Kwartet debiutantów z podobną historią. Kto zawojuje Ligę Mistrzów?

20.10.2020

Takiej ekipy jak Atalanta dwanaście miesięcy temu raczej nie uraczymy, ale kolejna edycja Ligi Mistrzów, to okazja na nowe ekipy. W końcu przed nami czwórka debiutantów. Wiemy, że przynajmniej jeden z nich pozostanie w pucharach do wiosny. Zerkamy w stronę Midtjylland, Stade Rennes, FK Krasnodaru oraz Istanbul Basaksehiru, którzy po raz pierwszy dostali się do fazy grupowej tych prestiżowych rozgrywek.

Zaczynamy od tych ostatnich. Gdyby decydowało zainteresowanie klubem, nie byliby najwięksi w Turcji. Nie zmieściliby się na podium nawet w swoim mieście. Każde dziecko wie, że w Stambule z pokolenia na pokolenie przechodzi bycie fanem Galatasaray, Fenerbahce czy Besiktasowi. Tymczasem od kilku lat Basaksehir cały czas pnie się w hierarchii rodzimego futbolu, aż zaszedł na szczyt i sięgnął po pierwszy w historii tytuł. Zresztą zacytujmy niedawny fragment zapowiedzi meczów 1/8 finału Ligi Europy, gdy Basaksehir odpadał z FC Kopenhagą.

Może niektórym umknęło, ale w czasie, gdy Galatasaray i Fenerbahce zajęły szóste i siódme miejsce, a jedynie Besiktas się nie ośmieszył i trafił na najniższy stopień podium. Jak wielka była dominacja trójcy ze Stambułu niech świadczy fakt, że Basaksehir został… szóstym mistrzem w historii SuperLig. Wcześniej dominacje udało się przebić Trabzonsporowi w latach 70′ i 80′, a także w 2010 roku Bursasporowi.

Może mało kto pamięta, ale Basaksehir był o krok od awansu do fazy grupowej w 2017 roku. U siebie przegrał z Sevillą 1:2, a w rewanżu zremisował 2:2. Zabrakło jednej bramki, którą mógł strzelić Emre Belozoglu w doliczonym czasie gry. Na szczęście dla Hiszpanów trafił w… słupek.

To nie jest ekipa oparta na tureckiej młodzieży, choć kilku zawodników, którzy są bliżej początku niż końca kariery znajdziemy w składzie stambulskiej ekipy. Są jednak zgrane i znane karty, jak choćby niedawny przeciwnik reprezentacji Polski Edin Visca. Bośniak trafił do tego klubu w 2011 roku i śmiało może o sobie mówić jako legenda. To jest fundamentalna postać w ofensywie, co zresztą pokazują liczby. Od sezonu 13/14 tylko raz zdarzyło się, by nie uzyskał „double-double” w statystyce goli i asyst na przestrzeni całych rozgrywek! Kogo przeciętny kibic może kojarzyć z większych klubów? Rafaela da Silve, Dembę Ba, Nacera Chadliego, Martina Skrtela czy byłego reprezentanta Brazylii Giuliano. Ten ostatni przed chwilą wrócił do Turcji – wcześniej grał w Fenerbahce – z dwuletniej przygody w Arabii Saudyjskiej.

Bretania to nie tylko fasolka

Francuską krainę Bretania zapewne większość kojarzy z… fasolką. Błąd! Najdalej wysunięty na zachód region Francji nie ma takich ekip, jak PSG, Lyon czy Marsylia, ale trochę drużyn stamtąd gra lub grało w Ligue1. Nantes, Brest, Lorient czy Stade Rennes. Nas jednak interesują ci ostatni.

Rennes jest debiutantem w LM, ale przy okazji ma bardzo małe doświadczenie pucharowe. Trudno za takowe uznawać Puchar Intertoto czy Puchar Zdobywców Pucharów sprzed kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. W ostatnich sezonach jednak regularnie zaczęli pojawiać się na europejskiej scenie i w sezonie 2018/19 wywalczyli największy klubowy sukces, czyli… 1/8 finału Ligi Europy. Tam odpadli z Arsenalem i na tym można zakończyć podsumowanie ich sukcesów na arenie międzynarodowej.

Promują i zarabiają

Mają jednak coś, czego brakuje wielu klubom. Potrafią promować przyszłe gwiazdy futbolu. Kto pamięta 22-letniego Petra Cecha przechodzącego z Rennes do Chelsea? To właśnie tam czeski golkiper rozkwitł po wyjeździe z kraju, a w Anglii stał się jednym z najlepszych, a może nawet topowym golkiperem, pierwszej dekady XXI wieku. W ostatnich latach bardzo gorącym „towarem” był Ousmane Dembele. Tak jak Kamil Glik mógł obserwować wejście Kyliana Mbappe do poważnego futbolu w Monaco, tak Kamil Grosicki miał podobną okazje z Dembele w Bretanii. Szkopuł w tym, że obu graczy dzisiaj można porównać jedynie pod kątem szybkości. Kruchość zdrowia i niezbyt wysoki iloraz inteligencji Dembele sugerują, że ten 23-letni skrzydłowy jest na dobrej drodze by ostro zjechać w hierarchii futbolu.

To była przeszłość, ale teraźniejszość wcale nie wygląda gorzej. Nawet przed obecnym sezonem zarobili niemal 50 milionów euro. Głównie za duet, który odszedł do Premier League. Edouard Mendy do Chelsea(24 milionów) oraz Raphinha do Leeds(18,5). Rok temu Ismaila Sarr pobił rekord transferowy odchodząc za 30 milionów do Watfordu, a jeszcze wcześniej Joris Gnagnon za niecałą połowę tego trafił do Sevilli.

Ale nie oszukujmy się, wszyscy i tak czekają na moment, gdy z klubu odejdzie Eduardo Camavinga. Dzisiaj wyceniany przez Transfermarkt na 50 milionów euro, ale nikogo nie zdziwi, gdy Bretańczycy zgarną za reprezentanta Francji nawet dwa razy tyle. W końcu mowa o chłopaku, który za niecały miesiąc będzie pełnoletni, a już gra w pierwszej kadrze Tricolores! Na swoim koncie ma ponadto 50 meczów w pierwszym zespole Rennes.

Zresztą awans do Ligi Mistrzów oznaczał też szansę na pozyskanie zawodników, których prawdopodobnie nie mieliby okazji zgarnąć – wypożyczenia Daniele Ruganiego czy Dalberta. Ale klub inwestował także w bliższej okolicy klubu. Najdroższym zakupem był Jeremy Doku. 18-latek to już dorosły reprezentant Belgii, a także jeden z większych talentów jakie w ostatnim czasie wyprodukowała akademia Anderlechtu.

Zresztą Francuzi nie żałowali pieniędzy na wzmocnienia. Doku stał się najdroższym transferem w historii klubu, a pozyskani Serhou Guirassy z Amiens, Martin Terrier z Lyonu czy Alfred Gomis mieszą się w TOP10 najdroższych transferów do klubu.

Każdemu kto planuje wejść do kasyna lub postawić zakład u bukmachera, radzimy mieć tę książkę pod ręką.

Rosyjska biedronka

Nie jest to przydomek Krasnodaru, ale pewne odwzorowanie tego, skąd są tak wielkie pieniądze w południowej Rosji. Właściciel Sergiej Galicki to osoba, która zbudowała imperium dyskontów Magnit, których ciężarówki można spotkać także jeżdżące po Polsce. Magnit można odwzorować mianem „naszych” Biedronek. Kilka lat temu Galicki sprzedał swój biznes za niemal… 3 miliardy dolarów!

Co wyróżnia Byki spośród innych drużyn? Rok pochodzenia. Gdy Barcelona szykowała się do 110. urodzin, Krasnodar rok przed tym się narodził, w 2008 roku. Nieco ponad 12 lat wystarczyło Galickiemu i spółce na to, by dojść do poziomu Ligi Mistrzów. Pod tym względem nie przebił RB Lipska i nie będzie najmłodszym klubem w stawce, ale drugim z kolei. Trudno porównywać rynki rosyjski i niemiecki, ale ten pierwszy jest chyba jeszcze bardziej zabetonowany niż drugi. Dlaczego? Przede wszystkim kłania się geografia i demografia. Moskwa i Sankt Petersburg to dwa najważniejsze miasta, w których pod dostatkiem jest wszystkiego – infrastruktury, pieniędzy i ośrodków władzy.

Krasnodar ma wielkie plany, ale kłopot w tym, że nadal nie mogą przebić pewnego sufitu w lidze. Z drugiej strony są niezwykle regularni. Do Premier Ligi awansowali bardzo szybko. Najpierw miejsca w połowie stawki, a od sezonu 2014/15 zajmują albo czwarte, albo trzecie miejsce. Kolejno: 3,4,4,4,3,3!

Ale to też może się zmienić z czasem. Galicki wybudował przepiękny obiekt, który… nawet nie był jedną z aren mundialu Rosji! Do tego zainwestował ogromne pieniądze w klubową akademię. Efekty już są w pierwszym zespole, choćby patrząc na Matwieja Safonowa w bramce czy Daniła Utkina oraz Magomieda-Szapiego Sulejmanowa. Cały tercet zresztą polscy kibice mieli okazje oglądać miesiąc temu w Łodzi przeciwko kadrze U21. W kolejce będą czekać następni, dla których dodatkową nagrodą będą występy w młodzieżowej Lidze Mistrzów.

Duński dynamit

Bardzo ciekawą grupę dostało duńskie Midtjylland. Klub, który zwrócił uwagę świata podejściem do analizy i statystyk rodem z filmu Moneyball, w końcu trafił do upragnionego miejsca. To dlatego, że w jednym miejscu spotkali się dwaj wyjątkowi ludzie. Matthew Benham i Rasmus Ankersen. Pierwszy jest jednocześnie właścicielem angielskiego Brentford, a drugie nazwisko można skojarzyć z kapitalną książką „Kopalnie talentów”. Duńczyk zjeździł cały świat, by zgłębić tajniki sukcesów biegaczy z Kenii, Jamajki, rosyjskich tenisistek czy koreańskich golfistek.

Jest tutaj pewne podobieństwo do historii rosyjskiej i tureckiej. Jakie? To że muszą/musieli się przebijać u siebie, mimo że obok mieli znacznie większych przeciwników. Krasnodar zmaga się z moskiewskimi ekipami oraz Zenitem, Basaksehir ma wielki tercet w swoim mieście, a Midtjylland? Choćby kopenhaski duet, z którym wszyscy kojarzą duński futbol.

Czy to klub skromny? Tak.

Czy polskie kluby mają szansę z nim konkurować pod kątem finansowym? Na pewno nie.

To nie jest tak, że przez jeden rok zbudowali swoją potęgę, ale po prostu wiele lat występów w pucharach, a nie kwalifikacjach, zrobiło swoje. W ten sposób mogą sobie pozwolić, żeby wydawać 7 czy 9 milionów euro na sezon. Tyle że za każdym razem wszystko się bilansuje z tytułu wpływów do klubu.

W ostatnich latach grał tam przecież Rafael van der Vaart. Holenderska gwiazda trafiła tam jednak nie dlatego, że skusiły go ogromne pieniądze czy bardzo ciekawy projekt klubu, ale… ze względu na partnerkę życiową Estavane Polman, której kariera piłkarki ręcznej zawiodła właśnie do kraju Hamleta.

W składzie dominują jednak zawodnicy młodzi, zwłaszcza w przednich formacjach. Kto największą gwiazdą? Najgłośniejszym nazwiskiem wydaje się być Pione Sisto. Reprezentant Danii z Sudanu wrócił do klubu po czterech latach pobytu w Celcie Vigo. Początki w Galicji miał bardzo udane, ale im dalej, było tylko gorzej. Głównie za sprawą życiowych wyborów skrzydłowego. A to uznał, że przed jakiś czas jego dieta będzie składała się wyłącznie z… owoców, a to podczas lokcdownu w Hiszpanii, bez niczyjej wiedzy, wybrał się samochodem do Danii! Trudno nadążyć za procesem myślowym tego piłkarza. Z drugiej strony być może powrót do domu pomoże mu w tym, by obrońcy rywali nie mogli za nim nadążyć na boisku, bo szybkość, drybling i luz w grze ma niesamowity, jeśli jest w formie.