Marek Saganowski: Jako piłkarz, walczyłem do ostatniej minuty i chciałbym, żeby tak wyglądał mój zespół [WYWIAD]

19.07.2021

Za kilka dni do gry wraca Ekstraklasa. Tydzień później to samo zrobi I oraz II liga. Jednym z głównych faworytów do awansu w tym drugim przypadku ma być Motor Lublin. Mocarstwowe plany i spore zapowiedzi to jedno. Weryfikacja przyjdzie na boisku, a odpowiedzialnym za to jest od pół roku Marek Saganowski. Pierwsza runda w Lublinie za nim, więc czas sprawdzić ocenę trenera za wiosnę oraz plan na drużynę. 

Mówił Pan, że planuje stworzyć drużynę, która ma chcieć wygrywać. Nie tylko w meczach ligowych, ale także w każdej grze treningowej. Udało się dotrzeć do głów piłkarzy?

Częściowo tak, częściowo nie. Nie mieliśmy dłuższej serii wygranych. Potrafiliśmy zwyciężyć dwa razy i potem przychodziła porażka. W meczach wyglądało to gorzej, ale na treningach poszedł pewien przekaz do zawodników. To jest złożona mentalność. Można się tego nauczyć. Nikt nie może podchodzić na zasadzie, że wygrał jeden mecz i potem będzie łatwiej. Całe życie, jako piłkarz, walczyłem od pierwszej do ostatniej minuty i chciałbym, żeby tak wyglądał mój zespół.

Czy fakt, że do zawodników mówi to Marek Saganowski – były piłkarz, sprawia, że łatwiej jest z tym wszystkim dotrzeć? Nazwisko pomaga?

Kwestia przekazu. Nazwisko może pomóc na początku, ale za przekazem musi pójść czyn. Trzeba wymagać tego w każdej jednostce treningowej. Jeżeli mówimy o pełnym zaangażowaniu w meczu, wymagam także pełnego zaangażowania w treningu. Powtarzam im to często. Myślę, że ekipa, która jest ze mną od pół roku już wie o co mi chodzi.

Lubię i potrafię się pośmiać, pożartować kiedy jest na to czas. Gdy wchodzimy na boisko i pracujemy, wtedy trzeba zrobić robotę na maksa.

Często mówi się, że trener z nazwiskiem i przeszłością piłkarską może w tydzień dużo stracić, a ten bez nazwiska może wiele zyskać. Po prostu nazwisko się kończy w momencie rozpoczęcia pracy i wejścia w merytorykę.

To jest najważniejsze, gdy nazwisko się kończy. Zawodnicy poznają trenera i dystans może być skracany. Wtedy wychodzi czy zespół wierzy w to, co mówi trener, czy nie. Na koniec jest suma moich wskazówek. Tych jako były piłkarz i tych jako trener.

Łatwo było się przestawić z myślenia jako zawodnik na myślenie trenerskie? Piłkarz funkcjonuje w zespole, ale zajmuje się głównie sobą. Trener ma ponad dwadzieścia osób pod sobą.

Do tego byłem przygotowywany od 2016 roku. Wówczas ukończyłem kurs UEFA B+A, później pracowałem w rezerwach, Centralnej Lidze Juniorów, aż trafiłem do pierwszego zespołu Legii. Nie miałem i nie mam kłopotu myślenia jako trenera.

Bardziej mi chodzi o początek w roli trenera.

Bardzo dużo mi dała Szkoła Trenerów w Białej Podlaskiej, a później doświadczenie jakie zbierałem będąc asystentem i pierwszym trenerem. To są dwie różne rzeczy. Jak patrzę na swoją przeszłość, to nie jest łatwe skończyć granie i od razu zostać trenerem. Okres bycia piłkarzem trzeba „wyciszyć”. Trzeba zmienić myślenie na trenerskie.

Coś zaskoczyło Pana w pracy trenera? Mówię o konfrontacji: wyobrażenia vs rzeczywistość.

Jako pierwszy trener zajmuję się wieloma rzeczami, którymi nie powinienem się zajmować. To wiele pozaboiskowych spraw.

Np?

Dużo organizacyjnych – autokar, zgrupowania, hotele. Są takie rzeczy, do których jestem zapraszany, a wydaję mi się, że tracimy na tym wiele czasu. Poświęcamy czas, który moglibyśmy wykorzystać na analizy indywidualne, treningów, meczów, itd.

W wywiadzie dla portalu 2×45.info mówił Pan, że asystent nie jest od potakiwania pierwszemu trenerowi. To spora sztuka zbudować mocny sztab wokół siebie, z osobami, które mają duże doświadczenie i spiąć projekt.

Dla mnie to była podstawa. Zbudować sztab z ludzi, którzy mają swoje zdanie i nie boją się go wypowiedzieć. Mają coś do powiedzenia innego niż ja. Gdy byłem asystentem, miałem swoje zdanie i byłem za to chwalony. Nie wyobrażam sobie mieć obok siebie ludzi, którzy widzą futbol w 100% tak jak ja. Nie uważam siebie za trenera, który wszystko wie i nigdy tak nie będzie. Tutaj mam spojrzenie z kilku stron.

Ariela Jakubowskiego, byłego piłkarza, z doświadczeniem trenerskim. Kacpra Marca, który pracował w „jedynce” Legii i analizował już kilkaset meczów. Szybko skończył granie w piłkę, ale bardzo dużo czasu spędził nad analizami różnego rodzaju. Ich uwagi wiele nam dają. Cenię fakt, że każdy ma swoje zdanie.

***

Czy trener jest zadowolony z tego, co Motor Lublin pokazał wiosną?

Były mecze, po których byłem bardzo zadowolony. Były jednak takie spotkania, gdy robiliśmy coś odmiennego od tego, czego oczekiwaliśmy.

W sumie jestem zadowolony. Zawodnicy szybko złapali, o co nam chodzi. Oczywiście były jakieś kłopoty. Jakość niektórych zawodników też nie była idealna. Jednak odległość dwóch punktów do baraży, jakie nam zabrakły, pokazuje, że przychodząc w połowie sezonu zrobiliśmy niezłą robotę.

Motor często w pierwszej połowie wyglądał kompletnie inaczej niż w drugiej. Zwłaszcza w spotkaniach z Chojniczanką i Stalą Rzeszów. Jaki był tego powód?

Z Chojniczanką w pierwszej połowie graliśmy po raz pierwszy w ustawieniu z trójką obrońców. Mieliśmy zawodników, którzy naszym zdaniem nie do końca rozumieli ten system. W drugiej połowie wycofaliśmy Arka Bednarczyka i po wprowadzeniu Michała Króla przeszliśmy na 4-3-3 i to było znacznie lepsze w danym momencie.

W Stalowej Woli zrobiliśmy szybką zmianę. Mocno taktyczna roszada, gdy Maks Cichocki zszedł i zastąpił go Kamil Kumoch, dając nam więcej spokoju w środku. Wiedzieliśmy, że ten mecz odbędzie się na poziomie gry w piłkę i jakości zawodników, a nie walki.

Przypomniałem sobie spotkanie z Chojniczanką. Przy otwarciu gry Tomasz Swędrowski schodził do boku, „wyganiając” wahadłowego do przodu. Rotacje w środku pola to chyba coś, co w Motorze jest bardzo widoczne.

Tomek szczególnie końcówkę sezonu miał bardzo dobrą. On się czuje najlepiej rozgrywając piłkę. Ma celne i mocne podania z głębi pola. Rotacje są także spowodowane personaliami i tym, kogo mamy na danych pozycjach. One są przydatne przy otwieraniu gry, bo też nie chcemy wybijać piłek na napastników, choć nie wykluczamy tego. Były takie mecze, gdy nie próbowaliśmy krótko otwierać, tylko graliśmy prostszą piłkę.

Mam wrażenie, że w większości zespołów łatwo określić, kto pełni rolę numeru 6, a kto jest ósemką lub „dychą”. W Motorze była taka wymienność, głównie w tercecie Kumoch, Rafał Król i Swędrowski.

Na tym to polega. W defensywie za odcinanie podań lub rozbijanie ataków przeciwnika najwięcej zależało od Tomka Swędrowskiego, ale każdy z zawodników dokładnie wie, co ma zrobić. Jeżeli jest rotacja 6 z 8, to dla mnie nie ma kłopotu, kto wykona konkretne zadanie. Czasem można zaasekurować kolegę, będąc lepiej ustawionym. W wielu meczach dawało to pozytywny efekt.

Czy zawodnicy mają dowolność w tych rotacjach? Rozróżniając miejsce na boisku, gdzie to robią.

Mają dowolność, ale bardziej w strefie wysokiej – ofensywnej. Jeśli chodzi o rozgrywanie i defensywę, raczej jest stała struktura.

Jedno zachowanie wymusza drugie. Zejścia po piłkę ze środka pola, wygania bocznych obrońców wyżej. Wówczas skrzydłowi wchodzą bliżej środka. Zwłaszcza Piotra Ceglarza ciągnie do tej „10”.

Piotrek bardzo dobrze wygląda i lubi zejść od linii do środka. To też jest wielki plus dla nas i daje właśnie miejsce dla naszego bocznego obrońcy. Wszystkie rotacje dają nam możliwości rozgrywania piłki wyżej i robienia przewagi w strefie wysokiej.

Kwestia napastników. Krzysztof Ropski przychodząc do Lublina budził ogromne nadzieje, których jeszcze nie spełnił. Jesienią, przed Pana przyjściem, była spora różnica pomiędzy nim a Danielem Świderskim. Ten drugi grał kapitalnie tyłem do bramki, strzelał gole. W mojej ocenie widać, że Ropski zrobił wiosną spory progres. Czy napastnicy na współpracy jakoś skorzystali? W końcu mają trenera, byłego napastnika.

Właśnie nie wiem czy skorzystali. W ofensywie, zwłaszcza u chłopaków z przodu, mieliśmy największy kłopot. Sporo meczów powinniśmy zamykać golami, ale nie wpadały przez ich ustawienie. To jest dwóch innych zawodników. Ropski za naszego pobytu gra znacznie lepiej tyłem do bramki, Świder jest szybszy i dobrze się uwalnia od krycia i wbiega za linię obrony.

Zawsze mieliśmy jednak kłopot, bo żaden z nich nie pokazał nam, że jest numerem jeden w ataku.

Powiedział Pan o marnowanych sytuacjach. Mimo wszystko tych okazji, zwłaszcza w pierwszych meczach, nie było aż tak dużo. Motor miał rywali grających głęboko i dobrze wyglądał do 25-30 metra przed bramką. Dalej zaczynały się kłopoty.

Nie do końca mogę się zgodzić. Uważam, że w pierwszych meczach stwarzaliśmy sobie dużo dogodnych sytuacji. W każdej z analiz pokazywaliśmy, ile mogliśmy wyciągnąć z konkretnych akcji. Gdybyśmy mieli snajpera, którzy strzeli przynajmniej 15 bramek w sezonie, to bylibyśmy dzisiaj w innym miejscu. Niedawno oglądaliśmy nasze analizy i napastnicy na pewno swoje sytuacje mieli.

Okres przygotowawczy już ruszył. Motor mocno się zmieni czy czekają nas kosmetyczne zmiany w stosunku do wiosny?

Chciałbym, żeby to były kosmetyczne zmiany. Wtedy drużyna szybciej doszłaby do tego, czego oczekujemy – zgrania i założeń taktycznych. Zrobiliśmy już kilka transferów i będą kolejne. Mówimy zatem o siedmiu, ośmiu nowych twarzach.

Bardziej mi chodziło o sposób gry.

Na pewno chcemy utrzymać sposób gry. Dominować nad rywalem, zwłaszcza u siebie. Szybko dostawać się pod pole karne przeciwnika, ale być bardziej efektywnym niż efektownym w sytuacjach bramkowych. Jeżeli zmieni się czterech, pięciu zawodników w podstawowym składzie, dostosowanie tego zajmie chwilę czasu.

Narzeka się, że w drugiej lidze jest sporo przypadku. Jednak najlepiej grający de facto już są wyżej. Te drużyny udowodniły, że można grać efektownie i osiągać wyniki.

Jeśli chodzi o Górnik Polkowice i GKS Katowice, to się zgadzam. Natomiast Skra Częstochowa jest dużym zaskoczeniem. Były lepsze drużyny od nich – Chojniczanka, Wigry Suwałki czy dobrze grająca Garbarnia.

Był jednak przykład Stali Rzeszów, gdzie trener Myśliwiec chce grać w piłkę i trochę mu się dostaje za to po głowie, bo nie ma oczekiwanych wyników. Motor czasem też lepiej wyglądał niż punktował. Wydaje się, że są momenty, gdy ten pragmatyzm i może oddanie nieco pola rywalowi dają lepszy efekt punktowy niż próba ciągłej dominacji.

Pierwszy, przegrany mecz w Grudziądzu nas trochę wyhamował. Dobrze w niego weszliśmy, mieliśmy kilka dogodnych sytuacji bramkowych, m.in. nasi napastnicy. Tam zostaliśmy skarceni za próbę dominacji i odwagę. Jednak na koniec sezonu pokazaliśmy, że w otwartym meczu każdemu będzie z nami trudno.

Motor wiosną stracił sporo goli po stałych fragmentach gry. Rozmawialiśmy trochę o tym na jednej z konferencji prasowych, czy poświęcacie więcej czasu na te kwestie.

Tak. Trener Ariel Jakubowski jest odpowiedzialny na stałe fragmenty gry i w określonym stopniu je analizujemy. Możemy pewne zasady ustalić i ustawić zespół. Później wchodzi czynnik ludzki i niektóre tracone bramki były nieadekwatne do tego, co robimy na treningach.

Jeden błąd i efekt domina.

Czasami są sytuacje, gdy sami zawodnicy nie wiedzą jakie błędy popełnili. Wszystko jest jednak rozpisane, rozrysowane. Kryjemy 1 na 1 i też można przegrać walkę o pozycję.

Czy w nowym sezonie możemy spodziewać się regularnej gry zawodnikom z akademii? Niezbyt wiele pograli wiosną.

Nikomu nie zamykam drzwi. Choćby z Chojniczanką Arek Bednarczyk wyszedł w podstawowym składzie. Jeśli ktoś będzie zasługiwał, będzie grał. Dla mnie nie ma różnicy czy będzie grał Rafał Król, czy Sobstyl albo Bednarczyk, Swędrowski. Kto mi da najwięcej jakości, zagra. Dla mnie najważniejszy jest zespół i wszystko robię po to, by wygrywać mecze.

Może inaczej. Czy dzisiaj któryś jest blisko, by grać regularnie?

Jeszcze nie. Jest obóz(rozmowa odbyła się przed wyjazdem drużyny do Opalenicy) i trochę czasu. Piłka po ich stronie.