Legia cudem nie pokonała Jagiellonii. Abramowicz bohaterem przyjezdnych

Po emocjonującym starciu w Częstochowie rywalizacja Legii Warszawa z Jagiellonią Białystok niewątpliwie okazała się rozczarowująca. Przy Łazienkowskiej nie padł bowiem ani jeden gol, a główna w tym zasługa Sławomira Abramowicza. Drużyna Adriana Siemieńca nie wykorzystała więc dogodnej okazji na objęcie prowadzenia w tabeli PKO BP Ekstraklasy pierwszy raz od sierpnia ubiegłego roku.
Trafiła kosa na kamień
Za kadencji Edwarda Iordanescu Legia nie przegrała żadnego z siedmiu dotychczasowych domowych meczów, a pięć z nich wygrała. Widmo pierwszej w tym sezonie porażki przy Łazienkowskiej było jednak tym razem duże jak nigdy dotąd. Do stolicy przyjechała bowiem Jagiellonia, która nie dość, że nie przegrała żadnego z ostatnich ośmiu wyjazdowych meczów (z czego pięć wygrała), to w dodatku nie poniosła porażki w żadnym z poprzednich 12 spotkań, a aż 9 z nich wygrała. Tę imponującą serię „Jaga” rozpoczęła po klęsce 0:4 z Termaliką na starcie sezonu.
Gdyby drużyna Adriana Siemieńca przedłużyła passę meczów bez porażki, pierwszy raz od 2018 roku „Jaga” piąty raz z rzędu nie przegrałaby z Legią w lidze. Byłoby to wyrównanie przez nią swojej najdłuższej serii bez przegranej z Legią w Ekstraklasie. Gdyby białostoczanie zgarnęli przy Łazienkowskiej komplet punktów, nie tylko pierwszy raz w historii po raz drugi z rzędu wygraliby na tym stadionie, ale przede wszystkim wskoczyliby na pierwsze miejsce w tabeli PKO BP Ekstraklasy. Tym samym na fotelu lidera zagościliby pierwszy raz od blisko 16 miesięcy.
Choćby nie wiem co robili w Warszawie, to Częstochowy nie przebiją#LEGJAG pic.twitter.com/YArUS43nAd
— Polski Ligowiec (@polski_ligowiec) September 24, 2025
Abramowicz trzymał „Jagę” przy życiu
Legia zaś w przypadku wygranej wskoczyłaby na piąte miejsce i to ona była bliska osiągnięcia swojego celu jako pierwsza. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego do bezpańskiej piłki dopadł Arkadiusz Reca i huknął lewą nogą z powietrzu. Sławomir Abramowicz poradził sobie jednak z tą bombą 15-krotnego reprezentanta Polski. Chwilę później golkiper kadry U21 wykazał się za to nie lada refleksem, bo trącił nogami lecącą w kierunku jego bramki piłkę, co było efektem nieudanej próby zablokowania wślizgiem strzału Wahana Biczachczjana przez Bernardo Vitala.
Kolejną świetną interwencją przy strzale Recy wychowanek Polonii Warszawa popisał się kilka minut przed przerwą, kiedy to lewy wahadłowy Legii dobijał „wyplute” przez Abramowicza uderzenie Damiana Szymańskiego sprzed pola karnego. Tym samym 21-latek wciąż był w grze o zachowanie czystego konta, podobnie, jak jego vis a vis, choć w pewnym momencie Kacper Tobiasz musiał wyciągać piłkę z siatki. Bramka głową Bernardo Vitala nie została jednak uznana, gdyż w momencie centry z rzutu wolnego Bartłomieja Wdowika był na spalonym.
Fercicho @LegiaWarszawa #LEGJAG pic.twitter.com/SWgtxy5e45
— Polski Ligowiec (@polski_ligowiec) September 24, 2025
Futbolowi bogowie nie chcieli gola dla Legii
Gospodarze mogli się jednak przez chwilę poczuć niczym w Football Managerze, bo to oni przez całą pierwszą połowę dochodzili do sytuacji, a ekipie z Podlasia wystarczył już pierwszy strzał, by wpakować piłkę do siatki. Jako że jednak został on oddany ze spalonego, nie wliczono go do statystyk. Pierwsze pełnoprawne uderzenie „Jaga” mogła oddać na początku drugiej połowy, ale Jesus Imaz do niego doszedł, bo podanie z lewej strony od Afimico Pululu – którego rajd napędziła przebitka Oskara Pietuszewskiego w bocznym sektorze – zostało przecięte przez Recę.
Dograć z lewej strony udało się za to w 56. minucie debiutującemu w Legii Kacprowi Urbańskiemu. Tym razem to Pietuszewski znalazł się w roli przegrywającego walkę w bocznym sektorze. Po minięciu 17-latka Urbański na skraju polu karnego ograł także Norberta Wojtuszka i następnie „miękko” zacentrował do ustawionego na dalszym słupku Milety Rajovicia. Rosły napastnik wygrał główkę z Wdowikiem, ale jego strzał na linii bramkowej nogami zatrzymał Abramowicz. Chwilę później zaś wyłapał on nieudaną dobitkę Juergena Elimita po uprzednim uderzeniu w słupek Kolumbijczyka w sytuacji „sam na sam”. Po tej sytuacji Legia na koncie miała 14 strzałów, z kolei „Jaga”… wciąż zero.
Elitim jak z @Radomiak_Radom, no prawie#LEGJAG pic.twitter.com/62vYpOoi8c
— Polski Ligowiec (@polski_ligowiec) September 24, 2025
Końcówka meczu Legii znów zmęczyła
Na liczniku drużyny Adriana Siemieńca „zero” wreszcie zniknęło w 79. minucie, jednak próbę Sergio Lozano trudno uznać za uderzenie. Do dorobku strzeleckiego gości nie mógł także zostać doliczony gol Afimico Pululu z 86. minuty, bowiem w momencie prostopadłego podania od Pietuszewskiego znajdował się na spalonym, choć minimalnym. To jednak w zasadzie by było na tyle. Dla neutralnych widzów końcowy gwizdek Damiana Sylwstrzaka mógł być wybawieniem, gdyż ostatnie pół godziny tej rywalizacji było dosyć męczące.
Zresztą, drugi raz z rzędu decydująca faza meczu Legii była rozczarowująca. Tak było bowiem również w minioną sobotę przy okazji starcia z Rakowem Częstochowa. Choć Jagiellonia pierwszy raz od 10 lat nie przegrała trzeci raz z rzędu przy Łazienkowskiej i zarazem wyrównała swoją najlepszą serię przeciwko temu rywalowi w Ekstraklasie (pięć meczów z rzędu bez porażki), z tego spotkania nie może być zadowolona. Nie wykorzystała bowiem okazji do objęcia prowadzenia w tabeli PKO BP Ekstraklasy, na co czeka od samego początku ubiegłego sezonu.
Żyletki#LEGJAG pic.twitter.com/YjMg4ddzrK
— Polski Ligowiec (@polski_ligowiec) September 24, 2025
Okazję do tego będzie miała już w tę niedzielę, pod warunkiem, że w starciu na szczycie między Cracovią a Górnikiem Zabrze padnie remis. Jagiellonię czeka jednak wyjazd do Poznania, gdzie nie wygrała od 4,5 roku. Seria „Dumy Podlasia” bez zwycięstwa przy Bułgarskiej może się przedłużyć, bo Lech do tej rywalizacji przystąpi podburzony wypuszczeniem w środowej rywalizacji z Rakowem z rąk prowadzenia 2:0.
fot. screen Canal+Sport