Lokomotywa zwolniła, ale się nie zatrzymała – Lech wygrywa ze Śląskiem

22.09.2024

Jeszcze kilka miesięcy temu o tym meczu powiedzielibyśmy jak o spotkaniu dwóch ligowych tuzów. Teraz jednak faworyt był tylko jeden – obecny lider tabeli PKO BP Ekstraklasy – Lech Poznań. „Kolejorz” na ENEA Stadionie podejmował zespół Śląska Wrocław, czyli wicemistrza Polski z poprzedniego sezonu. Ostatecznie podopieczni Nielsa Frederiksena zwyciężyli 1:0 i umocnili swoją pozycję w ligowym kociołku.

Lech uczył się błędach?

Zgodnie z przewidywaniami od pierwszych minut zespół gości za bardzo nie chciał grać w piłkę. Grę podopiecznych Jacka Magiery cechowały proste wybicia, nerwowość i szarpane akcje ofensywne.

Ekipa Lecha nauczona poprzednimi, trudnymi meczami ze Śląskiem od razu próbowała przejąć inicjatywę i stwarzać sobie okazje do strzelenia pierwszego gola. Najbliżej tej sztuki w pierwszych fragmentach spotkania był szwedzki skrzydłowy Patrick Walemark, który spróbował uderzenia z woleja. Piłka poleciała jednak wysoko w trybuny, po czym na ENEA Stadionie słyszalny był tylko jęk zawodu połączony ze… śmiechem.

Chwilę później kolejną dobrą sytuację miał Afonso Sousa, który stanął niemal oko w oko z bramkarzem gości Rafałem Leszczyńskim. Portugalczyk z bliskiej odległości oddał jednak strzał prosto w golkipera Śląska. Pomocnik „Kolejorza” nie zamierzał się jednak poddać i już kilka minut później zszedł do środka pola karnego i uderzył ze swojej słabszej, lewej nogi. Skutek okazał się jednak być ten sam – Leszczyński uniemożliwił piłce drogę do siatki.

Obie okazje Sousy w żaden sposób nie umywają się jednak do tej, przed którą w przeciągu kilku sekund stanęli Antonio Milić oraz Filip Szymczak. Najpierw po ogromnym zamieszaniu w polu karnym w słupek uderzył chorwacki obrońca. Największe pretensje kibice Lecha mogą jednak mieć do Szymczaka, który zupełnie bezsensownie przyjmował piłkę w sytuacji, kiedy miał przed sobą w zasadzie tylko pustą bramkę. Tak nie powinien robić napastnik…

Wraz z biegiem czasu taktyka Śląska nie ulegała właściwie żadnej zmianie. Rozpaczliwa obrona, wybijanie piłki i podejście na zasadzie „z przodu to się zobaczy”. Nie będzie żadną przesadą stwierdzenie, że zespół z Dolnego Śląska przyjechał do Poznania po bezbramkowy remis. Przez całą pierwszą połowę meczu Bartosz Mrozek mógł odczuwać zagrożenie właściwie tylko z powodu jego własnych niedopatrzeń w ustawieniu. Piłkarze Śląska kilkukrotnie próbowali bowiem wysokim lobem zaskoczyć bramkarza Lecha, który ustawiał się… wyjątkowo daleko od własnego pola karnego.

Największym przegranym… sędzia

Druga część spotkania zdecydowanie nie rozpoczęła się dobrze dla arbitra głównego tego spotkania Piotra Lasyka. Sędzia meczu Lech – Śląsk podejmował złe wybory, mylił się nawet w najprostszych sytuacjach. Lasyk szczególnie naraził się sympatykom „Kolejorza”, którzy wraz z kolejnymi „popisami” arbitra coraz bardziej dawali upust swoim emocjom.

Zadziwiający może się wydawać również fakt, że do 80. minuty sędzia nie pokazał ani jednej żółtej kartki. Oczywiście, czasami zdarzają się pokojowe mecze bez fauli i antagonistycznego podejścia obu zespołów. Ten jednak zdecydowanie do takich nie należał – gracze Śląska praktycznie całą drugą połowę grali „na czas” i używali wszelkich możliwych metod do zatrzymania coraz to szybszych ataków Lecha.

Szymczak odkupił winy

Po pierwszej przerwie był jednym z najsłabszych na boisku – w końcu zmarnował właściwie stuprocentową okazję na strzelenie gola. Piłka nożna to jednak sport wybitnie przewrotny, o czym również świadczy przemiana Filipa Szymczaka, który w zasadzie w ciągu sekundy z najbardziej wyszydzanego na stadionie stał się najbardziej kochany.

Bowiem to właśnie 22-letni napastnik strzelił gola na wagę zwycięstwa w tym spotkaniu. W 68. minucie popisał się bardzo dobrym kunsztem wysuniętego napastnika, obracając się z rywalem na plecach. Resztkami sił napastnik zdołał jeszcze „dzióbnąć” piłkę i skierować ją do bramki Śląska.

Po zdobytej bramce ataki Lecha nie straciły na intensywności – trzeba przyznać, że zespołowi ze stolicy Wielkopolski dużo dało wejście Aliego Gholizadeha, który już na początku drugiej połowy zastąpił słabego tego wieczoru Patricka Walemarka. Irańczyk robił przysłowiowy wiatr na skrzydłach, jednak w każdej tego typu okazji albo podawał niecelnie, albo uderzał zbyt lekko.

Swoje „trzy grosze” dołożył także Brian Fiabema, z którym obrońcy Śląska zupełnie sobie nie radzili. Ostatecznie jednak żaden z zawodników w niebieskich strojach nie zdołał strzelić gola, a spotkanie zakończyło się nieśmiałym, acz ważnym zwycięstwem zespołu z Poznania.

Lech utrzymuje przewagę

To nie był najlepszy mecz Lecha Poznań. „Kolejorz” długimi fragmentami bił głową w mur, gubił się w ataku.

Bez takich zwycięstw nie ma jednak mowy o końcowym triumfie, czyli wymarzonym w Poznaniu mistrzostwie – w końcu rozegranie 34 spotkań idealnych wydaje się być mission impossible. Pod względem ligowej tabeli podopiecznych Nielsa Frederiksena nie mogło właściwie spotkać nic lepszego. Wobec tego zwycięstwa „Niebiesko-Biali” utrzymali przewagę trzech punktów w tabeli nad drugą Cracovią, a do tego dopisali kolejne z rzędu czyste konto – tym razem już szóste, co w ekstraklasowej rzeczywistości należy traktować jako wybitny wynik.

Ze stadionu w Poznaniu,

Mateusz Dukat