Henry opowiada o walce: „Ojciec zawsze mnie ganił”
Thierry Henry był gościem ostatniego odcinka podcastu brytyjskiego biznesmena Stevena Bartletta „The Diary of the CEO”. Francuska legenda piłki nożnej i aktualny selekcjoner francuskiej kadry do lat 21 opowiedział o tym, jak często mierzył się w swoim życiu z problemami natury psychicznej. Nie zabrakło też barwnych opowieści z życia młodego Titiego czy przemyśleń Thierry’ego Henry’ego – ojca swoich dzieci.
Henry junior – niedoceniony
Mistrz świata z 1998 roku wywodzi się z Karaibów. Tata Antoine pochodzi z Gwadelupy, a mama Maryse z Martyniki. Piłkarz wspomniał o ciągłej presji życia w kontynentalnej części Francji jako potomek ludności karaibskiej.
Martynika i Gwadelupa to co prawda część Francji, ale mówiło się, że jedziemy do Francji – po lepsze życie. Gdy dorastasz tam, marzysz o tym, by jechać do Francji – bo jest lepiej, bo to taki american dream, ale jednak „french dream”. Upewnij się że nie robisz błędów. Nie mów po kreolsku, mów po francusku i rób to dobrze. Nie rób tego, tamtego, bo nie chcemy tam wrócić. Nie chcemy nowego domu stracić, bo jesteśmy z daleka. Mama powtarzała, że nie chce, by o synu mówili „a on to zrobił to, zrobił tamto”. Ciągle czujesz, że musisz się wpasować. W mojej klasie byli Senegalczycy, Malijczycy, ktoś z Karaibów, z północnej Afryki, z Azji, pochodzący z Włoch, Polski. W jednym miejscu podróżowałem po świecie.
Thierry Henry nawiązywał też w rozmowie do więzi z ojcem. „Titi” ma mu za złe, że cokolwiek on nie robił na boisku, to ten zawsze go ganił. Opowiedział historię, że gdy miał 15 lat to jego zespół wygrał 6:0, a on sam strzelił sześć goli. W tamtej chwili się srogo rozczarował. Potrafił rozpoznać odpowiednią aurę, energię ojca już jednym spojrzeniem. I w tamtej chwili, po tych sześciu golach, była ona zdecydowanie negatywna. Po wejściu do auta zapadła cisza, a Thierry zastanawiał się, czy powinien się w takiej sytuacji odezwać. Wtedy to ojciec pierwszy wypalił, czy po takim meczu jest zadowolony. Odpowiedź brzmiała: tak. I wówczas ojciec rozpoczął tyradę: nie powinieneś być zadowolony, bo nie zrobiłeś tego, tamtego, jeszcze tego, a do tego tam przegapiłeś dośrodkowanie. 15-letni „Titi” się załamał, wrócił do domu ze zwieszoną głową i wtedy mama zapytała go, czy właśnie przegrał spotkanie. Odpowiedział, że wręcz przeciwnie, wygrał i strzelił wszystkie sześć goli w meczu. Mama musiała czuć się zmieszana, ale takie sytuacje się powtarzały.
Problemy w Barcelonie
Ciekawy wątek poruszył też w kontekście Barcelony, gdy wspomniał też o problematycznym początku. Podczas gdy wielu zastanawiało się, dlaczego nie błyszczy tak, jak w Arsenalu, on miał zupełnie inne problemy:
Nikt mi nie powiedział, jak sobie radzić w relacji z kobietą. Dołączyłem kontuzjowany do Barcelony, rozwodziłem się – ludzie mieli to gdzieś. Nie było łatwo. Nie mogłem widywać córki przez pewien czas. Wtedy zakładasz pelerynę. Czujesz, że wszystko ci odjeżdża. Czujesz, że żyjesz w kłamstwie. W ten przedziwny sposób jednocześnie chcesz, by ludzie wiedzieli i rozumieli, co się dzieje, a z drugiej strony nie chcesz, żeby o tym wiedzieli. Prosisz o pomoc, ale… jakby jej nie chcesz.
Wiesz, ja uwielbiałem sprawiać przyjemność ludziom. Wtedy wszystko było na „nie” – nie gram dobrze, zawodzę moją córkę, fanów, przyjaciół. Wyobraź sobie, jak się czułem, gdy nie mogłem dać im radości. Ciężko… peleryna na siebie i jedziesz dalej. A później zwątpienie – czy zrobiłem dobrze? W pewnym momencie piłka nie była moim priorytetem.
W Barcelonie wygrał upragnioną Ligę Mistrzów. Grał tam w sumie przez trzy sezony, a najbardziej udany był ten drugi, gdy zdobył 19 bramek w La Liga, w tym dwie w legendarnym rozgromieniu Realu Madryt 6:2 na Santiago Bernabeu. Za panowania Pepa Guardioli doświadczył nawet sezonu, w którym zgarnął wszystko, co było możliwe (La Liga, Liga Mistrzów, Copa del Rey, Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwo Świata). Po trzech obfitych latach trafił do MLS.
Koniec kariery przez… berka
Gdy mówił o problemach w Barcelonie, to wspomniał o „pelerynie”. Peleryną Thierry Henry nazywa wejście w rolę. Coś, co pomaga mu przetrwać dany moment trudności. O tej pelerynie bardzo często wspominał w ciągu prawie dwugodzinnej rozmowy. Francuz opowiedział też, kiedy zdał sobie sprawę, że koniec kariery piłkarskiej zbliża się nieuchronnie. Co zaskakujące, refleksja naszła go przy zabawie… w berka z córką:
Moja córka była w Nowym Jorku, cierpiałem na problemy z Achillesem od 10 lat, w obu nogach. Miałem bóle co rano. Ból, który był ze mną cały dzień, w obu nogach. Czasem bywało lepiej, ale całymi dniami czułem ten ból. Chciała się ze mną pobawić w berka, dotknęła mnie, berek! I… nie mogłem biec. Chciałem, a nie mogłem jej gonić. Powiedziałem: wygrałaś! Nie żartuję. Pobiegła, a ja nie mogłem się ruszyć. Żeby być sportowcem, to musisz kochać ból. Taka jest prawda. Mentalnie, fizycznie, musisz to po prostu uwielbiać. Jeżeli tak nie jest, to zostań przy tym co robisz.
Ważne pandemiczne refleksje
Dużo przemyśleń naszło Henry’ego podczas pandemii. Opowiadał o tym, w jaki sposób dotknęła go samotność. Był odizolowany w sumie przez pięć miesięcy. Nie mógł zobaczyć dzieci, ale wtedy zrozumiał pewne wartości. Przyznał, że zrozumiał pojęcie wrażliwości, emocji. Płakał bardzo często:
Zobaczyłbyś mnie wtedy płaczącego dzień w dzień, bez powodu, przez długi czas. Nawet przy oglądaniu filmu, takiego normalnego, wcale nie smutnego. To było dziwne, w pewnym sensie. Pewnych rzeczy nie mogłem kontrolować. Nie mogłem tego w ogóle ukryć. W domu, w pracy… Nie bądź tylko tym gościem, który pokazuje ze jest wrażliwy. Co oni sobie wtedy pomyślą? Jak widziałem za młodu kogoś, kto płacze, to miałem takie myśli – co ty robisz? Tak naprawdę jednak widziałem w nim trochę siebie. Ciągle dyskutujesz ze sobą w środku, to jest straszne. Co ten w środku ci powie? Pewnie wszystko to, czego nie chcesz usłyszeć. Musisz to kontrolować. Bądź sobą, człowiekiem, pokaż kim jesteś, przestań kłamać, udawać. Żyjemy w świecie, gdzie nie ocenia się książki po okładce, a robimy wszystko zupełnie inaczej, odwrotnie. Od małego nam tłumaczono – nie oceniaj książki po okładce. A to właśnie robimy! Wygląd nie ma znaczenia, a wiemy, że ma!
Dzieci i pandemia spowodowały, że w końcu Thierry Henry poczuł coś, czego u niego brakowało: Nie jest łatwo być facetem. Statystyki ci to powiedzą (powiedział w odpowiedzi na przytoczenie samobójczych statystyk w Wielkiej Brytanii – 75 proc. samobójców to mężczyźni, najwięcej w grupie wiekowej 19-45 – przyp. MZ). Od wszystkiego uchroniły go dzieci, które zobaczył po covidzie. Nagle, gdy powiedział, że wyjeżdża, to… wszyscy się popłakali. Niania, dziewczyna, dzieci. Wtedy coś go zakuło, ale … pozytywnie. Poczuł, że wreszcie zobaczyli w nim człowieka, że nie chcieli go wypuszczać z domu. Jak sam to nazwał, jego „wewnętrzne ja zostało nakarmione”. Wtedy podjął decyzję, że rezygnuje z pracy w Montrealu. Na pierwszym miejscu postawił rodzinę i własne samopoczucie. Do dziś uznaje tamten dzień za wyjątkowy i bardzo dla jego życia refleksyjny. W tej chwili „Titi” prowadzi francuską młodzieżówkę.
Przemądrzały dzieciak
Żeby nie było tylko tak na smutno, to Thierry Henry wrócił do czasów dzieciństwa i opowiedział na przykład o śmiesznej scysji z nauczycielką, gdy chodził do szkoły:
Miałem raz problem w szkole, analiza wiersza, Dostałem pytanie – co sądzisz o tym wierszu? Zapytałem nauczycielkę – a poznała pani Victora Hugo? Ona mówi, że nie, a ja na to – a skąd Pani wie co autor miał na myśli? To nie jest piękne, że widzę to inaczej niż pani? Nie zgodzę się z panią, dopóki Pani nie przyprowadzi autora. Wysłała mnie do dyrektora. Nie wiem, może gość był pijany jak to napisał? Jedną z najlepszych bajek Disneya była „Alicja w krainie czarów”. Jak spojrzysz na to… może rzeczywiście ten gość był pod wpływem czegoś? (śmiech)
Fot. screen z rozmowy w „The Diary of the CEO”