Liga Europy najmocniejsza w historii?

17.02.2022

Zwolennicy Superligi chcieliby mieć wszystkie wielkie „nazwy” w jednych rozgrywkach. Mogłoby tak być w Lidze Mistrzów, ale tam i tak nie zmieszczą się wszyscy chętni i wszyscy bogaci. Jednak dzięki niespodziankom takie rozgrywki, jak Liga Europy zyskują na znaczeniu i zainteresowaniu.

Przez wiele lat funkcjonował żart o Pucharze UEFA/Lidze Europy.

– Kochanie, dzisiaj znowu jakiś mecz?
– Tak, ale odpuszczę go dla ciebie

Pół żartem, pół serio wiele mówiło to o niższym poziomie, mniej znanych firmach. Puchar pocieszenia? Też bywało. Jednak UEFA różnymi sposobami próbowała pomagać prestiżowi tych rozgrywek. Najlepszym sposobem było zagwarantowanie zwycięzcy bezpośredniego awansu do Ligi Mistrzów. Skorzystał na tym Villarreal, który trafił do Champions League tą ścieżką i w przyszłym tygodniu zagra w 1/8 finału z Juventusem.

Mocne spadki

Po losowaniu grup Ligi Mistrzów nikt nie spodziewał się, że wiosną nie zobaczymy w niej Barcelony czy Sevilli. Liga Europy miała być dla innych, w teorii słabszych. W praktyce okazało się, że pierwsi odpadli z Benfiką, a drudzy nie potrafili wygrać najsłabszej grupy w stawce.

To samo można powiedzieć o Borussii Dortmund, która nieoczekiwanie poległa w starciu ze Sportingiem. Nieco mniejszą niespodzianką był „spadek” Atalanty, kosztem wspomnianego Villarrealu. Ale już kilka ciekawych ekip było pewnych niemal od początku. Przy PSG i Manchesterze City, RB Lipsk nie miał wyjścia – musiał być trzeci. Nieco podobnie miał Zenit przy Juventusie i Chelsea. Po Liverpoolu, ktoś z tercetu Atletico, Milan i Porto musiał odpaść, ktoś awansować, a ktoś spaść do LE. Padło na Portugalczyków. Sensacją in plus był/jest Sheriff Tiraspol. Mistrz Mołdawii przez dwie kolejki był liderem grupy D, wygrał na Bernabeu. Ostatecznie wyprzedził Szachtar Donieck i zapewnił sobie wiosnę w europejskich pucharach.

Kto pozostał?

Wiadomo, że Barcelona, Borussia, Sevilla, RB Lipsk, Atalanta robią różnicę. Jednak już kilka innych firm było obecnych w LE wcześniej. Są ekipy z podium najmocniejszych lig w Europie: Napoli, Real Betis czy Bayer Leverkusen. Dodajmy do tego Monaco czy Lyon z Francji oraz Real Sociedad o wysokich aspiracjach. Dla przeciętnego kibica w Polsce i na zachodzie Europy może nie zrobią wrażenia kluby ze wschodu kontynentu. Jednak nie można zapominać, że w swoich regionach Spartak, Zvezda czy Galatasaray to są ogromne marki, które wypełniają stadiony i generują zainteresowanie na kolejnych rynkach.

Hiszpańscy faworyci

W grze pozostały 24 ekipy, a wśród nich prym wiodą Hiszpanie i Niemcy. Trochę przez spadki, na tym etapie mają aż czterech przedstawicieli. To jednak ci pierwsi powinni być faworytami. Barcelona zechce cokolwiek włożyć do gabloty w tym sezonie, a Sevilla gra w swoich ulubionych rozgrywkach. W ostatniej dekadzie hiszpańskie kluby siedem razy zgarniały LE, przy trzech triumfach angielskich. Aż cztery razy zrobiła to Sevilla, która dodatkowo będzie miała motywacje i – być może – atut własnego boiska w finale, o czym też warto dopowiedzieć.

Kontrowersyjny finał

W ostatnich latach finały Ligi Europy na ogół nie miały większych kontrowersji. Często odbywały się na nowych obiektach, w nowych lokalizacjach. Skorzystały na tym polskie miasta. W Warszawie mecz Sevilla – Dnipro, czy w Gdańsku Villarreal – Manchester United. Liga Europy zaglądała także do Irlandii, Rumunii, Szwecji, ale i to Azerbejdżanu. W tym ostatnim przypadku było jednak mnóstwo kontrowersji. Pomijając już o kwestie polityczne. Nie mogło zabraknąć spraw związanych z prawami człowieka czy brakiem możliwości występu Henrika Mchitarjana. Dla kibiców obu angielskich klubów – Arsenal i Chelsea – nie było zbyt wiele biletów. Nie było wielu możliwości dotarcia do Baku, a jeśli takowe były, zazwyczaj kończyły się na horrendalnych, nawet dla Anglików, kwotach. Pomijając już widok, jaki jest serwowany z trybun za bramkami, ze względu na architekturę stadionu.

To była dotychczas jedyna, ale poważna, wpadka po stronie UEFA. W 2023 Budapeszt, potem powrót do Dublina oraz Bilbao w 2025. Zanim jednak w tych kierunkach, najpierw przyjdzie Sewilla. Nie chodzi jednak o obiekt La Cartuja, na którym rozgrywane było Euro 2020. Mowa o Ramon Sanchez Pizjuan. Z perspektywy telewizji zawsze dobrze ogląda się stamtąd mecze. Jednak każdy, kto był w ostatnich latach na domowym meczu Sevilli powie jedno – bliżej mu do zabytku, niż nowoczesnego obiektu. Brak zadaszenia na większości stadionu, przestarzała budowla to zdecydowanie dwa największe zarzuty. W samej Hiszpanii są lepsze obiekty, jak choćby wyremontowany dom Realu Sociedad czy stadion Espanyolu. Pojemność podobna, a wyglądają znacznie lepiej.

Liga Europy – gdzie oglądać?

Już dzisiaj czas na mecze 1/16 finału Ligi Europy. Po raz pierwszy w nowej formule. 16 ekip powalczy o osiem miejsc, które dadzą im przepustkę do 1/8 finału. Tam czekają zwycięzcy jesiennych grup. Paradoks tej sytuacji jest taki, że teraz doczekamy się większych hitów niż w kolejnej rundzie. Numerem jeden zdecydowanie mecz Barcelony z Napoli. O ile dla Włochów obecność w tych rozgrywkach nie jest pierwszyzną, o tyle ekipa Xaviego będzie musiała się przestawić. Pierwszy raz pod inną szatą graficzną, z innym hymnem oraz o innej porze. Jakości piłkarskiej nie zabraknie i powinniśmy się poczuć, jak podczas Ligi Mistrzów.

Start hitu na Camp Nou o 18:45. Transmisja na platformie Viaplay. Warto dodać, że wszystkie mecze tej i kolejnych faz będą transmitowane właśnie przez Viaplay. W przypadku najważniejszych meczów, będzie efektowne i długie studio oraz komentarz prosto ze stadionu.