Anna Zapała: „Kuszenie było, ale wiem czego chcę i co robię”
Po dziewięciu kolejkach ORLEN Ekstraligi piłkarek klasyfikacja strzelczyń prezentuje się zaskakująco. Drugie miejsce zajmuje w niej Anna Zapała, czyli… nominalna obrończyni. Wywalczyła ona aż 70 procent goli swojego klubu, AZS UJ Kraków, który dzięki jej postawie utrzymuje się ponad strefą spadkową. W jaki sposób obudził się w niej instynkt strzelecki? I jak to jest, że jej zespół potrafi urywać punkty czołówce, a traci je z zespołami słabszymi? Zapytaliśmy ją o to. Materiał powstał we współpracy z ORLEN.
FutbolNews: Określają was mianem „Janosików”. Wiesz dlaczego?
Anna Zapała (AZS UJ Kraków): Tak, zdaję sobie z tego sprawę. I dzieje się tak nie po raz pierwszy.
– Z czego to wynika? Mobilizacja na mecze z czołówką jest większa?
– U mnie mobilizacja zawsze jest taka sama. Ale mamy w zespole sporo młodych dziewczyn. Myślę, że u nich siłą rzeczy łatwiej zmobilizować się właśnie na te lepsze zespoły.
– W tabeli zajmujecie miejsce tuż nad strefą spadkową. Spodziewałaś się przed sezonem, że czeka was walka o utrzymanie?
– Szczerze mówiąc miałam świadomość, że będziemy raczej niżej niż w ubiegłym sezonie, ale liczyłam na więcej. I z przebiegu meczów wiem, że miałam ku temu podstawy. Często potykamy się w spotkaniach, w których nie gramy źle. Być może wychodzi brak doświadczenia. Z czasem powinno być lepiej.
– Tracicie sporo punktów z rywalkami, z którymi w teorii nie powinnyście. Taki mecz ze Śląskiem: w teorii wyrównany, w praktyce przegrałyście go 0:4.
– Tak, ten mecz był trudny. I jakkolwiek dziwnie to zabrzmi: jego wynik nie oddaje tego, co było na boisku. Nie zagrałyśmy źle. Po prostu piłkarki Śląska były lepsze i totalnie nas wypunktowały. Popełniłyśmy cztery błędy w obronie, a one zamieniły to na cztery bramki. My byłyśmy nieskuteczne. Choć i tak bardziej boli mnie porażka 3:4 z Medykiem Konin. Tamten mecz powinnyśmy wygrać. Miałyśmy masę sytuacji „stuprocentowych” na zmianę wyniku. Cóż, pozostaje uczyć się na własnych błędach. W rundzie jesiennej nie możemy już w taki sposób gubić punktów.
– W tabeli jest mimo wszystko ciasno. Macie siedem punktów, czyli tylko o cztery mniej od Czarnych Sosnowiec, które są w górnej części tabeli. Jest szansa, że jeszcze jesienią diametralnie zmienicie swoją sytuację?
– Zdaje się, że wszystko jest możliwe. Różnice punktowe są nieduże, więc ważyć będą pojedyncze mecze. W następnej kolejce gramy właśnie z Czarnymi. Mimo ich myślę niesatysfakcjonującego miejsca w tabeli, to wciąż bardzo dobra drużyna. Nie będziemy w tym meczu faworytkami. Później liczę na trzy punkty w starciu ze Stomilankami. Rundę zakończymy wyjazdem do Łęcznej, więc znów będzie trudno.
– Mecz z Górnikiem Łęczna to taki typowy mecz dla was, żeby urwać punkty.
– Gramy go na wyjeździe. Los jednak bardziej nam sprzyja na naszym boisku.
– Wy też zanotowałyście ważne straty personalne. Mam wrażenie, że po odejściu Katarzyny Daleszczyk w drużynie coś się załamało.
– Kasia jest naturalnym liderem. Myślę, że niezależnie od tego, w jakiej jest drużynie, ona ma to we krwi. I my szłyśmy za nią, choć wcale o to nie zabiegała. Po tym, jak odeszła, musimy na nowo szukać swojej tożsamości. Część odpowiedzialności spadła też na mnie. Powoli się docieramy i jestem pewna, że wiosna będzie lepsza.
– Czujesz się liderką drużyny?
– Jestem jedną z najstarszych w zespole, do tego kapitanką. Więc tak, naturalnie, muszę czuć się liderką.
– I nie kusiły cię zagraniczne kluby?
– Ja mam konkretny pomysł na siebie i nie wiąże się on z wyjazdem za granicę. Jestem typem domatora, wolę siedzieć w jednym miejscu. Kuszenie było, ale wiem czego chcę i co robię.
– Z jakiego powodu pozostajesz wierna klubowi i miastu?
– Jest mi tu dobrze. Poza tym nie ukrywajmy: piłka nożna kobiet nie jest na tyle rozwinięta, żeby dało się postawić ją na pierwszym miejscu. Mam 27 lat, nie będę grała nie wiadomo jak długo, bo mimo wszystko wiek zakończenia kariery u kobiet jest niższy niż u mężczyzn. Do tego dochodzą kwestie finansowe. Jest jak jest. Każdy, kto w tym siedzi wie, że to częściej pasja niż zawód.
– Tobie ta pasja wychodzi całkiem dobrze. W tym sezonie strzeliłaś aż siedem goli. Jak to się stało, że obrończyni jest najbardziej bramkostrzelną piłkarką w zespole?
– Wiele osób zadaje sobie to pytanie, w tym ja. Naprawdę nie wiem, jak do tego doszło. Obudził się chyba we mnie jakiś instynkt sprzed lat, kiedy grałam w ataku. Po prostu oddawałam strzały, a piłka wpadała do bramki. Byłam zaskoczona z jaką łatwością mi to przychodzi. Aż doszliśmy do momentu, w którym w ostatnim meczu byłam praktycznie przesunięta na atak. I dobrze mi z tym. Mam nadzieję, że tak zostanie i że będę mogła dalej strzelać.
– Patrzysz na klasyfikację strzelczyń?
– Skoro już tak dobrze mi idzie, to zerknęłam. Tracę dwie bramki do liderki.
– Powalczysz o koronę?
– Czemu nie? Jeśli forma strzelecka się utrzyma, będę chciała to zrobić.