Jeszcze nigdy nie było finału Ligi Europy z taką wagą

Już dziś o 21:00 na murawie stadionu San Mames w Bilbao wybiegną dwa zespoły z Premier League. Stawka tegoż spotkania będzie jednak o wiele większa niż tylko jak w przypadku zwykłego spotkania ligowego. Tottenham Hotspur i Manchester United będą bowiem walczyć z sobą o miano zwycięzcy tegorocznej edycji Ligi Europy, który dla obu ekip jest szansą na uratowanie słabego sezonu.
Ligowa kompromitacja
Po dzisiejszym wieczorze jedno się na pewno nie zmieni – zarówno Manchester United, jak i Tottenham zwyczajnie skompromitowały się w lidze. Na ten moment oba zespoły zajmują bowiem kolejko 16. i 17. lokatę w tabeli co dla takich marek jest wynikiem absolutnie poniżej jakichkolwiek standardów. To absolutny wstyd, kompromitacja i żenada. W końcu choć dobrze wiadomo, że od dobrych kilku lat do klubów tych przylgnęła łatka zespołu-mema, to mimo wszystko najczęściej „Czerwone Diabły” i Spurs dawały radę chociażby zakwalifikować się do europejskich pucharów.
W tym roku jest jednak inaczej. Obie ekipy grały co prawda fatalnie w lidze, natomiast ich droga do upadku w Premier League była inna. O ile w zespole United od początku było widać, że po smutnej epoce Erika ten Haga są w okresie przejściowym, o tyle zespół Tottenhamu grał naprawdę nieźle. Szczytem ich formy było listopadowe zwycięstwo na Manchesterem City 4:0 i wówczas mówiło się, że reprezentanci północnego Londynu włączą się w walkę o awans do Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie.
Manchester United lose their 16th Premier League game of the season 🤯📉 pic.twitter.com/5oobhqcrPs
— OneFootball (@OneFootball) May 4, 2025
Potem jednak zespół się posypał kadrowo. Dwóch podstawowych stoperów miało długie pauzy przez urazy – Cristian Romero oraz Micky van de Ven. Podstawowy napastnik Dominic Solanke też pauzował przez niemal dwa miesiące (okres styczeń-marzec). W pewnym momencie lista nieobecnych była… aż dwucyfrowa, bo to jeszcze podstawowy golkiper Guglielmo Vicario czy Brennan Johnson. Pech nie opuszcza tego klubu – dziś nie zagrają: James Maddosin i Dejan Kulusevski oraz Lucas Bergvall. Absencja „Kulu” to prawdopodobnie największa strata.
Trofeum Ligi Europy jest prestiżowe
I kropka. Można mówić, że rozgrywki drugiej kategorii, że liga farmerów, że nawet Polacy sobie w niej radzą. Po pierwsze nie radzą (rok temu przez całą fazę grupową Raków Częstochowa wywalczył tylko cztery punkty) a po drugie, ostatnia udana kampania klubu znad Wisły w LE miała miejsce w sezonie 2016/17.
W ostatnich latach Liga Europy niewątpliwie zyskała prestiż. Dwa lata z rzędu w fazie pucharowej tychże rozgrywek występowała w końcu FC Barcelona, która ani razu zdołała sięgnąć po tytuł. Ba, nie dochodziła nawet do półfinału, gdyż w sezonie 2021/22 odpadła na etapie ćwierćfinału z Eintrachtem Frankfurt, a rok później – już z Lewandowskim i Kounde w składzie lepszy od „Blaugrany” w 1/16 okazał się… Manchester United.
Barcelona will be playing in the Europa League for the first time in 17 years 😳 pic.twitter.com/f7uWRBtKs5
— ESPN FC (@ESPNFC) December 8, 2021
Tym, co nadaje prestiżu Lidze Europy jest przede wszystkim gra zwycięzcy w Lidze Mistrzów przy okazji kolejnego sezonu. Opcje są wówczas dwie – taka premia albo może być dodatkiem dla mniejszych zespołów, takich jak chociażby wspomniany Eintracht czy Villarreal (który rok później dotarł do półfinału Ligi Mistrzów), lub – jak ma to miejsce w tym roku – swego rodzaju „trofeum ratunkowym”, które może uspokoić nieco nastroje wśród kibiców i podreperować rozbite morale.
Finały o grę w Lidze Mistrzów
UEFĘ można krytykować za wiele rzeczy, natomiast trzeba przyznać, że to im się udało. W końcu możliwość gry w Lidze Mistrzów kusi, tym bardziej mając perspektywę, że przez gorsze występy w lidze byłoby to zwyczajnie niemożliwe. Rok temu finał, choć dobry piłkarsko, nie miał takiej wagi. Zmierzyły się z sobą bowiem dwie ekipy mające zagwarantowane miejsce w Champions League, czyli mistrz Niemiec – Bayern Leverkusen oraz czwarta wówczas w tabeli Serie A Atalanta. Napisała się za to inna historia – „La Dea” sensacyjnie (a właściwie Lookman) pozbawiła „Aptekarzy” miana niepokonanych.
Dwa lata temu sytuacja była już jednak inna, ponieważ dwójka finalistów – Sevilla i AS Roma średnią postawą w lidze uniemożliwiły sobie grę z najlepszymi i wśród najlepszych. Wtedy, na Puskas Arenie w Budapeszcie nie zobaczyliśmy kapitalnego meczu, lecz zdecydowanie towarzyszyły mu niemałe emocje. Do rozstrzygnięcia potyczki potrzebne były nawet rzuty karne, w których ostatecznie zwyciężyła Sevilla, nazywana królową tych rozgrywek. W ostatnich jedenastu edycjach „Los Nervionens” zwyciężali bowiem aż pięć razy. AS Roma jednak do dziś ma żal, że została „przekręcona” za brak karnego. Mourinho czekał na sędziego Anthony’ego Taylora specjalnie na parkingu.
Jedną z zalet finałów Ligi Europy (czego często brakuje w innych rozgrywkach) jest to, że najczęściej mierzą się w nich dość wyrównane zespoły. Dziś będzie w zasadzie tak samo, ponieważ na San Mames może wydarzyć się właściwie wszystko. Jedynym, o co można się martwić to o piłkarskie szachy. W przypadku meczu o dużą wagę żaden z zespołów nie będzie chciał się przecież odkryć i stracić szansy na złapanie koła ratunkowego, jakim niewątpliwie ów finał jest.
Nie można jednak być skrajnym sceptykiem. Zarówno Tottenham, jak i Manchester United mają do udowodnienia coś, czego nie da się zrobić w zasadzie żadną inną drogą, niż wzniesieniem w górę trofeum. Tą rzeczą jest oczywiście honor. Skali beznadziejności jednych i drugich nie da się opisać. Razem w lidze przegrali 39 razy. To, co prezentują jest jednym, wielkim wstydem. Dlatego też nigdy nie było finału Ligi Europy z tak ogromną wagą. Przegrany pozostanie frajerem sezonu, a wygrany go niemal całkowicie uratuje. Jeszcze nigdy finał Ligi Europy tak bardzo nie definiował sezonu.
The time has come 🤩#UELfinal pic.twitter.com/GRjKwpZKmV
— UEFA Europa League (@EuropaLeague) May 21, 2025
Start meczu Tottenham – Manchester United o 21:00. Po ostatnim gwizdku na stronie Futbol News ukaże się relacja ze spotkania.
Fot. PressFocus