Marek Opałacz: To mój piąty awans z Górnikiem i mam nadzieje, że nie ostatni

31.05.2021

Marek Opałacz to jeden z najbardziej doświadczonych piłkarzy Górnika Polkowice, ale jak sam przyznaje – formy mogłoby mu pozazdrościć wielu młodszych piłkarzy. Jest jednym z trzech (obok Kamila Wacławczyka i Macieja Bancewicza) piłkarzy, którzy wywalczyli awans do 1. Ligi z zespołem z Dolnego Śląska zarówno teraz, jak i w sezonie 2009/2010.

W rozmowie dla “FutbolNews.pl” piłkarz zdradził kulisy awansu Górnika na zaplecze ekstraklasy. Opowiedział również o swojej piłkarskiej długowieczności oraz marzeniu, które mimo upływu czasu, wciąż pragnie spełnić.

***

Po awansie już mieliście okazję świętować tak na sto procent, czy potem będą jeszcze poprawiny?

Tak do końca jeszcze nie mogliśmy, bo po meczu ze Zniczem czekało nas spotkanie z Motorem Lublin. Chcemy w ostatnich meczach pokazać, że zasłużyliśmy na awans i musimy się w nich zaprezentować z jak najlepszej strony. Myślę, że na takie pełne świętowanie będziemy mieli czas dopiero po zakończeniu sezonu.

Czyli nie spoczywacie na laurach i zamierzacie udowodnić, że jesteście najlepsi w lidze?

Jak najbardziej. Myślę, że na przestrzeni wszystkich meczów pokazaliśmy, że trzeba się z nami liczyć. Chociaż na początku sezonu mało kto na nas stawiał, my udowodniliśmy na boisku, że stać nas na awans. Dlatego też chcemy zagrać te trzy ostatnie kolejki na pełnych obrotach, żeby nikt nie miał wątpliwości.

Powiedział pan, że przed sezonem nikt na was nie stawiał. Poprzedni sezon zakończyliście na 11. miejscu, aczkolwiek strata do baraży nie była tak duża, wyniosła tylko trzy punkty. Przed sezonem myśleliście o tym, że możecie awansować?

Tamten sezon był trochę szalony – stawka była bardzo wyrównana. Niewiele punktów brakowało do baraży, ale także wszystko mogło pójść w drugą stronę – mogliśmy być blisko strefy spadkowej. Patrząc obiektywnie, już w tamtym sezonie pokazaliśmy, że potrafimy grać, a w tym doszlifowaliśmy nasze najlepsze cechy, skorygowaliśmy błędy. I to przyniosło efekt w postaci awansu do pierwszej ligi.

Gdy rozmawialiśmy w poprzednim sezonie, powiedział pan, że Górnik chciał już wtedy narzucić rywalom swój styl, ale niekoniecznie to wychodziło i miało wpływ na popełniane błędy. Można powiedzieć, że w tym sezonie jednak udało się ten styl narzucić innym?

To prawda, a nasz styl pozostał bez zmian – tak jak wtedy, wciąż preferujemy ofensywny styl gry. Chcemy mieć przewagę w posiadaniu piłki i dominować w każdym meczu. Wyeliminowaliśmy liczne błędy, które nam się zdarzały w zeszłym sezonie i teraz możemy się cieszyć z awansu.

Pod wodzą trenera Niedźwiedzia styl waszej gry może znacząco się nie zmienił, ale w wielu detalach widać u was różnicę względem poprzedniego sezonu, gdy trenerem Górnika był Enkeleid Dobi.

Dokładnie, trener Niedźwiedź wprowadził swój model gry, kilka taktycznych nowinek, i myślę, że dość szybko go załapaliśmy. Przez cały sezon regularnie punktowaliśmy i zależy nam na tym, żeby to kontynuować w pierwszej lidze.

Może pan zdradzić, jakie nowinki wprowadził trener Niedźwiedź?

Nie wiem, czy mogę mówić, w pierwszej lidze kluby prowadzą więcej analiz i będzie im łatwiej nas rozszyfrować (śmiech). Wszystkiego nie powiem, ale na pewno jesteśmy lepsi w szukaniu przestrzeni między liniami. Poza tym, częściej w tym sezonie rozgrywaliśmy piłkę od bramkarza. Myślę, że dzięki tym zmianom poszliśmy w górę.

Same początki sezonu nie były jednak dla was łatwe – najpierw porażka 1:5 z Miedzią w meczu towarzyskim, potem 0:5 z Arką w Pucharze Polski, 1:2 ze Stalą Rzeszów w lidze. Było wtedy nerwowo, czy na spokojnie przyswajaliście ten nowy model?

Jak wiemy, tamten sezon zakończył się późno i było bardzo mało czasu na odpoczynek. Praktycznie z marszu trzeba było zacząć przygotowania i potrzebowaliśmy dosłownie chwili dłużej, żeby wskoczyć na odpowiednie tory. Początek nie był dla nas udany, ale nie jest najważniejsze jak się zaczyna, ale jak się kończy.

Właśnie, i potem było już lepiej. Przyszła seria ośmiu zwycięstw z rzędu, trzynastu meczów bez porażki. W drugiej lidze trudno o takie wyniki, co można zobaczyć na przykładzie zdecydowanych faworytów z poprzednich sezonów, którzy często się potykali. A wy już w rundzie jesiennej pokazaliście, że potraficie wygrywać mecz za meczem – dodało wam to pewności siebie i na tej fali doprowadziliście do awansu?

Na pewno – jak wiemy, regularność jest najważniejsza. Jeśli drużyna regularnie wygrywa, może zacząć myśleć o większych rzeczach. Jesienią nie traciliśmy łatwo punktów i utrzymaliśmy to na wiosnę. Nawet mimo problemów z koronawirusem – przerwa nie spowodowała u nas jakiegoś dołku formy. Niedawno zremisowaliśmy trzy mecze z rzędu, co mogło spowodować u nas lekką nerwowość, ale wytrzymaliśmy to ciśnienie. Zresztą GKS i Chojniczanka też traciły punkty, więc nie odbiło się to na naszej pozycji.

Cieszę się, że to wszystko tak się ułożyło. To mój piąty awans z Górnikiem i mam nadzieję, że nie ostatni.

Czyli już wkrótce ekstraklasa?

Może, może… Jak będzie mi to dane, to jak najbardziej.

Swego czasu był pan bliski ekstraklasy – jest pan wychowankiem Zagłębia Lubin, w którym ostatecznie nie było dane panu zadebiutować.

Jakoś tak się potoczyły moje losy, że nie miałem okazji zagrać na najwyższym szczeblu. Ale też dzięki temu, że nie otrzymałem takiej szansy, nigdy nie przestałem o tym marzyć. Może dzięki temu trzymałem się zdania, że wszystko jest możliwe, dam radę. I mimo mojego wieku wciąż daję radę, więc nie poddaję się i chciałbym, żeby moja przygoda z piłką trwała jak najdłużej. Może na zwieńczenie tego wszystkiego, minutę albo dwie w ekstraklasie udałoby się zaliczyć.

A może będzie jak w przypadku Łukasza Trałki, który miał w pierwszoligowej Warcie kończyć karierę, a zakończyło się awansem do ekstraklasy i regularnymi występami w niej.

Dokładnie, piłka nożna jest pięknym sportem i nigdy nie wiemy, co się może wydarzyć. Nikt na sto procent nie może powiedzieć, jak potoczą się jego losy. Trzeba jednak trenować i walczyć, żeby wszystko było możliwe.

Wrócę teraz na moment do przeszłości. W 2011 roku odszedł pan z klubu, a rok później Górnik spadł z pierwszej ligi, rozgrywając tam swój ostatni sezon. Domyślam się, że potem obserwował pan poczynania klubu. Już wtedy myślał pan o tym, żeby tu wrócić i przywrócić zespół na wyższy poziom ligowy?

Robiliśmy wtedy rok po roku awans do pierwszej ligi. Zagrałem sezon w pierwszej lidze i w głowie pojawiła się myśl, że to może czas na jakieś zmiany. Ale Górnik wciąż był w moim sercu – przykro mi było potem patrzeć na te wszystkie perypetie związane z klubem. Potem przyszedł czas, żeby wrócić w rodzinne strony – pojawiła się możliwość powrotu do Górnika, wtedy trzecioligowego. Zrodził się wtedy w klubie fajny pomysł, żeby wrócić na poziom centralny i dosyć szybko nam się to udało. Już w pierwszym sezonie zrobiliśmy awans do drugiej ligi. Rok temu utrzymaliśmy się w miarę pewnie, a teraz wracamy po dziewięciu latach na zaplecze ekstraklasy. Fajna historia, myślę że można o tym książkę napisać (śmiech).

Które momenty mogłyby się według pana znaleźć w tej książce?

Na pewno każdy awans, bo zawsze w tym klubie grało się o coś. Może awans nie był oficjalnym celem we wszystkich sezonach, ale zawsze nam zależało na tym, żeby być wyżej. Zrealizowaliśmy to, tylko jeden sezon był bez efektu w postaci awansu. Jestem w Górniku siódmy rok (licząc lata 2007-2011 oraz 2018-2021, przyp.red.) i w prawie każdym był awans.

Powrót też był dla nie takim sentymentalnym momentem. Zdecydowałem wtedy, że chciałbym być bliżej domu, rodziny i pomóc Górnikowi w awansie na kolejne szczeble ligowe. Wierzę, że ta historia będzie trwała dalej. Zobaczymy, jak to się potoczy.

Chciałbym jeszcze zatrzymać się przy przeszłości. Czym się różnił pierwszoligowy Górnik sprzed dziesięciu lat od obecnego? Bo punkty wspólne w zespole są trzy – pan, Kamil Wacławczyk i Maciej Bancewicz.

Poza nami, jest w klubie jeszcze paru ludzi, którzy wtedy też byli związani z Górnikiem. Sebastian Szymański wtedy był czynnym bramkarzem, a teraz jest trenerem bramkarzy. Jest Piotrek Faltyński, który jest naszym fizjoterapeutą. Oni też dobrze pamiętają tamte czasy.

Chyba jesteśmy już skazani na Górnika i w tym klubie jest nam pisane, żeby robić wielkie rzeczy. Nawet gdy stąd odeszliśmy na jakiś czas, zawsze mieliśmy Górnika w sercu i teraz robimy wszystko, żeby było tu jak najlepiej.

Nie chciałbym tutaj wypominać wieku, ale pan i Kamil Wacławczyk jesteście już obaj już piłkarzami doświadczonymi.

„Doświadczeni” to odpowiednie słowo (śmiech)! Mamy bagaż doświadczeń, z których możemy skorzystać. Wiele razy człowiek się denerwował, gdy mu wypominano wiek i myślę, że nie jest najważniejsze, ile kto ma lat, tylko ile może dać zespołowi. A ja i Kamil jeszcze możemy dać z siebie bardzo dużo.

I jak widać, wciąż podejmuje pan nowe wyzwania. Choć jest pan nominalnym obrońcą, niedawno wystąpił pan na lewym skrzydle.

Graliśmy z KKS-em Kalisz i przed wyjazdem otrzymałem telefon od trenera z informacją o tym pomyśle. Powiedziałem wtedy, że czemu nie – może w ten sposób zaskoczymy przeciwnika i uda się wygrać. Myślę, że było zaskoczenie, bo nikt na pewno się nie spodziewał, że zagram na skrzydle. I wyszło to fajnie, bo po moim dośrodkowaniu piłka wpadła do bramki po samobójczym trafieniu jednego z rywali. Szkoda tylko, że potem też maczałem palce w golu dla Kalisza, ale suma summarum – jak na pierwszy raz na lewym skrzydle, było nieźle. I ważne, że zdobyliśmy punkt na trudnym terenie.

To był ogólnie pana pierwszy raz na ofensywnej pozycji od początku kariery?

Nie, parę razy zdarzyło mi się zagrać w środku pola albo na boku pomocy. Nie była to dla mnie nowość, ale w modelu preferowanym przez trenera Niedźwiedzia skrzydłowy ma nieco inne zadania. Może jeszcze przydarzy się sytuacja, że zagram na tej pozycji? Na pewno nie mam nic przeciwko.

Zazwyczaj starsi piłkarze występujący w obronie nie podchodzą z entuzjazmem do takich rewolucji. To chyba dowód na to, że u pana – jak to się mówi -wiek to tylko liczba?

Jak na swoje lata czuję się dobrze i niejeden młody zawodnik mógłby mi pozazdrościć formy. Zawsze miałem ofensywne inklinacje i ciągnęło mnie do przodu, dlatego nawet ucieszyło mnie, że zagram bliżej bramki przeciwnika.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. Przemysław Chlebicki