Piotr Błauciak: „Znam dużo przypadków, gdy piłkarze późno zaczynali, a dochodzili daleko”

Napisane przez Redakcja, 16 września 2020
Piotr Błauciak

Piotr Błauciak od lat jest związany z Zagłębiem Lubin. To właśnie ten klub sprawił, że zainteresował się piłką i stawiał w niej swoje pierwsze kroki, z czasem trafiając do pierwszego zespołu. W ostatnich latach jest jednak związany z klubem jako trener, a w tym roku przyszedł czas na nowe wyzwanie – został prezesem Zagłębia Lubin Future. Projekt ten ma na celu pomóc młodym piłkarzom, którzy rozstali się z klubową akademią „Miedziowych”.

***

Piotr Błauciak jako piłkarz wiele przeszedł. W Zagłębiu Lubin trenował pod wodzą kilku znanych trenerów, m.in. Andrzeja Szarmacha, Stefana Majewskiego czy Adama Nawałki. Potem odwiedził na krótko Ukrainę, Cypr oraz chiński Liaoning, a także występował przez rok w lidze fińskiej. Potem występował w zespołach z niższych lig, jednak dość szybko zdecydował, że zwiąże swoją przyszłość z pracą w roli trenera.

Od blisko dziesięciu lat Piotr Błauciak pracuje w Zagłębiu Lubin – prowadził pierwszą drużynę kobiet, był asystentem Adama Buczka w ekstraklasie, a w ostatnim czasie prowadził młodsze roczniki „Miedziowych”. Poza tym, wraz z innym trenerem – Krzysztofem Kotlarskim, jest właścicielem Akademii Piłkarskiej Żaczek w Lubinie.

Niedawno został prezesem inicjatywy Zagłębie Lubin Future, która ma na celu dalsze szkolenie zawodników, z którymi pożegnano się w Akademii Piłkarskiej Zagłębia. – Przy profesjonalnych akademiach głównym celem jest dostarczanie piłkarzy do pierwszego zespołu. Było jednak trochę dzieci, które grały u nas i nawet się wyróżniały, a potem odchodziły. Wtedy serce bolało – ubolewaliśmy, że muszą odejść. Rozmawialiśmy z dziećmi oraz ich rodzicami i był smutek. Dlatego postanowiliśmy, że przestaniemy tylko mówić i zaczniemy działać – wyznał Piotr Błauciak w rozmowie dla „Futbol News”.

***

Jak wyglądało szkolenie młodzieży w czasach, gdy rozpoczynał pan przygodę z piłką w Zagłębiu?

Miałem dziesięć lat, gdy przyszedłem na pierwszy trening. Miałem już wtedy podstawowe umiejętności po trzech latach gry na podwórku, były to inne czasy niż teraz. Pamiętam swojego pierwszego trenera, Tadeusza Zajączkowskiego, którego bardzo cenię jako człowieka. Dużo mnie nauczył – miałem więc od kogo czerpać wzorce od najmłodszych lat. Tak zaczęła się moja przygoda z Zagłębiem i do tej pory jestem związany z klubem.

Młodego chłopca, grającego w juniorach mógł jakoś zmotywować fakt, że wówczas seniorska drużyna Zagłębia sięgnęła po mistrzostwo?

Chociaż w wieku dziesięciu lat tutaj trafiłem, to już od najmłodszych lat kochałem piłkę. Tata zabierał mnie na mecze zespołu i tak pokochałem Zagłębie. Dlatego tym bardziej się cieszę, że teraz mogę tutaj pracować jako trener, a wcześniej byłem zawodnikiem tej drużyny.

Z tego, co sprawdziłem, do pierwszej drużyny Zagłębia trafił pan w wieku 22. lat – to dość późno, patrząc na obecne realia. Jak wyglądało pana przejście z juniorów do głównego zespołu?

To były fajne czasy, jednak przebić się do pierwszego zespołu było bardzo trudno. Z mojego rocznika największą, międzynarodową karierę zrobił Mariusz Lewandowski. Mi się udało pozostać w piłce, ale moja droga była kręta. Przyznam, że w rocznikach od trzynastu do siedemnastu lat różnie bywało z moimi umiejętnościami, ale nadrabiałem charakterem. Kochałem pracować – i na boisku, i poza nim, bo wciąż poza treningami w Zagłębiu, wychodziłem grać na podwórko.

Do pierwszego zespołu, wziął mnie trener Andrzej Szarmach i uczestniczyłem w kilku treningach. Gdy miałem 21. lat, zostałem wypożyczony do czwartoligowej Iskry Kochlice, gdzie poznałem fajnych ludzi. Prowadził nas trener Stanisław Kwiatkowski, u którego dużo się nauczyłem. Graliśmy też przez cały rok na hali w drużynie futsalu.
W czwartej lidze zajeliśmy pierwsze miejsce, graliśmy baraże o III liga z Bielawianką Bielawa u siebie wygraliśmy 1 :0 ( strzeliłem bramkę ) na wyjeździe przegraliśmy 5: 1

Po roku trafiłem na testy do Chrobrego Głogów i wtedy przyjechało na sparing Zagłębie Lubin. I wtedy zaczęły się przepychanki, dlaczego jestem w Chrobrym, a nie w Kochlicach. Później wróciłem do Zagłębia i u trenera Stefana Majewskiego zadebiutowałem w pierwszym zespole 14 października 2001 roku.

Pamięta pan swój debiutancki mecz i wejście do pierwszego zespołu?

Po raz pierwszy wystąpiłem w Pucharze Ligi – wygraliśmy z Hetmanem Zamość i zdobyłem bramkę po wejściu w drugiej połowie, potem zagrałem w Pucharze Polski, a później przyszedł czas na debiut w ekstraklasie. Pamiętam, że zmieniłem wtedy Roberta Bubnowicza w 46. minucie.

Wrócę teraz do pana juniorskich czasów. Wspomniał pan o wspólnych występach z Mariuszem Lewandowskim. Ktoś jeszcze z tamtej drużyny pozostał przy piłce?

Poza nami był jeszcze Krzysiek Kotlarski, z którym prowadzę Zagłębie Lubin Future. Wtedy poszedł na studia i wylądował na jakiś czas w Ślęzie Wrocław. Potem wrócił do Lubina – poszedł na studia zaoczne i trenował w Miedzi Legnica. Część moich kolegów grała w niższych ligach, a niektórzy potem sędziowali – to też ciekawa droga. Do dzisiaj mam zresztą kontakt ze swoimi kolegami z drużyny z tamtych czasów.

Obecnie do dorosłych drużyn często trafiają szesnasto- i siedemnastolatkowie, a wtedy tak nie było. Mogło to utrudnić rozwój niektórych piłkarzy?

Teraz stawia się coraz częściej na młodych wychowanków – najlepiej żeby było ich jak najwięcej, taki jest zresztą cel Akademii Zagłębia. Wtedy jednak patrzyło się inaczej. Było mało wychowanków, a dużo ludzi z zewnątrz. Kiedyś powiedziałem, że wtedy zagrać w pierwszym zespole było jak wygrać w Totolotka.

Z czego to wynikało?

Różne aspekty wchodziły w grę – czasami umiejętności, czasami niektórym zabrakło trochę szczęścia czy determinacji. Mi się udało, bo zawsze byłem uparciuchem i walczyłem o swoje marzenia. Zresztą upór i ambicja zostały mi do tej pory.

Debiutowałem w Zagłębiu w 2001 roku i przez cały rok byłem w pierwszym zespole. Potem odszedł trener Majewski, a potem zastąpił go świętej pamięci trener Wyrobek. Jego z kolei zastąpił późniejszy selekcjoner kadry, pan Adam Nawałka. Zabrał nas wtedy na obóz, była duża selekcja i po tym zgrupowaniu powiedział mi, że muszę odejść z klubu z różnych przyczyn. Nie wywalczyłem miejsca w składzie i wyjechałem do Karpat Lwów.

Jak wyglądała pana przygoda na Ukrainie?

Miałem podpisany kontrakt, ale nie zostałem nawet zgłoszony do ligi. Miałem wtedy przepuklinę i po dwóch miesiącach musiałem wrócić do Polski, bo nie chcieli mnie leczyć. Mówili mi, że ich okłamałem – chyba po prostu nie byłem im wtedy potrzebny. Dlatego musiałem wrócić do Polski i całą jesień spędziłem na leczeniu.

A wiosną pan trafił do Pogoni Staszów.

Dobrze wspominam tamten czas, mieliśmy w Staszowie fajny zespół. Grał tam Krzysiek Wołczek, który też grał w Zagłębiu, poza tym był Darek Lewandowski. Zrobiliśmy tam naprawdę bardzo dobry wynik, rywalizując w trzeciej lidze z Cracovią i Koroną Kielce i Cracovia awansowała wtedy do drugiej ligi.

Dodam jeszcze, że jesienią Pogoń Staszów była na piętnastym miejscu w lidze, ale na wiosnę zdobyliśmy najwięcej punktów i zakończyliśmy sezon na szóstym.

Po sezonie odszedł pan jednak ze Staszowa.

Wtedy miałem oferty z trzech klubów – Aluminium Konin za trenera Białka i drugoligowe Radomsko. A trzecim klubem była właśnie Cracovia, gdzie już nawet trafiłem na testy. Trener Stawowy jednak nie dotrzymał słowa i ostatecznie wróciłem do Staszowa, gdzie grałem jeszcze przez półtora roku. A potem trafiłem do Hämeenlinny.

Powiedzmy sobie szczerze – Finlandia nie jest popularnym kierunkiem dla polskich piłkarzy. Jak to się stało, że pan tam trafił?

To był spadkowicz z tamtejszej ekstraklasy. Miałem menedżera, który zadzwonił do mnie i powiedział, że dostałem stamtąd zaproszenie na testy. Zostałem tam, ale miałem różne przeboje.

Co się tam działo?

Trafiliśmy do Hämeenlinny razem z Krzyśkiem Kłosińskim. Trener nas ogólnie jednak nie chciał w zespole ze względu na zatargi z naszym menedżerem, mówił że byliśmy kontuzjowani, chociaż tak nie było. Przyjechali do nas panowie z Heerenveen, zobaczyli jak gramy i powiedzieli, że trener oszukuje. Wtedy musiał pożegnać się z pracą, a my dalej trenowaliśmy i tak zostałem na cały rok

Mieliśmy walczyć o awans do najwyższej ligi. W naszym zespole było siedmiu obcokrajowców – dwóch Polaków, dwóch Argentyńczyków, dwóch Łotyszy i jeden piłkarz z Ghany. Z tej całej grupy tylko ja się utrzymałem, ale po roku klub już nie był mną zainteresowany i wróciłem do Polski.

A kiedy pan trafił do Chin? Bo przyznam szczerze, że nie znalazłem informacji na temat dokładnej daty tamtego wyjazdu.

Byłem tam przez dziesięć dni na testach, jeszcze w 2002 roku, przed Karpatami. Też razem z Krzyśkiem Kłosińskim polecieliśmy wtedy najpierw do Chin, a potem na Cypr – do zespołu, który walczył o awans do najwyższej ligi.

Zostańmy na razie przy Chinach. Jak wyglądało tamte dziesięć dni, co pan tam zobaczył?

To był tak naprawdę mój pierwszy lot samolotem, jednak najpierw musiałem postarać się o wizę. Pamiętam, że moja mama była przeciwna temu, żebym tam leciał – bała się po prostu. Z natury jednak jestem uparty więc dążyłem do tego wyjazdu.

Trenowałem tam, zagrałem w sparingach i miałem już zostać w FC. Liaoningu, podpisując kontrakt na trzy lata. Nie podobało mi się tam jednak za bardzo. Jeden z menedżerów mnie na to namawiał, ale mój menedżer tego nie chciał – obiecał, że znajdzie mi jakiś klub w Polsce i sobie poradzimy.

Ale po drodze trafił pan jeszcze na Cypr.

Tak, trenowałem z zespołem Nea Salamina. Dobrze się tam zaprezentowałem i od 1 lipca miałem zostać ich zawodnikiem. Okazało się jednak, że Cypryjczycy dużo mówią, a mało robią.

Przenieśmy się teraz do czasów, gdy odszedł pan z Finlandii. Grał pan wtedy w Miedzi, Chrobrym…

Wcześniej jeszcze pojechałem do Holandii, na testy do drugoligowej Fortuny Sittard, też razem z Krzyśkiem Kłosińskim. To wszystko wyglądało jednak tak, że Polska była w Unii dopiero dwa lata. Dlatego, żeby pracować w Holandii, wtedy trzeba było spędzić tam dwuletnią kadencję. Gdy pojechałem tam w zimie, mogłem być oficjalnie zawodnikiem klubu od lipca. Mógłbym wcześniej grać tylko wtedy, gdybym otrzymał duże pieniądze. Klub nie należał jednak do bogatych, dlatego musiałem czekać.

Miałem poczekać na wyjazd do Sittard pół roku i najpierw trafiłem na pół roku do Chrobrego Głogów. Potem okazało się, że jednak tam nie wyjechałem, doszło do zmian. A w Chrobrym miałem udany rok i dobre liczby, jak na obrońcę – strzeliłem sześć goli.

W wieku dwudziestu siedmiu lat dałem sobie ostatnią szansę na to, żeby gdzieś wypłynąć i przeszedłem do “Miedzianki”, grającej w drugiej lidze. Ostatecznie zagrałem tam tylko trzy mecze, poza tym spadliśmy do trzeciej ligi. Postanowiłem wtedy wrócić do Chrobrego i obok gry w piłkę, poszedłem jeszcze do innej pracy.

Gdzie pan pracował?

W Energetyce, w której pracuję zresztą do tej pory.

Potem przyszedł czas gry w jeszcze niższych ligach.

Po Chrobrym wróciłem do Pogoni Staszów, czyli do stron, z których pochodzi moja żona. Pełniłem tam funkcję pierwszego trenera i wciąż grałem. W 2011 roku wróciłem tutaj na stałe – zacząłem pracować w Zagłębiu i zadzwonił do mnie trener Lewandowski, który mnie ściągnął do Odry Ścinawa na pół roku. Grałem wtedy w zespole z późniejszym burmistrzem Ścinawy, Krystianem Kosztyłą. Pamiętam, że zabrakło nam wtedy tylko punktu do awansu do okręgówki.

Potem jeszcze, po namowie trenera Krzysztofa Koszarskiego, trafiłem do Iskry Kębłów, występującej w legnickiej A-Klasie. Spotykaliśmy się wtedy tylko na meczach, nie trenowaliśmy w tygodniu, a i tak udało nam się awansować do okręgówki. Mogę więc powiedzieć, że miałem udane zakończenie kariery.

Kiedy zaczął pan myśleć o tym, żeby zostać trenerem?

Wiedziałem, że po zakończeniu kariery pozostanę przy piłce. To była moja pasja, nie wyobrażałem sobie życia z dala od niej. Dlatego jeszcze podczas gry w Miedzi Legnica zrobiłem papiery na instruktora, a następnie trenera drugiej klasy. Później, w 2011 roku razem z Krzyśkiem Kotlarskim założyliśmy Akademię Piłkarską “Żaczek” i w tym samym czasie podjąłem pracę w Zagłębiu w roli trenera.

Najpierw przez pół roku prowadziłem rocznik 1995, natomiast potem do klubu trafił Krzysiek Kotlarski i przez dwa lata pracowałem z drużyną kobiet, która grała w pierwszej lidze. Krzysiek trafił wtedy do Akademii Zagłębia, a ja wywalczyłem z zespołem awans do ekstraligi. Praca z drużyną kobiet była dla mnie niesamowitym przeżyciem. Jeździliśmy wtedy po całej Polsce.

Miał pan potem możliwość prowadzenia seniorów?

Na początku chciałem pracować z seniorami. Teraz jednak pracuję z dziećmi i młodzieżą i czerpię radość z tego, że czegoś mogę ich nauczyć. W 2013 roku miałem epizod w pierwszej drużynie Zagłębia – byłem asystentem trenera Buczka. A później pracowałem z Pawłem Karmelitą przy drugim zespole. To naprawdę świetny trener. Zresztą byliśmy razem na stażach – w Borussii Dortmund i Bayerze Leverkusen.

Można też powiedzieć, że trochę zawodników się u pana przewinęło.

W roczniku, gdy pracowałem przez pierwsze pół roku przy zespole, który trenował Tomek Bożyczko, byli Dominik Hładun, Jarek Kubicki, Piotrek Azikiewicz, Gracjan Horoszkiewicz, Igor Łasicki, Wojtek Galas, Sebastian Bonecki, Damian Kowalczyk. Później zająłem się piłką kobiecą, pracowałem z pierwszym zespołem, potem drugim. Potem prowadziłem rocznik 2000, przez dwa lata 2001, 2006, a teraz prowadzę 2008 drugi raz.

W roczniku 2000 prowadził pan w takim razie Łukasza Porębę, z którym niedawno rozmawiałem i przyznał mi, że na początku po wejściu do zespołu miał problemy z motywacją i pomogli mu trenerzy.

Łukasz zawsze był utalentowany, ale był trochę leniuszkiem i musieliśmy nad nim popracować. W tej drużynie było jeszcze kilku chłopaków, którzy się przebili – Kamil Kruk, który teraz jest w pierwszym zespole Zagłębia czy Filip Baranowski z Górnika Polkowice. Bardzo się cieszę, że można już ich oglądać na stadionie.

Ostatnio odbyło się otwarcie akademii Zagłębie Lubin Future. Skąd pomysł na tę inicjatywę?

Dużo dzieci z Akademii Piłkarskiej Żaczek, którą prowadzimy z Krzyśkiem Kotlarskim, trafiło potem do klubu. Przy profesjonalnych akademiach głównym celem jest dostarczanie piłkarzy do pierwszego zespołu. Było jednak trochę dzieci, które grały u nas i nawet się wyróżniały, a potem odchodziły. Wtedy serce bolało – ubolewaliśmy, że muszą odejść. Rozmawialiśmy z dziećmi oraz ich rodzicami i był smutek. Dlatego postanowiliśmy, że przestaniemy tylko mówić i zaczniemy działać.

Cieszę się, że prezes i inni ludzie w klubie są za nami i wspierali nasz pomysł. Uważam, że ta inicjatywa jest dobra dla nas wszystkich.

Szczególnie, że wielu z tych chłopaków pewnie całkowicie zrezygnowało z piłki, a potem mogą mówić, że stracili lata w klubie.

To prawda, a druga rzecz – trzeba przyznać, że sport to piękna sprawa. Dużo ludzi się poznaje, jeździ się w wiele miejsc, człowiek dba o swoją sylwetkę. Jak ktoś tego nie przeżył to nie wie. A ja to przeżyłem i teraz patrzę na mojego syna, jak bardzo nie może się doczekać każdego kolejnego treningu, meczu i spotkania z kolegami. Bo teraz nie gra się na podwórku – są teraz takie dzikie czasy, które trochę mi się nie podobają.

Ile osób działa przy Zagłębie Lubin Future?

Na razie mamy dwóch trenerów – Krzyśka Kotlarskiego i Marcina Szmila. W trójkę praktycznie wszystko łączymy. Pełnię stanowisko prezesa, ale ktoś musiał nim zostać, a ja się czuję bardziej trenerem – w tym kierunku jestem wykształcony i zawsze będę działać na tym polu. Działam też społecznie, dlatego cieszę się, że mogę się udzielać w taki sposób.

Na stronie Akademii Piłkarskiej Zagłębia przeczytałem, że klub pragnie otworzyć się na całą Polskę. Jednym z celów inicjatywy jest w takim razie zatrzymanie u siebie młodych chłopaków z regionu?

Mamy tutaj fajne warunki – trafiają tutaj osoby, które rokują, żeby grać w pierwszej drużynie. Taka jest zresztą filozofia właściciela klubu. Mnie bardziej interesuje jednak też piłka amatorska, której mogłem przyglądać się z bliska. Te dzieci się cieszą, rodzice też lubią tu przychodzić. A może wychowamy nie piłkarza, a dziennikarza takiego jak ty, który będzie szukał swojego miejsca w piłce z innej strony.

Pasja jest bardzo ważna. Część chłopaków jednak po odejściu z klubu w młodym wieku zraża się do sportu.

To jest coś strasznego. Widzę potem, co się dzieje z tymi dziećmi, które odchodzą od piłki. Dostają jakiejś dziwnej sylwetki, tyją, potem gdzieś chodzą po blokach. To nie powinno iść w takim kierunku, dlatego musimy dać im wzór, jak to powinno wyglądać.

U niektórych pozostaje jednak chęć rywalizacji, która w życiu codziennym może mieć bardziej negatywne skutki niż w sporcie.

Sport wychowuje – trzeba umieć wygrać, ale też trzeba umieć przegrać. Pogodzić się z porażkę, wstać i walczyć dalej. Sam też dostałem kilka ciosów, ale przyjąłem je na siebie i trudno mnie czymś złamać.

Klubem docelowym dla Zagłębie Lubin Future będzie Zagłębie czy akademia otwiera się na współpracę z innymi klubami?

Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie wszyscy mogą trafić do Zagłębia. Skorzystają na tym jednak niższe ligi, w których obecnie często brakuje zawodników. W wieku 16-17 lat ci chłopcy będą szukać dalej swojego miejsca. Myślę jednak, że w tym wieku mogą już grać regularnie na poziomie choćby czwartej ligi i jeśli tam się przebiją, kto wie, czy nie wejdą na szczyt. Znam też dużo przypadków, gdy piłkarze późno zaczynali, a dochodzili bardzo daleko. Wierzę też w to, że część chłopaków zostanie trenerami.

Czytałem niedawno o historii Karola Gracza.

Tak, on w wieku szesnastu lat odszedł z Zagłębia. Krzysiek wziął go do Żaczków, potem on poszedł na studia i teraz jest u nas i w Zagłębiu. To naprawdę piękna historia – chłopak poszedł trochę okrężną drogą, ale znalazł swoje miejsce. To fajny, kulturalny chłopak, który obecnie gra w piątej lidze w Górniku Lubin, ale pracuje w Żaczkach i Zagłębiu. O to chodzi. Mam nadzieję, że wkrótce o nim będzie głośno.

Młodzi piłkarze obecnie są bardziej uświadomieni w niektórych kwestiach niż wtedy, gdy pan zaczynał swoją przygodę z piłką?

Teraz na pewno wygląda to zdecydowanie lepiej. Chłopcy mają do dyspozycji psychologa, dietetyka, sztab wykształconych trenerów na wysokim poziomie. Moje pokolenie jednak też coś miało w sobie – byliśmy wychowani na podwórkach i w ten sposób kształtował się nasz charakter. Nie było komputerów, cały czas graliśmy w piłkę.

A teraz chłopaki mają za dobrze – mają super boiska, wszystko podane. Znajdują się w strefie komfortu, która nie zawsze może być dobra, gdyż tracą motywację. Oni wszyscy chcieli być tutaj, a gdy tu są, myślą że dalej będą. To tak nie wygląda – żeby tu pozostać trzeba ciężko pracować nad sobą. Powinno być raczej tak, że masz dziesięć złotych to chcesz dwadzieścia, masz sto – chcesz dwieście, a nie zadowalasz się tą stówką.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. YouTube/Zagłębie Channel