Ewelina Kamczyk: „Powiedziałyśmy sobie, że zrobimy wspólny tatuaż”
Ewelina Kamczyk, jak i wiele innych reprezentantek miała ogromny powód do dumy. Kadra seniorek po raz pierwszy w historii awansowała na wielki turniej po wygranych barażach z Rumunią i Austrią. Polki postanowiły… upamiętnić ten sukces wspólnym tatuażem! Ewelina Kamczyk porozmawiała z naszym portalem Futbol News o tym sukcesie, ale i o swojej całej, długiej karierze. W reprezentacji gra bowiem od dekady.
Wywiad: Ewelina Kamczyk
– Jak się czuje przyszła uczestniczka EURO 2025? Emocje już opadły?
– Wspaniale! Czekałyśmy na to 11 lat i nigdy nie byłyśmy na takiej imprezie seniorskiej. Emocje jednak już opadły, bo jesteśmy już dwa tygodnie po tym awansie i mamy też obowiązki klubowe (rozmowa w czwartek 12 grudnia, już po kolejce ligowej przyp. red.), ale jestem przeszczęśliwa.
– Było jakieś świętowanie w takim wspólnym gronie?
– Jak najbardziej! Nie ma co ukrywać, że w swoim gronie poświętowałyśmy – trochę po meczu pośpiewałyśmy, potańczyłyśmy, porozmawiałyśmy o tym wszystkim i na pewno późno poszłyśmy spać, ale wiadomo – jesteśmy profesjonalnymi zawodniczkami. Każda z nas ma obowiązki klubowe i niektóre dziewczyny już za kilka dni grały mecze.
– No u ciebie to akurat 90 minut przeciwko Nantes świeżo po naszym meczu.
– Tak, grałam pełne 90 minut. Intensywny okres, ale fajny. Zagrałam w pełnym czasie, ale miałam mnóstwo energii dzięki naszemu awansowi. Dało mi to pozytywnego kopa, energię, endorfiny szczęścia i dużą moc w meczu.
– No właśnie. Powiedz proszę, skąd ty bierzesz tyle energii? Bo zarażasz nią inne reprezentantki, nawet te, które są bardziej zamknięte. Skąd taka pozytywna aura?
– Wydaje mi się, że mam tak od dziecka, że jestem pozytywną osobą. Lubię sama stwarzać fajną atmosferę, bo dzięki atmosferze są też wyniki. Fajnie, że mogę być taką duszą, która potrafi rozładować jakąś napiętą atmosferę, aczkolwiek… nie zawsze mi się to udaje. Też mi się zdarzają takie momenty, kiedy jestem smutna, wkurzona, zła i najlepiej, żeby nikt się do mnie nie odzywał. Wiadomo, jesteśmy tylko ludźmi, ale staram się wprowadzać taką pozytywną aurę i myślę, że to jest wrodzone. Taka jestem po prostu.
– Czy liczysz wszystkie występy w reprezentacji?
– Tak, ten z Austrią był dla mnie meczem numer 93. Mamy jeszcze wiosną Ligę Narodów, więc pierwszy mecz na EURO może być moim setnym dla Polski. Setka będzie u mnie przekroczona, ale nie wybiegam jeszcze tak daleko. Skupiam się na pracy tu i teraz, bo EURO 2025 jest dopiero za siedem miesięcy. Jest jeszcze czas, żeby się skupić na swoich celach, czyli z kadrą na Lidze Narodów, a z klubem na grze w lidze.
– W meczach z Austrią w eliminacjach była widoczna różnica klas. To była dla was lekcja futbolu i starcia dwóch drużyn z różnych światów, a potem mecz barażowy i wszyscy w szoku, bo sytuacja się zmienia o 180 stopni i to wy jesteście nauczycielkami dla Austrii. Co się stało? Zlekceważyły was?
– Najważniejsze, że my siebie nie skreśliłyśmy. Wiedziałyśmy, co chcemy osiągnąć. Droga była kręta, różnie to bywało. Sześć meczów przegranych z rzędu to był dla nas naprawdę bardzo ciężki czas, ale wiedziałyśmy, że tak może się stać, bo pierwszy raz mierzyłyśmy się z najlepszymi w dywizji A. Nigdy wcześniej tam nie grałyśmy. Zdarzały się mecze z Hiszpanią, towarzyski z Brazylią, ale to były pojedyncze mecze, a teraz musiałyśmy się z tym zmierzyć od pierwszego starcia do szóstego. Adaptowałyśmy się do tego futbolu trochę, ale z Austrią w barażu wiedziałyśmy o co gramy. Jeśli wygramy, to jedziemy na EURO i spełniamy swoje marzenie i tylko od nas to zależy. Na pewno w swoich głowach musiałyśmy to przepracować – przede wszystkim ten ciężki okres, bo nie jest łatwo sześć razy z rzędu schodzić ze smutną miną i nie móc się cieszyć z wygranej. Nie powiem, że nam się udało, choć tak niektórzy mówią. Po prostu to zrobiłyśmy, bo wiedziałyśmy, co chcemy osiągnąć. Wiedziałyśmy też, jak Austriaczki grają.
– Czy pewne rzeczy przekazane przez trenerkę Ninę Patalon zostały wyeliminowane? Popełniałyście bardzo mało błędów indywidualnych, byłyście zwarte w obronie i świetnie się trzymałyście w defensywie.
– Skończyło się już pole na nasze błędy. Było ich sporo, przyznajmy to szczerze. Traciłyśmy mnóstwo bramek i nie potrafiłyśmy tyle strzelać. Miałyśmy sporo analiz i znałyśmy Austriaczki z tamtych meczów, więc też mogłyśmy wyciągnąć wnioski. Cały sztab nas dobrze przygotował, my się również dobrze przygotowałyśmy, bo wiedziałyśmy, co chcemy zagrać i osiągnąć. Wszystko udało się spełnić i to my jedziemy na EURO, a nie Austriaczki.
– „Żadna dama nie będzie tańczyć sama, gdy sióstr tyle ma, gdy jest pośród nas”. To tekst śpiewanej przez was piosenki. Czy wy wszystkie jesteście jak takie siostry?
– Tak. Taką naszą najlepszą i najmocniejszą stroną jest to, że każda na każdej może polegać. Wspieramy się i to jest ważne, że atmosfera jest naprawdę dobra w naszym zespole. My tą piosenkę mamy od początku, jest ona takim naszym przedmeczowym rytuałem i zawsze jej słuchamy. Poszczególne zawodniczki same nic nie zrobią. Osiągniemy wielkie sukcesy będąc jednością i to jest najważniejsze. Mając wspaniałe indywidualności potrafimy to przełożyć na zespół.
– Kto wymyślił tę piosenkę na wasz taki wewnętrzny hymn? Kto jest w szatni DJ-ką?
– Nie wiem, kto to zapoczątkował. Piosenka jest z nami od ponad roku albo i więcej, może dwa lata. DJ-ką kadrową jestem akurat ja (śmiech), ale mamy playlistę i każda z zawodniczek może dołożyć coś swojego, ale nie mam pojęcia skąd akurat wzięła się w naszym zespole.
– Rekord frekwencji w Gdańsku z Rumunią, rekord oglądalności w „TVP Sport” z Austrią. Niedługo pierwszy wielki turniej. Czy odczułaś większe zainteresowanie kobiecą reprezentacją?
– Na pewno czułyśmy ogromne wsparcie od ludzi, kibiców, rodzin, przyjaciół. Zainteresowanie było ogromne i to cieszy. Cieszy mnie, że ludzie zaczynają się interesować piłką kobiecą i nas wspierają. To jest nasz dwunasty zawodnik. Ten nasz awans na EURO 2025 może nam tylko pomóc rozpromować tę piłką kobiecą w Polsce. Takiego czegoś potrzebowałyśmy, żeby ruszyć do przodu.
– Na co dzień grasz we Francji przy 200 czy 300 kibicach, jeżeli nie gracie z Lyonem czy PSG, a w Gdańsku było to aż 7000, więc chyba jakaś pozytywna wibracja uderzyła dodatkowo.
– Rzeczywiście jeśli nie gramy z czołowymi drużynami, to przychodzi paręset osób. Inaczej się gra dla Polski, bo inaczej się wychodzi z orzełkiem na piersi i dla swojego narodu. Jest to niesamowite uczucie, by grać dla takiej publiczności.
– A nie myślałaś o zmianie otoczenia? Na mecz West Hamu Kingi Szemik potrafi przyjść 2000 osób. Czy może się już zaaklimatyzowałaś i nie chcesz się z Francji ruszać?
– Oferty były. Pojawiają się cały czas, ale czułam się i czuję dobrze we Francji. Chodzi mi jednak już po głowie, żeby zmienić ten klub. Wydaje mi się, że cztery lata to już spory okres.
– Bardziej na kierunek angielski czy hiszpański?
– Pomidor (śmiech). Tak, to są dwa kierunki, które najbardziej mnie interesują, ale na razie skupiam się na grze dla Fleury, gdzie obowiązuje mnie kontrakt, ale gdzieś tam na pewno przychodzą mi myśli, żeby poszukać czegoś nowego i postawić sobie nowe cele – pójść do innej ligi, innego państwa.
– A jak wygląda poziom ligi francuskiej? Ty grasz w dość dobrym klubie, tuż za plecami Lyonu czy PSG, ale czy w takich Le Havre i Guingamp jest pełen profesjonalizm i można się już normalnie utrzymać i funkcjonować?
– Myślę, że tak, choć na pewno to też zależy od danej osoby i oczekiwań oraz standardów życia. Myślę, że dziewczyny są w stanie się utrzymać. Czy każdy klub jest w pełni profesjonalny? Nie powiedziałabym, że w stu procentach. Pewnie nawet Fleury takim nie jest. Jest to klub mały, ale walczymy od czterech lat o swoje cele i mamy też zapewnione warunki, w których potrafimy osiągać dobre wyniki. Wiadomo, że trochę brakuje do profesjonalizmu, ale też mogę śmiało powiedzieć, że oprócz PSG, Lyonu – Paris FC jest dobrym zespołem, Dijon teraz bardzo dobrze sobie radzi, Rennes, gdy Kinga tam grała, to też mówiła, że mają dobre warunki. Myślę, że gdyby ich nie było, to dziewczyny by tu nie przychodziły. Ale porównując do ligi angielskiej, gdzie wiem jak to wygląda, bo grała tam też moja koleżanka w Manchesterze United, no to jest dużo do poprawy, ale wszystko przyjdzie z czasem.
– Komu na co dzień kibicujesz? Kto jest twoim piłkarskim idolem czy idolką?
– Cristiano Ronaldo. Od dziecka jestem za Realem Madryt. Mam też koleżankę, która grała w Realu, więc się bardzo cieszę. Jeśli chodzi o idolkę, no to Szwajcarka Ramona Bachmann, która wcześniej grała w PSG. To był taki mój wzór. Kiedyś – jeszcze w Unii Racibórz – pewnie większość nie będzie kojarzyła… ogromne wrażenie zrobiła na mnie Patrycja Wiśniewska, napastniczka z tego klubu. Miałam okazję grać z nią w Unii, czy w kadrze. Na tych osobach się wzorowałam.
– Co spowodowało, że zaczęłaś grać w piłkę? Cristiano Ronaldo właśnie? Kiedy poszłaś na pierwszy trening i czy był to trening z chłopcami?
– Ja to miałam od dziecka. Odkąd pamiętam, gram w piłkę. W brzuchu już zaczynałam kopać! (śmiech). Mam starszego brata, tata też cały czas grał, brat również, więc ja tak naprawdę większość czasu spędzałam z chłopakami. Oni grali w piłkę, ja też w nią grałam. Odkąd pamiętam, to zawsze ta piłka była na wakacjach. Nauczyciele, z którymi gdzieś tam mam kontakt z mojej szkoły w Krzyżanowicach – serdecznie pozdrawiam! – też zawsze mówią, że Ewelina marudziła, nie lubiła spacerować, ale jak jej piłkę dali do nogi, to mogła iść i iść. Zawsze gdzieś tę piłkę miałam, nawet na wycieczkach szkolnych. Na pewno wpływ też mieli brat czy tata i zawsze mogłam z nimi chodzić grać.
– To kto jest twoim największym kibicem? Takim numer jeden.
– Na pewno jest ich dużo. Cała moja rodzina. Przede wszystkim mama, choć kiedyś nie oglądała meczów i nie lubiła tego robić. Wręcz przeciwnie – zapisywała mnie na tańce, żebym nie grała! Teraz tak naprawdę wie więcej ode mnie, więc się bardzo cieszę. Jest takim moim mega kibicem. Oprócz niej brat, bratowa, tata, babcie – cała moja rodzina i przyjaciele oraz ludzie, którzy zawsze mnie wspierali, czyli kibice. Fajne jest to, że mam przy sobie ludzi, którzy rzeczywiście są i byli ze mną w tych dobrych i złych momentach. Mogę na nich liczyć.
– Kiedy pomyślałaś o tym, że masz potencjał, by zostać profesjonalną piłkarką i móc zarabiać na tym, co kochasz?
– Myślę, że taki przełomowy moment nastąpił, gdy zdobywałam mistrzostwo Europy z U17 i będąc już w Unii Racibórz. To był taki profesjonalny klub, gdzie dostałam pierwsze pieniądze – 700 złotych w kopertach. Wtedy to było coś niesamowitego, że jako 17-latka mogłam tyle zarobić. Anegdotka – moją pierwszą wypłatę po prostu rozwaliłam w sklepie odzieżowym (śmiech). Ta Unia mnie właśnie uświadomiła. Bardzo dobrze zostałam poprowadzona przez trenera Remigiusza Trawińskiego.
– Wcześniej to były Gorzyce. Jak tam to wyglądało?
– Grałyśmy w drugiej lidze, zrobiłyśmy awans do pierwszej ligi. To był też zespół walczący o swoje cele w najwyższej lidze, ale wtedy dokładałam do tego biznesu. Jeździłam na skuterku w śniegu (śmiech). Żeby być na takim poziomie, to na pewno dużo rzeczy poświęciłam. Myślę, że każda piłkarka ma podobną historię.
– A powiedz, czy… tęsknisz za strzelaniem goli? Półki się uginają od nagród dla królowej strzelczyń w Górniku Łęczna, gdzie jesteś legendą. Potem zmieniła się trochę twoja rola. Wolisz nową pozycję? Skąd taka zmiana?
– W ogóle to ja zaczynałam w środku pomocy i zawsze odkąd pamiętam, tam grałam. Potem gdzieś na kadrze ktoś mnie przerzucił na skrzydło i tak zostało. Strzelałam mnóstwo goli w Górniku Łęczna. Potem zmieniłam klub na francuski i mój pierwszy rok był bardzo ciężki, grając na skrzydle. To już nie ten poziom, co w polskiej lidze. Piłka jest szybsza, to nie było to samo granie i nie ma się co oszukiwać. Grałam też na skrzydle, ale nie mogłam się odnaleźć. Zawsze strzelałam po 20-30 goli, a w pierwszym sezonie we Francji… nie strzeliłam ani jednego. Było to dla mnie ciężkie, bo przyzwyczaiłam wszystkich i siebie, że strzelam co mecz po dwie trzy, a tu nagle w całym roku nie mam ani jednej.
– Tak się stało, że Dominika Grabowska, która grała w środku doznała kontuzji bodajże na sparingu i trener mówi – Ewelina, to wystawimy cię w środku. No i pierwszą bramkę zdobyłam właśnie z tej pozycji we Fleury i jakoś od tego meczu zostało tak, że grałam na dziesiątce. Bardzo fajnie mi się tam grało. Ogromną satysfakcję daje mi, gdy przebiegnę przez pół boiska, odbiorę piłkę rywalce i kibice biją mi brawo, więc zaczęłam dostrzegać też te aspekty defensywne. Nie boję się tej pracy w obronie, a wręcz to lubię. Lubię dużo biegać, pokazywać się i mam kontrolę, bo mam piłkę przy nodze tak naprawdę. Na skrzydle jednak trzeba czekać na to podanie. Myślę, że to była dobra zmiana i w kadrze rozmawiałam też z trenerką, że może spróbujemy mnie na dziesiątce. Trenerka mówiła, że przyjdzie kiedyś ten czas, no i przyszedł. Tak już zostało. Mniej bramek zdobywam na pewno, bo to inna pozycja, musisz być częściej w obronie. Czuję się tu jak ryba w wodzie i jestem szczęśliwa. Bramki są – nie w takich ilościach, ale mimo to nie zmieniłabym tego.
– Natalia Padilla powinna ci podziękować za tę zmianę, bo teraz by nie grała!
– (śmiech) Nie wiem, czy by tak było, ale ułożyło się tak, że obie grałyśmy w tych meczach, więc się cieszę, bo z Natalią się bardzo lubimy. Fajnie, że możemy wspólnie czerpać radość z gry.
– Pogadajmy trochę o słynnym EURO U17 i waszym złocie. Ile razy oglądałaś swojego gola ze Szwecją w finale? Ten gol jednak zmienił twoje życie, bo był jedynym w tamtym finale. Ten sukces bardzo uderzył w piłkę kobiecą. Ile razy oglądałaś to trafienie? Możesz się pomylić o 50.
– Uuuu… no kilkadziesiąt razy to na pewno. Lubię sobie wracać do tamtych czasów i wspominać. Fajnie, że znów te finały EURO są w Szwajcarii. Cały czas powtarzam, że to nie jest przypadek, że tam jedziemy. O awans grałyśmy z Austrią, jak w U17, więc to już na pewno nie przypadek.
– Co się zmieniło od tamtego czasu w kobiecej piłce? Co zmieniłyście dla przyszłych pokoleń tamtym sukcesem?
– No tak. 11 lat temu nie była ta piłka na takim poziomie jeśli chodzi o organizację, standardy hoteli, jedzenie i o to, ile osób jest w sztabie. My teraz mamy 20 osób w sztabie, a kiedyś nie było dietetyka czy psychologa.
– Mówisz o juniorskich kadrach czy seniorkach?
– O juniorskich i seniorskich, bo wcześniej jak grałam w seniorkach, to też nie było takich standardów hoteli, czy tyle osób w sztabie. Pod tym względem się to na pewno poprawiło. Teraz mamy wszystko, co chcemy. Zawsze jest co poprawiać, więc nigdy nie będzie w stu procentach najlepiej, bo uważam, że zawsze można coś poprawić. Na pewno jeśli chodzi o to, jak my miałyśmy w juniorkach, czy tam seniorkach na samym początku, to teraz te dziewczynki mają łatwiej. My, zaczynając, musiałyśmy szukać klubów, jeździć do nich bardzo daleko, bo tak naprawdę z chłopakami można było tylko pograć, a jak chciało się z dziewczynkami, to trzeba było jechać kilkaset kilometrów. Teraz na każdym kroku jest jakaś szkółka piłkarska kobiet. Dziewczynki mają lepiej, bo jest większe zainteresowanie, więcej trenerów, którzy są przystosowani do pracy z dziewczynami.
– Ja grając w juniorkach, to nie wiedziałam, że fizjoterapeuta jest mi potrzebny i po co mi to jest w ogóle, czemu ja mam korzystać z tego. One teraz mają wszystko zapewnione. Nie ukrywam, że czasami się śmiejemy – ej, młode, fizjo, jaki fizjo? Ja w waszym wieku nie korzystałam. Mają łatwiej, ale nie oznacza to, że nie muszą ciężko pracować, by osiągać sukcesy.
– Jeśli chodzi o poziom polskiej ligi, to piłkarki prędko wyjeżdżają, a nasza klubowa piłka wygląda dość kiepsko – nie gra w Lidze Mistrzyń, w klasyfikacji jesteśmy na odległej 32. pozycji – za Litwą, Kazachstanem, Finlandią. Co twoim zdaniem może się zmienić?
– Na pewno ten sukces trochę powinien pomóc naszej lidze, może większe pieniądze się pojawią. Na początku nie było takiego zainteresowania wyjazdami. Potem wyjechała jedna, druga, trzecia i okazało się, że one nie wracają, czyli musi być fajnie. Skoro dziewczyna może zarobić kilka tysięcy, ale euro, a nie złotych, to jest różnica.
– Chcą się rozwijać i grając we Francji, w Hiszpanii, Niemczech, Anglii, Włoszech, to już są bardzo dobre ligi i mogą te dziewczyny grać wśród najlepszych. Nie oszukujmy się, że do polskiej ligi czołowa piłkarka francuska czy hiszpańska, która gra w kadrach raczej nie przyjdzie. Ja kibicuję, oglądam mecze. Co prawda nie wszystkie, ale jeśli chodzi o taki marketing, to jest on na wyższym poziomie, bo te mecze są transmitowane w TVP Sport, więc idziemy do przodu. Może nie w takim tempie, jak byśmy chcieli, ale tak trochę raczkujemy. Potrzebowałyśmy takiego awansu, sukcesu, by było o nas głośno.
– Wydaje mi się, że kluczem do sukcesu jest to, żeby te męskie drużyny miały też drużyny kobiece – takie typu Legia Warszawa. Przecież oni mają tak wspaniały obiekt, tak wspaniałe zaplecze, że taki klub jakby do Ekstraligi wskoczył, to połowa dziewczyn by chciała tam grać. Ja sama gdybym widziała, że Legia ma Ekstraligę, to bym się zastanowiła w późniejszych latach. Myślę, że to też jest takim kluczem do sukcesu, żeby Lech miał taką ekipę, Górnik Zabrze. GKS Katowice ma i Górnik Łęczna, ale gdyby te wielkie męskie kluby miały żeńskie odpowiedniki, to byłoby na pewno lepiej.
– Na koniec trochę prywaty. Masz wiele tatuaży na ręku. Są one pewnie jakimiś symbolami najważniejszych momentów. Widziałem na przykład twojego pieska. Data awansu też się tam znajdzie?
– Może nie data, ale coś tak, na pewno. Nie tylko ja będę miała ten tatuaż, ale też będzie go miało dużo osób.
– Czyli kilka dziewczyn postanowiło upamiętnić ten moment?
– Przed meczem z Austrią powiedziałyśmy sobie, że zrobimy wspólny tatuaż i nie wiem, czy to będzie cały zespół, czy będzie to też sztab. Kto, jak chce. W każdym razie wzór jest już wysłany na naszą grupę, wszyscy go zaakceptowali. Mogę zdradzić tylko tyle, że na pewno teraz przed świętami w grudniu sobie go tatuuję (rozmowa 12 grudnia przyp. red.) i będzie mi on przypominał o tych fajnych momentach, ale też tych ciężkich. Jak czasem będzie źle, to będę sobie na niego patrzyła i myślała – kurczę, jesteś w stanie zrobić wszystko! I to jest fajne.
– Jak w wolnych chwilach relaksuje się Ewelina Kamczyk i co ją odstresowuje? Co sprawia frajdę?
– We Francji mamy tak zwane życie samotnika i odstresowuje mnie na pewno granie z przyjaciółmi w Counter-Strike’a, lubię sobie trochę postrzelać, ale dawno tego nie robiłam, bo mam teraz takie urwanie głowy. Uwielbiam też spędzać czas z moim pieskiem. Właśnie mi tu już daje znać, że chce iść na spacer! Więc są też spacery z pieskiem, zabawy, ale też po prostu lubię się walnąć na kanapę i obejrzeć jakiś film. Teraz mam fazę na świąteczne. Relaksuję się też przy Youtubie, bo kocham Youtube’a.
– A oglądałaś film „Podkręć jak Beckham”?
– Nie oglądałam nigdy.
– Film dla dziewczyn, które chcą zostać piłkarkami, polecam – z Keirą Knightley z „Love Actually”.
– O, to kiedyś zerknę, jak będę miała więcej czasu. Teraz mam okres pakowania prezentów, ale i tego, żeby sama się spakować. Przed nami jeszcze ostatni mecz w Montpellier.
Ewelina Kamczyk zagrała w tym meczu pełne 90 minut i… strzeliła jedynego gola z rzutu karnego. Jej Fleury 91 zajmuje 5. miejsce w lidze z bilansem 5-2-4. Prowadzą oczywiście Olympiqye Lyon, PSG i Paris FC.
Rozmawiał: Patryk Idasiak