Reprezentacja Polski: Kolejny mecz, kolejne grzechy. Euro tuż za progiem!

09.06.2021

Jeśli narzekaliśmy na mecz z Rosją, to spotkanie z Islandią było jeszcze gorsze. Cztery gole mogłyby zwiastować ciekawe widowisko, ale niestety tak nie nie było. Gdyby widowiskowość można było przykryć dobrą grą naszej kadry, nie byłoby kłopotu. Niestety, póki co więcej jest wątpliwości niż jasnych punktów przed pierwszym meczem na Euro.

Rodzynek Kędziora

Przeciwko takim rywalom jak Islandia może nie zagramy wiele meczów na najwyższym poziomie. Na pewno nie będzie to w Sewilli z Hiszpanią, prawdopodobnie nie przeciwko Szwedom. Jednak na otwarcie ze Słowacją istnieje duże prawdopodobieństwo, że będziemy prowadzić grę. Jeśli zachowamy tempo z dwóch czerwcowych meczów towarzyskich, będzie cholernie trudno.

Pep Guardiola wielokrotnie wspominał, że nienawidzi… tiki-taki. Dla niego to jest takie klepanie, z którego nic nie ma. Zawodnicy rysują literę „U” swoimi podaniami. Boczny obrońca lub skrzydłowy do środkowego obrońcy, na drugą stronę znowu piłka na boku, nieco wyżej i wracamy na drugą flankę. Tak można w nieskończoność, jeśli rywal nie jest zainteresowany odbieraniem piłki wysoko. Tak było przeciwko Islandii przez dłuższy czas. Obserwując poczynania trójki naszych stoperów łatwo byłoby dojść do wniosku, kto chce ryzykować z tego grona. Jedynym był Tomasz Kędziora. Kilka podań wprowadzających piłkę pomiędzy linie rywala pomogło dynamizować ataki. Po drugiej stronie, takich prób od Pawła Dawidowicza zdecydowanie brakowało.

Jest środek czy go nie ma?

Oczywiście to nie jest wyłącznie wina stoperów. Podać można zawsze, tylko trzeba mieć jeszcze adresata, by nie oddawać rywalom piłki. Niby chętnych nie brakuje. Nisko schodzi Lewandowski, jest Piotr Zieliński, a i Jakub Moder jest skory do wzięcia na siebie odpowiedzialności. A mimo tego brakowało i brakuje tej gry w środku. Paradoksem może być fakt, że pierwszy gol dla Polski padł po akcji środkiem.

Lewandowski dostał piłkę od Krychowiaka i w zasadzie tylko jego kunsztowi można zawdzięczać to, że akcja poszła do przodu. Jemu i bierności rywala, który w poniższej sytuacji miał przewagę 4 na 1!

Można to zrzucić na karb pojedynku fizycznego, można na umiejętność zastawienia piłki przez Lewego. Prawda jest taka, że Polacy zyskali sporą przewagę pozycyjną po tym fragmencie. Zresztą warto przewinąć skrót meczu i zobaczyć, że w momencie strzału Piotra Zielińskiego, aż pięciu biało-czerwonych było w polu karnym przeciwnika. Coś, co powinno być standardem, a nie jest…

Kolejny wygrany

Po meczu z Rosją mówiło się, że Jakub Świerczok był największym wygranym. Dla niego kolejnym krokiem w kierunku regularnej gry było wypadnięcie Arkadiusza Milika. Z gościa, który miał być czwartym lub piątym wyborem, nagle trafił do podstawowego składu, obok Lewandowskiego. Tym razem już bez efektu bramkowego, ze znacznie słabszym występem. I tutaj wszedł Karol Świderski, który strzelił swojego drugiego gola w kadrze. Napastnik PAOK-u mógł mieć nawet dwie sztuki, ale nie udało mu się dobić strzału Kozłowskiego.

Tutaj dochodzimy do najbardziej chwalonego w naszym zespole. 17-latek dostał całą drugą połowę i opłaciło się! Początek może nerwowy, ale później rósł w każdą minutą. Nie bał się wziąć na siebie odpowiedzialności, szukał trudnych rozwiązań, chciał grać do przodu. Przyjemnie się ogląda tak młodego polskiego piłkarza, który w dorosłej kadrze jest wyróżniającą się postacią.

Skończył z asystą, a przecież – jak pisaliśmy wyżej – Świderski dobijał jego strzał z linii pola karnego. Po chwili sam „Koziołek” próbował głową, gdy dośrodkował Tomasz Kędziora.

Jeszcze przed chwilą zapowiedzi o ewentualnym rekordzie Euro i występie jako najmłodszy w historii brano nieco z przymrużeniem oka. Teraz trudno sobie wyobrazić, by Paulo Sousa miał posadzić Kozłowskiego we wszystkich meczach na ławce lub trybunach.