Dyskretni napastnicy. Czy porażka z Anglią to jednak tylko ich wina?

01.04.2021

W rywalizacji z Anglią oczy wszystkich kibiców zwrócone były przede wszystkim na napastników. Kibice reprezentacji Polski zdawali sobie pytanie, czy będą w stanie w pierwszym składzie godnie zastąpić Roberta Lewandowskiego.

Wielka niewiadoma

Do momentu podania wyjściowej jedenastki przez Paulo Sousę, w zasadzie nikt nie wiedział, kto wystąpi w napadzie. Nie wiedzieli tego kibice, nie potrafili też odpowiedzieć na to pytanie eksperci. Tak jak np. Tomasz Frankowski – Na obecną chwilę ciężko mi wytypować, który z napastników miałby zagrać w pierwszym składzie. Czy Milik, który ma większe predyspozycje do przytrzymywania piłki czy Piątek, który jest zawodnikiem lepiej wyszkolonym w powietrzu – przyznał we wtorkowej rozmowie dla „FutbolNews.pl” były reprezentant Polski.

Ostatecznie portugalski selekcjoner zaskoczył wszystkich swoim wyborem, gdyż zdecydował się postawić na duet Krzysztof PiątekKarol Świderski. Taki tandem do tej pory nie miał okazji występować ze sobą w parze i szanse na debiut dostał w rywalizacji z tak ekstremalnie trudnym rywalem.

Nie ma piłek, nie ma goli

Tym bardziej było to zaskoczenie, gdyż obaj napastnicy prezentują zbliżony do siebie styl gry. Główny obszar ich działalności to pole karne rywala, rzadziej zaś zdarza im się operować z dala od szesnastki. I w meczu z Anglią było to widać dobitnie. Nie można jednak za środową rywalizację wieszać na nich wyłącznie psów. Pomocnicy podaniami też ich bowiem nie rozpieszczali. Z pierwszej połowy, w której biało-czerwoni na bramkę Nicka Pope`a nie oddali choćby jednego celnego strzału zapamiętamy bowiem tylko dwie rzeczy: Piątka grającego na granicy spalonego, który starał się wychodzić zza angielskich defensorów oraz Świderskiego, który nie mogąc się doczekać podań, schodził do skrzydła.

Bez podań, nie ma jednak sytuacji. A bez sytuacji, nie ma bramek. Nic więc dziwnego, że w pierwszej połowie po stronie zdobyczy piłkarzy Sousy widniało zero.

Złość Milika

Napastnik PAOK-u Saloniki z boiska zszedł już w przerwie, ale trudno go winić za słaby występ. Z pustego i Salomon nie naleje. Z drugiej strony, Arkadiusz Milik, który zmienił byłego asa Jagiellonii Białystok, pokazał, że jak nie można liczyć na kolegów, trzeba wziąć sprawy we własne ręce. W przekroju całego spotkania, atakujący Olympique Marsylia nie błyszczał, ale wykazywał olbrzymie chęci do gry. W 53. minucie zdecydował się na zaskakujący strzał z ponad 20 metrów. Był on ewidentnie nieprzygotowany i trafił prosto w jednego z angielskich obrońców, ale widać było w Miliku tą sportową złość. Tym bardziej, że z grona atakujących, tylko on do tej pory w eliminacjach MŚ 2022 nie zdobył bramki.

Milik zaliczył też asystę przy trafieniu Jakuba Modera, choć też trzeba przyznać, że w tej konkretnej sytuacji był po prostu dobrze ustawiony. 95% zasług należy przypisywać pomocnikowi Brighton & Hove Albion, który najpierw skutecznie naciskał na Johna Stonesa, a później wykorzystał podanie Milika. W 66. minucie Milik znów spróbował szczęścia, ale tym razem nie trafił w bramkę. Piątek z kolei z każdą minutą drugiej połowy gasł w oczach. Jedyne czym się wykazał w tym okresie, to podanie do Milika w sytuacji z 66.minuty. W końcu Paulo Sousa nie wytrzymał i na kwadrans przed końcem, zdecydował się odesłać go do bazy.

Gdybyśmy mieli wskazać, który z naszych atakujących na Wembley sprawiał największe wrażenie, wskazalibyśmy na Milika. Byłby to jednak wybór z gatunku „wśród ślepych i jednooki królem”. Faktem jest jednak, że każdy z członków napadu był w środę osamotniony i w zasadzie mógł liczyć wyłącznie na siebie. Zakładamy, że w tak ekstremalnej sytuacji i Robert Lewandowski niewiele mógłby zdziałać.