Liverpool wciąż niepokonany. „The Reds” lepsi od Girony

Napisane przez Mateusz Dukat, 10 grudnia 2024
Liverpool

Wtorkowe zmagania Ligi Mistrzów rozpoczęły się od hiszpańsko-angielskiego pojedynku, w którym rywalizowały z sobą zespoły debiutującej w Champions League Girony oraz rozpędzonego Liverpoolu. Ostatecznie na kameralnym obiekcie Montlivi sensacji nie było, a podopieczni Arne Slota zwyciężyli 1:0.

Początek bez badania

Wielu kibiców przed pierwszym gwizdkiem mogło spodziewać się, że pierwsze minuty spotkania będą czymś w rodzaju piłkarskich szachów. Tymczasem o nadzwyczajnym szacunku Liverpoolu do Girony nie mogło być mowy, o czym świadczy wysoki pressing gości, który doprowadził do premierowych okazji na otwarcie wyniku.

Już w trzeciej minucie spotkania „The Reds” mieli rzut rożny, a po celnym dośrodkowaniu Andy’ego Robertsona strzał z główki oddał obrońca – Joe Gomez. Po próbie Anglika kapitalnym refleksem popisał się jednak bramkarz Girony – Paulo Gazzaniga. Chwilę później przed świetną szansą stanął Darwin Nunez, natomiast starania Urugwajczyka również okazały się niewystarczające.

W pewnym momencie meczu do głosu dość niespodziewanie doszedł zespół Girony, a po celnym podaniu jednego z kolegów kapitalną okazję zmarnował Daley Blind. Holender stanął praktycznie oko w oko z Alissonem, natomiast nie wytrzymał presji i… nawet nie trafił w piłkę. Co ciekawe, na jednej okazji Girony się nie skończyło, a po pewnym momencie kolejne strzały oddawali Miguel Gutierrez i Bryan Gil.

W ostatnich fragmentach pierwszej połowy dominującą stroną znów był Liverpool, a ataki podopiecznych Arne Slota zdawały się być lepiej przemyślane i mniej chaotyczne. Blisko strzelenia gola po raz kolejny był Darwin Nunez, natomiast w latynoamerykańskim pojedynku znów górą był Gazzaniga. Swoich strzałów próbował także Robertson, natomiast jego próby były o wiele mniej groźne.

Ostatecznie jednak mimo licznych prób „The Reds”, piłkarze obu zespołów udali się do szatni z wynikiem 0:0.

Dziwne minuty i gol z niczego

Pierwsze fragmenty drugiej połowy zdecydowanie nie należały do najciekawszych, a aby najlepiej opisać boiskową sytuację do okolic 60. minuty najlepiej użyć przymiotnika „szarpany”. Liverpool mozolnie próbował stwarzać okazje z ataków pozycyjnych, natomiast dobrze zorganizowana obrona gospodarzy rzadko dopuszczała Anglików do pola karnego. Wyjątkiem była sytuacja z 59. minuty, kiedy to szansę wypracował sobie Andy Robertson. Szkocki lewy obrońca uderzył mocno, ale w środek bramki i kolejną wspaniałą interwencją popisał się Paulo Gazzaniga.

Mimo braku gola w tej sytuacji, właśnie akcja zakończona paradą Argentyńczyka okazała się być kluczowa w kontekście końcowego rezultatu. Jak można było bowiem zauważyć na powtórce, kilka sekund przed strzałem Robertsona zawodnik Girony – Donny van de Beek w polu karnym nadepnął skrzydłowego Liverpoolu – Luisa Diaza. Francuski sędzia – Benoit Bastien najpierw długo przysłuchiwał się analizie arbitrów VAR, natomiast po chwili uznał, że samemu musi jeszcze raz obejrzeć tę akcję. Gdy Bastien odszedł od monitora szybko wskazał na jedenasty metr, a do piłki podszedł oczywiście Mohammed Salah. Egipcjanin pewnie uderzył w lewo, myląc przy tym Gazzanigę, co w 63. minucie poskutkowało upragnionym otwarciem wyniku spotkania.

Po strzelonym golu, piłkarze Liverpoolu delikatnie cofnęli szyki co poskutkowało zwolnieniem tempa meczu. Ekipa kierowana przez Arne Slota stwarzała sobie co prawda mniej lub bardziej groźne sytuacje, natomiast żadna z nich nie znalazła drogi do bramki świetnie dysponowanego Gazzanigi. Najgroźniejszą z nich zdecydowanie był strzał z rzutu wolnego autorstwa Trenta Alexandra-Arnolda, który – mimo tego, że nie był najsilniejszy – zmusił golkipera Girony do sparowania futbolówki nad poprzeczkę.

Po dziewięćdziesięciu minutach gry (i doliczonym czasie) na tablicy widniał rezultat 1:0 dla gości, który okazał się swego rodzaju zgniłym kompromisem między – przyznajmy to – lepszym tego wieczora Liverpoolem i walczącą, nie wywieszającą białej flagi Gironą. Dla zespołu z miasta Beatelsów zdecydowanie nie był to najlepszy mecz w tej edycji, natomiast zgodnie z ideą Czesława Michniewicza – na sam koniec liczą nie punkty, nie styl. Dzięki zwycięstwu nad zespołem z Katalonii „The Reds” utrzymali pozycję lidera w tabeli Ligi Mistrzów, notując szóste zwycięstwo z rzędu.

fot. PressFocus

Betters baner na start