Jose Mourinho: „W Afryce nie mogę się spokojnie przejść” (cz. II)

20.02.2024

Jose Mourinho był gościem na kanale Rio Ferdinand Presents FIVE w trzyczęściowym wywiadzie. Rio Ferdinand oraz Stephen Howson odwiedzili „The Special One” w Lizbonie i przeprowadzili ekskluzywną rozmowę na wyłączność. Porozmawiali o Romie, ofertach pracy Jose, czy Manchesterze United, Ronaldo „Il Fenomeno”, piłkarskiej szatni, rywalizacji Real – Barca, niebieskiej kartce… tematów był ogrom!

Wybrałem najciekawsze kwestie, dzieląc artykuł na dwie części. Odsyłam też do części pierwszej, a oto część druga, w której poruszymy zdanie Mourinho na temat pracy z gwiazdami w Chelsea, czy sprawach bieżących w futbolu.

Część 2

Część druga wywiadu z Rio Ferdinandem dotyczyła Premier League. Przejdźmy do podpunktu poświęconego konkretnie „The Blues”. Mourinho mówi, że struktura w klubie była bardzo prosta i złapali bardzo szybko do siebie zaufanie. On, Roman Abramowicz i Peter Kenyon. Było zatem zupełnie inaczej niż w Manchesterze United, gdzie właściciele żyli własnym życiem.

Chelsea brakowało „tego czegoś”, w wielu klubach musisz wszystko budować, budować i budować, a nagle, jak już jesteś gotowy, by coś zacząć robić to… cię zwalniają. W Chelsea struktura nie była kompleksowa, ale bardzo prosta: Roman, Peter, Jose. Było wielkie zaufanie. Gdy powiedziałem, że chcę Didiera Drogbę, to było pytanie „a kto to jest Didier Drogba?”. Powiedziałem: wystarczy, że ja wiem kim jest Drogba i jaki wpływ może mieć na zespół i że Jimmy Floyd Hasselbaink zmierza do odejścia.

To, co wyprawiała Chelsea w sezonie 2004/05 w defensywie było czymś fenomenalnym. Do dziś tamta ekipa dzierży rekord najmniej straconych bramek w Premier League. Defensywa składająca się z Johna Terry’ego, Ricardo Carvalho, Williama Gallasa i Paulo Ferreiry wpuściła zaledwie 15 bramek w 38 spotkaniach. Bramki strzegł oczywiście Petr Cech, a obronie pomagał jeszcze defensywny pomocnik, czyli wszędobylski Claude Makelele.

John Terry potrzebował obok siebie partnera, padło na Ricardo Carvalho. I owszem, mieliśmy pieniądze, ale było widać też, jak bardzo dużo jest też między nami zaufania i od razu „kliknęło”. Wydaje mi się, że też bardzo dobrze zadziałało to z chłopakami w szatni. Akurat byłem po wygranej Lidze Mistrzów i miałem dużą pewność siebie, to mogło pomóc. Każdy wtedy myślał: nie no, ta Chelsea to po świętach już spuchnie, potem: a ta Chelsea to po Wielkanocy spuchnie, no i tak każdy czekał, czekał, a nagle my potrzebowaliśmy 4-5 punktów i wygraliśmy ligę po raz pierwszy.

Do Chelsea sprowadzał Mourinho afrykańskich piłkarzy, którzy później stali się wielkimi gwiazdami. W 2004 roku kupił Didiera Drogbę, a w 2005 roku Michaela Essiena. W klubie zastał też Geremiego, który przez kilka lat stanowił ważne uzupełnienie składu. Rio Ferdinand zapytał Portugalczyka, czy zdaje sobie sprawę jaki wpływ miał na piłkę w Afryce. „The Special One” przyznał, że tak i że nie może tam jechać, bo kibice są szaleni.

Didier – WKS, Geremi – Kamerun, Michael – Ghana. Zawsze, jak tam jestem, to nie mogę spokojnie przejść. Nawet w Europie afrykańscy kibice mnie zauważają. Afrykańscy zawodnicy są według mnie bardzo lojalni, niektórzy mówili na mnie „tatuś”. Wtedy się śmiałem, że są prawie w moim wieku. Myślę, że widzieli, że ich uwielbiam, i podziwiam ich cechy piłkarskie. W Chelsea potrafiłem raz na dwa lata tracić piłkarzy na PNA i nie miałem z tym problemu. Kiedy jednak masz tak ograniczony skład personalnie, jak w Romie, to jesteś martwy. Pojechało mi trzech piłkarzy na PNA i jeden na Puchar Azji. Jeśli jesteś TOP klubem i możesz kupić piłkarza z Afryki, to nie myśl dwa razy i go bierz. Oni są zupełnie inni – tracisz go jedynie raz na dwa lata – na 6 tygodni.

Ostatnim ważnym elementem był temat zmiany pozycji u piłkarzy. Przytoczono w rozmowie choćby przykłady Cristiano Ronaldo oraz Sergio Ramosa. Dotychczas Cristiano Ronaldo był znany jako skrzydłowy, niesamowity drybler, natomiast w finale Pucharu Króla w 2011 roku strzelił gola z główki na wagę trofeum jako… dziewiątka. Zdaniem Mourinho, właśnie tamten mecz pokazał wszystkim, że w CR7 może się obudzić zwierzę do strzelania goli. Nigdy nie musiał motywować Cristiano i opowiadać mu o odpowiedzialności. Jedynie odnosił się do jakichś taktycznych podpowiedzi, głównie takich, by ułatwić mu robotę. Pozycję zmienił też Sergio Ramosowi:

Ze zmianą pozycji u Sergio Ramosa to było proste (z prawej obrony na środek – przyp. MZ). On sam tego chciał. Trudniej jest, gdy sam musisz przekonywać piłkarza do zmiany, a on nie wierzy, że to  będzie dla niego korzystne. Ja nie robię tego przecież, by go zranić. Robię to, co najlepsze dla zespołu.

Część 3

Tę część poświęcono na „bieżączkę”. Jose powspominał też trochę czasy Barcelony. Jest uzależniony od trenowania. Dzień w dzień przychodzenie do biura, treningi, załatwianie spraw. Przyznał, że każdy dzień bez tego jest trudny. Miał już oferty po zwolnieniu z Romy, ale na nie nie przystał, nie zadowalały go. Oto kilka bieżących pytań dotyczących opinii na temat różnych bieżących spraw w piłce nożnej.

– Co sądzisz o niebieskiej kartce?
– Myślę, że nie byłbym przeciwko. Pytanie czy to byłaby zmiana na lepsze. Zawsze są takie wątpliwości, gdy ma dojść do jakiejś zmiany w piłce.
– Faworyci w Premier League i Lidze Mistrzów?
City oraz Liverpool, a także City oraz Real Madryt – ktoś spoza tej dwójki (w LM) będzie dla mnie dużą niespodzianką.

W Premier League największą frajdę sprawiały mu zwycięstwa z Arsenalem z racji sprzeczek przy linii z Arsenem Wengerem. Nie cierpiał z kolei meczów w Newcastle, gdzie nie wygrywał specjalnie za często. Na koniec mówił też o tym, że inny jest jego wizerunek w mediach, a inny jest on w relacjach międzyludzkich:

Nie mam złych relacji z trenerami. Ja jestem dobrym człowiekiem. Wiem, może nie wyglądam na takiego, ale serio! Z Pepem po prostu ciągle na siebie natrafialiśmy i stworzono z tego rywalizację. Ja nigdy nie szukałem rywalizacji. Mam wrażenie, że zwyczajnie to ona gdzieś ciągle szukała mnie (śmiech).

Jeżeli chodzi o trenerski warsztat, to w Barcelonie wiele się nauczył od sir Bobby’ego Robsona i kiedy tylko o nim wspomina, to albo się uśmiecha, albo płyną mu łzy. Wspomina nawet takie drobne gesty dżentelmeńskie, jak choćby płacenie przez Robsona za obiad. To go również wiele nauczyło w jego osobistych relacjach z asystentami. Robson tłumaczył to tak: Ja mam więcej pieniędzy od Ciebie i mniej czasu w życiu niż Ty do spędzenia:

Raz przegraliśmy mecz w Barcelonie i czułem się martwy. Bobby pyta co mi jest, ja na to: trenerze, przegraliśmy mecz. On odpalił – pomyśl sobie o radości w szatni u rywali. Patrzę na niego… nie no, wciąż jest mi ciężko, trenerze. Odpowiada: no dobrze, to podejdź do drzwi i posłuchaj jak się tam cieszą. Taki był.

Mieliśmy presezon z Argentyńczykiem w ataku, Pizzim. Strzelał regularnie w sparingach i Ronaldo przybył do nas z PSV do Barcelony dzień przed Superpucharem Hiszpanii z Atletico. Nagle sir Bobby mówi, wymienia skład i na koniec: Figo, Ronaldo, Stoiczkow. Mówię mu, Mister, nie możesz dać Ronaldo, zniszczysz Pizziego, grał cały presezon. Daj Ronaldo na ławkę, niech gra Pizzi. Na to on do mnie: chcesz być miłym gościem, czy chcesz wygrać Superpuchar? Ronaldo wyszedł, wygraliśmy bodaj  5:1 czy 5:2, a Ronaldo strzelił dwa czy trzy gole. Zawsze później sobie o tym przypominałem o tym jako trener.

Z „Il Fenomeno” miał do czynienia przez rok. Uważa go za leniwego chłopca, który przyjechał prosto z plaży pograć sobie w piłkę. Nie przykładał się do treningów i pracy codziennej. Taki luz pomagał Ronaldo w osiąganiu sukcesów. Jose Mourinho także mógł tego doświadczyć. „The Special One” uznaje ten jedn rok „R9” w Katalonii za coś szalonego, wyjątkowego.

Fot. screen Rio Ferdinand Presents FIVE