04.01.2024

Już niedługo rozpocznie się Puchar Narodów Afryki. Jedną z zakwalifikowanych tam drużyn jest Kamerun, w którego barwach gra podstawowy bramkarz Manchesteru United – Andre Onana. Afrykańskie rozgrywki, podobnie jak Puchar Azji, kolidują w tym sezonie z terminarzem europejskich rozgrywek, w tym Premier League. Wobec tego powstało dość ciekawe spięcie na linii Manchester-Jaunde, a na całym zamieszaniu najbardziej stracić może… sam zainteresowany.

Ligowy hit koliduje z reprezentacją

Zacznijmy od wyjaśnienia sytuacji, bo jest ona naprawdę skomplikowana. 14 stycznia Manchester United gra mecz z Tottenhamem, a samo spotkanie jest uznawane jako jeden z większych hitów całej rundy. Wobec tego Erik ten Hag chce skorzystać z usług swojego podstawowego bramkarza – mimo, że w lato, poza bramkarzem Interu, sprowadzono przecież z Fenerbahce za pięć milionów euro Altaya Bayindira, reprezentanta kraju. Jak widać, nie ufa na tyle Turkowi… po co mu zatem rezerwowy bramkarz?

Problem pojawia się jednak w momencie, kiedy do gry wkroczyła kameruńska federacja, która oczywiście powołała Onanę na Puchar Narodów Afryki. Jeszcze niedawno nie byłoby nawet takiego tematu, bo w trakcie mundialu zawodnik przecież uciekł z kadry, bo nie podobał mu się… styl gry. We wrześniu przyznał, że wraca. Manchester United przy transferze nie wiedział, że bramkarz będzie chciał ponownie grać w narodowych barwach. Zgodę na wyjazd wyraziła angielska strona i wobec tego Kameruńczycy oczekują, że dostanie on możliwość przygotowania się do turnieju. United nie chce jednak odpuszczać i uznaje, że pierwszy mecz turnieju Kamerun gra 15 stycznia, a więc termin teoretycznie nie koliduje z ligowym starciem! Teoretycznie… bo praktycznie obecnie wręcz niemożliwe jest rozegranie dwóch meczów w… 24 godziny, a tym bardziej na różnych kontynentach! Obie strony poszły więc na zgniły kompromis i zarówno strona angielska, jak i kameruńska publicznie przekazują, że jest to udana współpraca pomiędzy podmiotami.

Onana, czyli historia podobna do Bońka

Całe to zdarzenie mocno kojarzy się ze słynną historią Zbigniewa Bońka. Były prezes PZPN-u, dzień po niechlubnym finale Pucharu Europy na Heysel pomiędzy Juventusem a Liverpoolem, poleciał do Warszawy na towarzyski mecz z Albanią, mimo mocnego sprzeciwu klubu z Włoch. Jest jednak parę drobnych detali  – po pierwsze było to 40 lat temu, a piłka nożna wyglądała zupełnie inaczej i przede wszystkim meczów było zdecydowanie mniej. Po drugie nie było wtedy tak zwanych “przerw reprezentacyjnych” i sytuacje, jak ta z Bońkiem w roli głównej, zdarzały się nagminnie. Przed ówczesnym pomocnikiem Juventusu nie stała jednak przeszkoda w postaci chociażby zmiany kontynentu, czy aż tak męczącej podróży. Jedynym sensownym argumentem wydaje się brak zmiany strefy czasowej, która w Wybrzeżu Kości Słoniowej (miejsce rozgrywania kontynentalnego turnieju) jest taka sama jak w Anglii. Cała sytuacja jednak wydaje się absurdalna, a obie strony utknęły w logistycznym pacie.