Lech zwycięża w kapitalnym stylu – lider pokonuje mistrza Polski

14.09.2024
Ostatnia aktualizacja 15 września, 2024 o 23:35

Hit soboty z PKO BP Ekstraklasą mógł być tylko jeden – na ENEA Stadionie w Poznaniu miejscowy Lech podejmował przyjezdnych z dalekiego Białegostoku – Jagiellonię. Spotkanie to miało także inny „smaczek” – w stolicy Wielkopolski mierzył się ze sobą aktualny lider ligowych zmagań z mistrzem Polski. Ostatecznie zwycięsko z tego starcia wyszła ekipa „Kolejorza”, która wygrała aż 5:0.

Od początku agresywnie

Od samego startu spotkania na stadionie w Poznaniu wyczuwalna była podniosła aura, która miała ponieść „Niebiesko-Białych” do strzelonego gola. Lech już w pierwszych minutach praktykował wysoki pressing na połowie rywala, który pozwalał gospodarzom stwarzać sobie okazje. Na początku nie przynosiły one żadnych efektów, jednak fani zgromadzeni na obiekcie przy Bułgarskiej docenili próby Briana Fiabemy i Afonso Sousy.

Ciśnienia powoli nie wytrzymywali także obrońcy „Jagi”, na czele z Joao Moutinho, który po jednej z akcji w polu karnym perfidnie popchnął pomocnika Lecha – Antoniego Kozubala. Sędzia główny Daniel Stefański nie zdecydował się jednak ukarać piłkarza przyjezdnych.

Fani „Kolejorza” już chwilę później znienacka przeżyli pierwsze chwile grozy. Piłkę do bramki po uderzeniu głową pokierował bowiem Jesus Imaz, jednak momentalnie sędzia linowy wychwycił znaczący ofsajd. Sytuacja ta nie pozwoliła jednak rozochocić się przyjezdnym, którzy praktycznie od razu wrócili do defensywy.

Bomba Sousy!

W końcu dominacja Lecha zaczęła przynosić owoce. Pierwszego z nich zerwał Afonso Sousa, który popisał się kapitalnym strzałem z około 20. metra. Wobec tego piłkarskiego pocisku zupełnie bezradny był golkiper Jagiellonii Maksymilian Stryjek. W tej sytuacji na naganę zasługuje obrona drużyny gości – portugalski pomocnik miał bowiem niesamowicie dużo miejsca, aby na spokojnie ustalić odległość od bramki i oddać wspaniałe oraz – przede wszystkim – celne uderzenie.

Po tej bramce na boisku nie zmieniło się praktycznie nic, z wyjątkiem jeszcze wyższego poziomu decybeli słyszanego na ENEA Stadionie. Lech wciąż przeważał, stwarzał sobie sytuacje, w zasadzie bawił się z rywalem. Najbardziej widać było to po kapitanie „Kolejorza” – Mikaelu Ishaku. Szwed w… brazylijskim stylu popisywał się piętkami, siatkami i podaniami z tak zwanego „fałsza”, czyli zewnętrznej części stopy.

Piekło Jagiellonii

Zespół gości już po kilku minutach musiał mierzyć się z kolejnym ogromnym problemem. Kilka metrów przed polem karnym Ishaka brutalnie sfaulował bowiem Adrian Dieguez, który został ukarany bezpośrednią czerwoną kartką.

Koniec kłopotów Jagi i „miodowej połowy” Lecha? Nic z tego! Z rzutu wolnego fantastycznie uderzył Dino Hotić, który po golu na wypadek krótkotrwałej pamięci kibiców pokazał im koszulkę ze swoim nazwiskiem. Obawy Bośniaka są chyba bezpodstawne – w końcu po takim, wzorowym wręcz początku sezonu trudno nie „wykuć” jego postaci!

Druga część spotkania miała podobny, a właściwie taki sam przebieg jak pierwsza. Przewaga Lecha mocno rzucała się w oczy szczególnie przy strzale Briana Fiabemy, który po uderzeniu z woleja prawie podwyższyłby wynik spotkania.

Szkoleniowiec Jagiellonii – Adrian Siemieniec w akcie desperacji zdecydował się na potrójną zmianę, po której na boisku zameldowali się:

  • Alan Rybak
  • Kristoffer Hansen
  • Lamine Diaby-Fadiga

Niels Frederiksen nie pozostał dłużny młodszemu rywalowi na ławce trenerskiej, gdyż wspominanego już Fiabemę i zdobywcę bramki na 1:0 – Afonso Sousę zastąpili kolejno Patrick Walemark i Filip Jagiełło. Spory impuls w grze „Kolejorza” dało szczególnie wejście Szweda, który od razu był blisko zdobycia bramki – a chwilę później wywalczenia rzutu karnego.

W kolejnych fragmentach spotkania na boisku zameldowali się także: Ali Gholizadeh, Filip Szymczak oraz debiutant – Stjepan Loncar. Po krótkim zastoju i „piłkarskich szachów” piłkę do bramki rywala wpakował Mikael Ishak, jednak podobnie jak przy sytuacji gości w pierwszej połowie, sędzia dopatrzył się spalonego.

Szymczak i Gholizadeh postawili pieczątkę – Jagiełło upokorzył

Ostatecznie piłkarze Lecha nie zadowolili się zwycięstwem 2:0. Gola na 3:0 z rzutu karnego strzelił jeszcze Filip Szymczak, któremu wcześniej możliwość wykonania „jedenastki” oddał Radosław Murawski. Moment ten był majestatyczny nie tylko ze względu na bramkę, jednak także na kibiców, którzy dokładnie w tym momencie rozwiesili oprawę z napisem:

Nie zgaśnie blask, który świeci tu od lat

Gol ten nie był jednak końcem show „Kolejorza”. Wynik na 4:0 zdążył ustalić jeszcze Ali Gholizadeh, który w – chyba przypadkowy, acz inteligentny sposób – nabił Jetmira Halitiego. Obrońca z Kosowa był w tej sytuacji bezradny i wpakował piłkę do własnej bramki.

I kiedy już wydawało się, że to koniec bramek, jak feniks z popiołów wyskoczył Filip Jagiełło, dzięki któremu „Kolejorz” mógł świętować tak zwaną „La Manitę”! Po tym golu fani zgromadzeni na stadionie wstali i… już nie usiedli, gdyż uhonorowali swoich zawodników owacją.

Lech rządzi i dzieli

Podopieczni Nielsa Frederiksena zaliczyli wzorowy początek sezonu. Sześć zwycięstw, tylko jeden remis i tyle samo porażek. W przypadku „Kolejorza” liczby mówią same za siebie. Warto odnotować także kapitalną dyspozycję defensywną ekipy ze stolicy Wielkopolski, która w tej kampanii straciła zaledwie… trzy gole w ośmiu meczach.

Na ten moment zespół Lecha zajmuje pierwsze miejsce w ligowej tabeli i już teraz ma spokojne trzy punkty przewagi nad drugą Cracovią. Najbliższe spotkanie zespół „Kolejorza” rozegra w przyszłą niedzielę – 22 września. Do Poznania przyjedzie wówczas wrocławski Śląsk.

Z Poznania, 

Mateusz Dukat