Liverpool rzutem na taśmę pokonał Burnley. Słabo grający Salah dał zwycięstwo po golu z karnego

Na rozpoczęcie niedzieli z angielską Premier League beniaminek – Burnley podejmował u siebie jednego z faworytów do mistrzostwa – Liverpool. Walczący o siódme zwycięstwo z rzędu „The Reds” ostatecznie na Turf Moor dopięli swego i pokonali rywali 1:0. Mimo zwycięstwa niektórzy fani mogą się jednak czuć zawiedzeni – w barwach Liverpoolu nie zadebiutował bowiem nowy, głośny nabytek – Alexander Isak.
Czas grał razem z Burnley
Pierwsze minuty tej rywalizacji miały dość szarpany charakter, a oba zespoły próbowały narzucić rywalowi swój styl gry. Sztuka ta lepiej udała się Liverpoolowi, który z każdą minutą dominował coraz bardziej.
Przewaga gości nie była aż tak bardzo widoczna gołym okiem, gdyż wciąż brakowało klarownych sytuacji, lecz statystyki były bezlitosne. Jedna z najbardziej podstawowych, dotycząca posiadania piłki po dziesięciu minutach wskazywała bowiem, że przez 85% czasu futbolówka znajdowała się pod kontrolą Liverpoolu. Z drugiej strony plan na mecz graczy Burnley także się sprawdzał – pójście na wymianę ciosów z podopiecznymi Arnego Slota byłoby bowiem taktycznym samobójstwem. Pokorne i pragmatyczne cofnięcie szeregów zdecydowanie wydawało się być rozsądnym pomysłem.
Tym bardziej, że liverpoolczycy mieli spore kłopoty ze stwarzaniem sobie dogodnych okazji, a jedyne zagrożenie, jakie stwarzali oni pod bramką rywali pochodziło ze stałych fragmentów gry – najczęściej rzutów rożnych.
TEAM 💪 pic.twitter.com/jPlfpqM2jC
— Liverpool FC (@LFC) September 14, 2025
Minuty mijały, a Liverpool wciąż nie był w stanie otworzyć wyniku. Zdecydowanie największe pretensje wobec takiego stanu rzeczy można było mieć wobec Mohammeda Salaha, który był zupełnie niewidoczny. Egipcjanin rzadko wchodził w drybling z obrońcami Burnley, przez co widząc niemoc klubowego kolegi jego obowiązki próbował przejąć sprowadzony tego lata Florian Wirtz. Niemiec chętnie schodził bowiem do prawej strony, gdzie miał jednak spore kłopoty z Maximem Estevem czy przede wszystkim Quilindschym Hartmanem.
Z czasem, mimo że wciąż przecież była to pierwsza połowa meczu, Arne Slot zaczął tracić cierpliwość do swoich zawodników. Przez to już w 38. minucie Holender zdecydował się na zmianę, w ramach której na murawie pojawił się Andy Robertson. Ofiarą na pewno niezbyt przyjemnej dla niego roszady był Węgier – Milos Kerkez.
Milos Kerkez vs Burnley:
38 minutes
2 fouls commited
1 yellow card
0 defensive contributionsHooked. pic.twitter.com/RR2sNTnskx
— StatMuse FC (@statmusefc) September 14, 2025
Trzeba jednak przyznać, że zameldowanie się na boisku Szkota wniosło nową energię w ataki Liverpoolu. Chwilę po wejściu Robertson samodzielnie oddał celny strzał, a ponadto dobrze współpracował ze skrzydłowym – Cody’m Gakpo. Co ciekawe, miejsca na lewej stronie szukać zaczął także Hugo Ekitike.
Mimo to, dość szybko grająca flanka z Robertsonem i Gakpo nie wystarczyła, aby strzelić pierwszego gola jeszcze przed przerwą. Tym samym oba zespoły udały się na przerwę z bezbramkowym remisem, który oczywiście bardziej cieszył zespół prowadzony przez Scotta Parkera.
Karny w końcówce i dramat HMejbriego
Druga część spotkania rozpoczęła się od kilku solidnie przeprowadzonych akcji Liverpoolu, które najczęściej kończyły się jednak równie desperackimi, co… skutecznymi interwencjami obrońców Burnley.
Pierwszy moment, w którym faktycznie można było stwierdzić „okej, teraz faktycznie prawie padła bramka” nastąpił w 59. minucie, gdy groźny strzał z okolic dwudziestego piątego metra oddał Dominik Szoboszlai. Węgier kropnął w zasadzie z całej siły w światło bramki, jednak piłki nie wystraszył się bramkarz Burnley – Martin Dubravka, który sparował futbolówkę nad poprzeczkę.
📸 – SZOBOSZLAI ALMOST SCORES WITH AN INSANE SHOT! pic.twitter.com/tXyqudNL7W
— The Touchline | 𝐓 (@TouchlineX) September 14, 2025
Kolejne fragmenty spotkania zamiast przynieść – czego spodziewało się wielu widzów – kolejne okazje „The Reds”, obfitowały w grę podobną do tej, którą można było oglądać w pierwszej połowie. Liverpool grał bowiem bez pomysłu, a każde kolejne nic niedające podanie pod polem karnym Burnley było oznaką coraz większej desperacji. Przyczyną aż takiej niemocy gości była przede wszystkim kapitalna gra w obronie Burnley, która choć prostolinijna, polegająca głównie na ofiarności i walce do końca naprawdę przynosiła efekty. Ale przecież już kilkadziesiąt lat temu Cruyff mówił, że piłka to prosta gra, choć trudno jest w nią grać prosto.
Burnley playing a 5-5-0 formation at home to Liverpool today.⛔️ pic.twitter.com/5sLlLRo0Jn
— PurelyFootball ℗ (@PurelyFootball) September 14, 2025
W 84. minucie sytuacja Burnley zaczęła się jednak malować w ciemnych barwach. Wszystko przez błąd pomocnika – Lesley’a Ugochukwu, który przez faul na Florianie Wirtzu otrzymał od sędziego głównego – Michaela Olivera drugą żółtą, i w konsekwencji czerwoną kartkę. Gra w przewadze dla Liverpoolu oznaczała, że ostatnie minuty meczu były prawdziwą walką z czasem, aby tylko strzelić kluczowego, dającego zwycięstwo gola.
Kluczowy moment spotkania nadszedł w trzeciej minucie doliczonego czasu gry, kiedy to po dośrodkowaniu zmiennika – Jeremiego Frimponga piłka uderzyła w rękę Hannibala Mejbriego. Piłkarz dzielnie broniących się gości nie pozostawił Oliverowi innej opcji niż tylko podyktować rzut karny dla „The Reds”. Do jedenastki podszedł oczywiście Mohammed Salah, który pewnym strzałem w prawy górny róg pokonał Dubravkę i dał wygraną swojemu zespołowi.
MO SALAH BURIES THE PENALTY AND WINS IT FOR LIVERPOOL IN THE 93RD MINUTE 😱 pic.twitter.com/FhpzoUNngA
— B/R Football (@brfootball) September 14, 2025
Gol ten oznaczał oczywiście czwarte ligowe zwycięstwo Liverpoolu w czwartej kolejce tego sezonu Premier League. Dzięki temu podopieczni Arnego Slota mają na swoim koncie zgromadzone dwanaście punktów, o trzy więcej od Arsenalu, Tottenhamu i Bournemouth.
fot. screen Canal+ Sport