Belgijski walec przejechał się po Lechu Poznań. „Kolejorz” stracił aż pięć goli

Napisane przez Mateusz Dukat, 21 sierpnia 2025
Lech Poznań vs KRC Genk

Po przegranym dwumeczu z Crveną zvezdą w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów zespół Lecha spadł pięterko niżej w europejskiej hierarchii. Wobec tego, „Kolejorzowi” pozostała walka o Ligę Europy, gdzie przyszło im się mierzyć z belgijską ekipą KRC Genk. W pierwszym odcinku tej rywalizacji zespół ze stolicy Wielkopolski grał u siebie, jednak mimo sprzyjającego terenu nie zdołał wypracować zaliczki przed rewanżem. Na ENEA Stadionie królowali bowiem goście, którzy wygrali aż 5:1. To była bolesna lekcja futbolu. 

Stłamszony Lech

Pierwsze minuty tej polsko-belgijskiej rywalizacji wyglądały dość obiecująco dla podopiecznych Nielsa Frederiksena, jednak w zasadzie na każdy atak pozycyjny Lecha zespół Genku odpowiadał szybką kontrą, prowadzoną najczęściej lewym skrzydłem – prawdopodobnie ze względu na Alexa Douglasa, który ze przez problemy kadrowe musiał zastąpić kontuzjowanego Joela Pereirę i występować przy prawej stronie defensywy. Dobrze to zostało rozczytane przez osoby odpowiadające za analizę taktyczną zespołu belgijskiego.

Premierowe trafienie dla zespołu Genku padło dość szybko, bowiem już w dziesiątej minucie wynik otworzył Patrik Hrosovsky. Słowak wykorzystał wówczas małe zamieszanie w polu karnym gospodarzy i dokładnym strzałem w prawą stronę bramki pokonał Bartosza Mrozka.

Po stracie bramki „Kolejorz” nie zamierzał jednak tanio sprzedawać skóry (przynajmniej tak wydawało się na początku…) i podobnie jak chwilę wcześniej Genk, w 18. minucie strzelił gola po szybkim kontrataku. W roli głównej wystąpił Filip Jagiełło, który otrzymawszy podanie od walczącego o swoje setne trafienie w Lechu Mikaela Ishaka oddał płaski strzał po długim rogu. Uderzenie to okazało się zabójcze dla Tobiasa Lawala, który mimo próby interwencji musiał wyciągać piłkę z siatki. Mieliśmy w Poznaniu szybki mecz.

Marzenia dość tłumnie zgromadzonych na ENEA Stadionie kibiców Lecha o odwróceniu losów rywalizacji nie trwały jednak zbyt długo. Już w 25. minucie kolejny gol padł łupem rozpędzonych Belgów, którzy wykorzystywali niemalże każdy błąd w ustawieniu obrony Lecha. Takowy „Kolejorzowi” przydarzył się, gdy akurat piłkę przy nodze miał Jarne Steuckers. Skrzydłowy Genku od razu popisał się kapitalnym podaniem „w uliczkę” do Hrosovsky’ego, a moment później Słowak mógł cieszyć się z dubletu.

Jakby tego było mało, po bramce „De Smurfen” murawę ze względu na kontuzję opuścić musiał podstawowy środkowy obrońca „Kolejorza” – Antonio Milić. Na placu boju zastąpił go 18-letni Wojciech Mońka. Młokos z akademii Lecha od razu powędrował na prawą stronę obrony, gdzie zamienił się z Douglasem. Taki, ewidentnie niekorzystny zbieg zdarzeń doprowadził do szybkiej bramki Genku, która padła już w 32. minucie po rzucie rożnym.

Szczęśliwcem, który wpisał się na listę strzelców tym razem był środkowy pomocnik i jednocześnie kapitan – Bryan Heynen. Gol ten nie padł jednak po bezpośrednim uderzeniu, a… dodatkowym zgraniu piłki głową, co świadczy o jeszcze większej bierności „Kolejorza” w defensywie. Widać bowiem jak Matte Smets ewidentnie szukał tym zagraniem niepilnowanego kolegi i go… znalazł. Mrozek nie miał szans przy potężnym strzale z bliska.

Mało brakowało, a już chwilę później byłoby jeden do czterech. Wszystko za sprawą rzutu karnego, podyktowanego przez litewskiego arbitra Donatasa Rumsasa po faulu Alexa Douglasa. Do jedenastki podszedł wówczas Hyeongyu Oh, jednak słaby strzał w lewą stronę i podwójna (oprócz uderzenia z karnego także dobitka) interwencja Bartosza Mrozka uchroniła „Kolejorza” od straty czwartego gola.

Jak się jednak okazało, nie na długo. Dwie minuty później Oh dopiął swego, wykorzystując dobre podanie w tempo od Yiry Sora. Dla Koreańczyka było to drugie trafienie w tym sezonie – wcześniej „ukąsił” rywala w przegranym 1:2 ligowym starciu z Club Brugge.

Po pierwszej połowie szczególnie ukontentowani mogli czuć się bezstronni wielbiciele wszelkiego rodzaju analitycznych statystyk. Jedna z bardziej podstawowych, dotycząca tzw. xG, czyli goli oczekiwanych była jednocześnie dość ciekawa i bezlitosna dla Lecha. W przypadku gospodarzy wynosiła ona zaledwie 0,23, co przy 2,74 ekipy Genku zakrawa o matematyczną kompromitację. Belgowie mieli na koncie – uwaga – aż 14 oddanych strzałów, w tym siedem celnych. Lech odpowiedział czterema, a jedyny celny to gol Jagiełły. Wyglądało to jak starcie wiadomo czego z batem. Batem było Genk, a Lech wiadomo czym.

Belgowie mieli litość?

Gdy piłkarze obu ekip wrócili na boisko, aby rozegrać drugą połowę, w szeregach obronnych Lecha doszło do kolejnej roszady – rozgrywającego fatalne spotkanie Alexa Douglasa zastąpił bowiem 19-letni Michał Gurgul. Zmiana ta nie poprawiła jednak sytuacji w żadnym, choćby najmniejszym stopniu. Już trzy minuty po wznowieniu gry 19-letniemu obrońcy przytrafił się gol samobójczy, który chyba już zupełnie przekreślił szanse Lecha nie tylko w tym spotkaniu, ale także na przestrzeni całego dwumeczu. To tylko dodało dodatkowej „memiczności” tej zmianie… „Zamienił stryjek…”

Następnie mecz wszedł w delikatną fazę stagnacji, która wynikała chyba bardziej z litości drużyny Genku, niż znaczącej poprawy poczynań „Kolejorza”. Rozluźnienie w belgijskich szeregach było widoczne szczególnie w okolicach 60. minuty, kiedy to dobrą sytuację miał Joao Moutinho. Mając przed sobą w zasadzie tylko Tobiasa Lawala, Portugalczyk uderzył prosto w bramkarza, przez co na ENEA Stadionie zamiast choćby promyku radości spowodowanym kolejnym honorowym trafieniem, usłyszeć można było wielki jęk zawodu dodatkowo okraszony bezradnością.

Mający czterobramkową zaliczkę przed rewanżem KRC Genk nie próbował zbytnio podwyższyć tempa spotkania, aby strzelać kolejne gole. Podopieczni Thorstena Finka długo budowali swoje akcje ofensywne, w czym nie przeszkadzali opętani beznadzieją zawodnicy Lecha. Najbardziej wymowne gesty w trakcie końcowych fragmentów spotkania padały jednak nie boisku, lecz na trybunach. Kibice „Kolejorza” po tym, jak spiker poinformował o zniżce w puntach gastronomicznych, zaczęli bowiem tłumnie opuszczać swoje sektory, kierując się do schodów wyjściowych.

W ostatnich minutach meczu na boisku działo się niewiele, choć kilkukrotnie interweniować musiał Bartosz Mrozek. W ofensywie Lech pokazał niewiele, choć oddał do statystyk w sumie dziesięć strzałów, lecz nie za specjalnie groźnych. Na pewno to było za mało, aby strzelić drugiego gola. Druga połowa przez ostatnie pół godziny po prostu sobie mijała. Spotkanie zakończyło się więc ośmieszającą porażką 1:5 polskiej ekipy, która w praktyce (bo chyba nikt o zdrowych zmysłach nie przewiduje przyszłotygodniowej pogoni), oznacza, że „Kolejorz” jesienią zagra w Lidze Konferencji.

Z czystego obowiązku poinformujemy jednak o dacie rewanżu, który odbędzie się w czwartek, 28 sierpnia o 20:00 na Cegeka Arenie w Genku.

Z Poznania, 

Mateusz Dukat

fot. PressFocus

Jego pierwsze wspomnienie z piłką to EURO 2012. W dziennikarstwie najbardziej ceni sobie pracę w terenie, podczas której opisuje to, co dzieje się na najważniejszych stadionach w kraju. Prywatnie kibic FC Barcelony.

Freebet 400 złotych
za gole polskich klubów
Lech Poznań - Genk
Obie strzelą
kurs
1.56
1
Bonus 3 x 100% do 200 PLN
2
Cashback do 50 zł + gra bez podatku 24/7
3
Bonusy od depozytu do 600 zł +zakład bez ryzyka do 100 zł
4
Zakład bez ryzyka 3x111 zł (zwrot na konto główne)