast na wszystko potrzebny jest czas. Żeby przeciwnik popełnił błąd po naszych skokach pressingowych, to też trzeba wypracować. Drużyna musi odpowiednio zsynchronizować takie skoki, zaskoczyć przeciwnika i odebrać piłkę. Dodam tylko, że to podejmowanie pewnego ryzyka. Nie mówię tu o obronie niskiej, gdy okopujemy się w okolicach własnego pola karnego, będąc w kompakcie i zamykając konkretne przestrzenie. Chodzi o podejście wysoko, gdy się otwieramy. Parę razy trzeba odebrać i parę razy trzeba się przekonać, że w przypadku niepowodzenia nasi obrońcy zostają 1 na 1. Muszą dysponować odpowiednią szybkością i wtedy obrona musi być jakościowa, a nie ilościowa.

To też nie jest proste do wytrenowania. Muszą za tym iść konkretne i wymierne wyniki. Trzeba pokazać drużynie rzeczy, które nam wyszły dobrze i że warto iść w tę stronę. Robienie czegoś, jako sztuka dla sztuki nie ma sensu. Gdybyśmy wychodzili, krzyczeli „press”, a potem byłaby kontra za kontrą, po których rywal strzelałby gole, wówczas nie wiem czy drużyna byłaby skora do podejmowania takiego ryzyka.

Zawodnicy nie są głupi. Jeśli coś nie przynosi rezultatu, a nadal się to robi, przyjdzie moment zwątpienia.

Tak, zdecydowanie.

Żeby była jasność. To nie jest tak, że więcej czasu poświęcamy bronieniu. My naprawdę dużo czasu spędzamy nad doskonaleniem gry w ataku pozycyjnym. Często w naszej lidze zdarza się, że przeciwnik wraca całym zespołem na własną połowę. Wtedy trzeba znaleźć sposoby, by się przedrzeć przez całą jedenastkę. Oprócz tego zachować czujność i przy ewentualnej stracie, nie narazić się na kontrę. Na to również poświęcamy sporo uwagi.

Jak można to procentowo określić pod kątem pracy nad defensywą i ofensywą?

Nie śledziłem tego dokładnie. Mam wrażenie, że mowa o podziale 50/50.

W wywiadach dla Futbolfejs i Weszło mówił Pan, że inspiruje się sposobem budowania drużyn przez Bogdana Wentę. Dlaczego?

Przyglądając się pracy Bogdana Wenty nie chodziło o samo budowanie drużyny, ale o relacje i zarządzanie grupą ludzi. Pracował z doświadczonymi zawodnikami, którzy grali w najlepszych klubach europejskich. Miał fajne podejście z motywacyjnymi komunikatami i bliskością w relacjach. To mi imponowało. Każdy znał swoje miejsce w szeregu i był w tym ogromny szacunek. Stąd się to przeradzało w ogromne sukcesy grupy ludzi. Pod kątem kompetencji miękkich podziwiałem trenera Wentę.

Jeżdżąc na staże również mocno zwracałem uwagę na te kompetencje. Kwestie techniczno-taktyczne były bardzo ważne, ale relacje międzyludzkie również. To też jest część warsztatu trenerskiego.

Kompetencje miękkie to chyba znak naszych czasów. Krzyk dzisiaj raczej nie pomaga, a nawet utrudnia pracę trenerom.

Jeżeli nie musisz, to tego nie rób. Wychodzę z założenia, że wolę chwalić, a zawodnicy udowadniają, że na na to zasługują. Nie jest też tak, że człowiek zachowuje stoicki spokój. Czasem trzeba podostrzyć, by drużyna zareagowała, ale to sporadyczne momenty.

Mówił Pan o szacunku do trenera, ale jednocześnie czytałem, że nie ma pan z tym problemu, by zawodnicy zwracali się po imieniu do Pana. W naszej kulturze to jednak dziwna sprawa, bo mowa o relacjach przełożony-podwładny.

Szacunek musi być w dwie strony. Jestem przekonany, że każdemu zależy na zrobieniu postępu. Jeśli ktoś ma kłopoty z formą, stabilizacją dyspozycji, staram się wspierać i pomagać. Wiem, że chcą rozwoju.

Na początku pewnie czułbym się nieswojo, ale ogólnie nie miałbym z tym kłopotu. Dziwne jest dla mnie, bo często mówię trenerom, że jesteśmy gdzieś prywatnie, więc możemy rozmawiać na „ty”, a wcześniej wiele osób tego nie robi. Faktycznie, taka jest nasza kultura i trudno się dziwić.

Była sytuacja z nadużyciem tego przechodzenia na „ty” i potrzeba postawienia wyraźnej granicy?

Nie miałem jeszcze takiej sytuacji.

Kwestia sprecyzowania jasnych zasad na linii zespół-sztab

Oczywiście, to jest bardzo ważne. Wszyscy pracujemy na jeden cel, sukces. Każdy z nas porusza się w pewnych ramach. To nie jest tak, że sam ustalam pewne zasady. Wspólnie ustalamy i wszyscy się do nich stosujemy, bez wyjątków.

Jak wpływa na trenera i zespół taki start, jaki miał Pan w Chojniczance? Przychodząc w nowe miejsce pracy zawsze mamy mnóstwo zapału, a tu trafiło się 1:6 z Górnikiem Zabrze.

Wtedy byłem świeżym trenerem na szczeblu centralnym. Tuż po pracy w Sosnowcu i na kontrakcie „zadaniowym” w Chojnicach i od razu taka bomba. Coś nieprawdopodobnego… Po jakimś czasie mnie wzmocniło, ale na początku zdeptało. Następnego dnia, po porażce, stanąłem przed lustrem powiedziałem sobie „Dasz radę. Takie momenty mają sprawić, że podniesiesz się i będziesz silniejszy”. I tak się stało. Porozmawialiśmy z drużyną, ja też zrobiłem rachunek sumienia.

Przed meczem byłem z drużyną ledwie dwa dni, a wcale nie graliśmy tam złego meczu. Mogliśmy nawet prowadzić, a Górnik od tego meczu poszedł na szczyt I ligi i wrócił do Ekstraklasy. Ten jeden raz szczęście mi nie dopisało. Trzeba było inaczej zestawić drużynę personalnie. Nie trafiłem jak należy i taka była konsekwencja. To była nauka na przyszłość. Wchodzisz i solidnie oraz dogłębnie przeanalizować kadrę, sytuacje w drużynie i klubie. Czasami brakuje na to czasu, ale trzeba się posiłkować ludźmi dookoła. Może mi tego wówczas zabrakło.

Łatwo trenować klub, któremu się kibicuje? Wychowywał się Pan w Zagłębiu Sosnowiec, w którym później był trenerem.

Człowiek może czuć się lepiej, pewniej. Z drugiej strony odpowiedzialność może być podwójna, większa. Teraz, gdy człowiek nabiera doświadczenia i dystansu, zachowuje większy spokój. On ma pomagać w pracy. Analiza tego, co się wydarzyło i co się może wydarzyć. To nabierasz z czasem. Każdy trening, mecz, kolejna posada dodają doświadczenia.

Trudno spojrzeć na to chłodnym okiem w miejscu, z którym jestem związanym emocjonalnie. Jadąc na drugi koniec Polski też chcę, jak najlepiej, jednak traktuje to bardziej jako zadanie w pracy. Tutaj pojawia się dodatkowy bagaż.

Nie wiem czy nie mam dodatkowego bagażu. Wszędzie jest presja wyniku. Bardzo mało jest takich klubów, które grają i wystarcza im byt na określonym poziomie. Natomiast ja pojawiam się w miejscach, gdzie są aspiracje. Mi też osobiście trochę przeszkadza takie sztuczne napięcie. Wole analizować, porozmawiać, wyciągać wnioski i na tej podstawie oraz procesu treningowego zbierać kolejne doświadczenia.

Jest Pan w kolejnym klubie z aspiracjami, więc zakładam, że to napędza do pracy. Trafić w miejsce, by o coś powalczyć, a nie przeżyć kolejny sezon.

Dokładnie tak, bo w innym przypadku człowiek szybko traci motywacje. Lubię mieć swoje cele w życiu i mam je zapisane. Każdego dnia staram się przybliżać i realizować plany. Zdarzają się historie, które powodują, że człowiek może się oddalić od tego, ale to są tylko momenty. Człowiek brnie do przodu dalej, małymi kroczkami. Cele w życiu są bardzo ważne, dlatego cieszę się, że trafiam w takie miejsca.

Czy jednym z takich celów jest praca w Ekstraklasie w niedalekiej przyszłości?

Oczywiście, że tak! Jako zawodnik nie miałem możliwości zagrać w Ekstraklasie, ale dlaczego miałbym nie być tam jako trener? Każdy trening, mecz przybliża mnie do tego. Oczywiście są trudne chwile, porażki, ale one też są przydatne. Im więcej porażek w pewnym momencie, tym później przyjdzie więcej zwycięstw, jeśli wyciągniemy wnioski.

Tak, to jest mój cel. Może w GKS-ie Tychy.

Wyznaczył sobie trener konkretny czas na realizacje tego celu?

Wyznaczyłem sobie, ale nie spinam się na to. Pracuje najlepiej, jak potrafię i liczę, że ludzie to docenią.

Kiedy mija termin?

Zostawiam to dla siebie.

W piłce seniorskiej wynik determinuje ocenę trenera. Jest jednak chyba wewnętrzna satysfakcja, gdy prowadzi się takich graczy, jak Dawid Kocyła czy Jan Biegański i oni idą wyżej.

Zawsze jest radość. Z Bełchatowa wielu zawodników się wypromowało. Można powiedzieć, że po części z biedy, ale w wielu przypadkach dawali sygnały, że są gotowi do rywalizacji na wyższym poziomie. Cieszę się, że o Dawidzie Kocyle jest w ostatnim czasie coraz głośniej. Po cichu wkrada się na salony piłkarskie, ale to zawodnik, który zamienia sytuacje w złoto. Albo na nim są rzuty karne, albo sam strzela gole. Bardzo wartościowy i dynamiczny piłkarz.

Janek Biegański przy innych trenerach debiutował, został przygotowany wcześniej, a teraz mogliśmy korzystać z niego jako pełnowartościowego zawodnika i okazuje się, że wykorzystują chłopcy ten czas. Apel do tych chłopaków, by nie zrażać się, pracować i czekać na swój czas, który przyjdzie.