Słynne drużyny EURO: Czechy 2004

19.04.2024

Kiedy Czechy w ćwierćfinale EURO 2024 zmiażdżyły reprezentację Danii, wygrywając aż 3:0, to faworyt wśród półfinalistów był jasny. Wszyscy wskazywali palcami właśnie na podopiecznych Karela Brucknera. Prawdopodobnie najlepsza czeska drużyna w XXI wieku jednak sensacyjnie przegrała w dogrywce z Grekami i sen prysł. Oto cykl słynne drużyny EURO. Na pierwszy ogień idą właśnie Czechy 2004. 

Zmartwychwstanie Milana Baroša

Należy przede wszystkim zacząć od tego, że nikt nie spodziewał się takiej formy Milana Baroša, ponieważ sezon 2003/04 nie był dla niego udany. Strzelił zaledwie – uwaga – dwa gole dla Liverpoolu we wszystkich rozgrywkach. Zatem więcej razy trafił do siatki na wielkim turnieju (5) niż wcześniej dla klubu przez dziewięć miesięcy. Czech nigdy nie był napastnikiem, który ładuje po 20 goli w ciągu jednej kampanii, niemniej zaledwie dwa trafienia to wynik cokolwiek wstydliwy.

Rozegrał jednak zaledwie około 900 minut. Wszystko przez mecz 14 września na Ewood Park, gdy złamał kostkę i to już w trzeciej minucie meczu. Stało się to po przypadkowym uderzeniu Markusa Babbela – co ciekawe, gracza „The Reds”, ale wypożyczonego wówczas do Blackburn. Chwilę później Jamie Carragher złamał nogę po fatalnym wślizgu Lucasa Neilla. Dwóch zawodników Liverpoolu musiało zejść jeszcze przed przerwą. Rzadko zdarzają się dwa złamania w jednym meczu. Milan Baroš nie grał przez pięć i pół miesiąca. Gdy wrócił, to strzelił tylko jednego gola w lidze i generalnie formą nie błyszczał, a potem to nawet przestał się łapać do składu i oglądał w akcji Michaela Owena z Harrym Kewellem.

Po co taki wstęp? Ano po to, żeby zaznaczyć kontekst, że na EURO 2004 doszło do odrodzenia snajpera Liverpoolu. Czeski napastnik z długimi włosami już po fazie grupowej stał się gwiazdą. Trafiał w każdym ze spotkań – z Łotwą, Holandią i Niemcami. Ani razu z rzutu karnego. W ćwierćfinale Duńczyków załatwił dwoma golami w dwie minuty. Najpiękniejszy był jego wolej z Holandią, kiedy to Jan Koller zgrał mu piłkę klatką piersiową. Z Niemcami za to otrzymał podanie i gola wypracował sam – najpierw nawinął Jensa Nowotnego, a potem nie dał się przepchnąć Christianowi Wornsowi. Pierwszy strzał Baroša jeszcze Oliver Kahn obronił, ale dobitki już nie.

Jeżeli wracamy pamięcią do EURO 2004, to na 100% jednym z czołowych bohaterów musi być właśnie Milan Baroš, król strzelców tej imprezy.

Męczarnie Czechów

Czesi za każdym razem w fazie grupowej musieli gonić wynik, a mimo to zdołali zdobyć dziewięć punktów. Nawet w pierwszym spotkaniu z Łotwą po trafieniu Marisa Verpakovskisa długo przegrywali 0:1. Nic nie chciało wpaść, a oddawali mnóstwo strzałów, sunęli z atakami. Karel Poborski zasadził bombę z daleka i piłka otarła się o zewnętrzną część słupka. Milan Baroš przesadził z wolejem, a potem z pięciu metrów skiksował lewą nogą. Wydawało się, że to będzie ten „snajper” z Liverpoolu. Kiedy „Czeska Lomomotywa” Pavel Nedvěd przyładował z lewej nogi zza szesnastki po rzucie rożnym, to wydawało się, że musi wpaść. Piłka jeszcze dodatkowo skozłowała! Nie ma mowy. Kapitalnie wybił to Aleksandrs Kolinko, który rok przed EURO 2004 grał na zapleczu Premier League w Crystal Palace, a w chwili turnieju w rosyjskim Rostowie. 

Jego bramka była wręcz zaczarowana. W końcu popełnił błąd przy dośrodkowaniu – źle wybił piłkę, która trafiła pod nogi Milana Baroša. Wcale precyzyjnie nie uderzył, bo w środek, ale przede wszystkim silnie. Trafił do siatki na remis dopiero w 73. minucie. O zwycięstwie przesądził zwiedzający w karierze mnóstwo klubów czeski Nicolas Anelka – Marek Heinz. Chwilę wcześniej jego bomba otarła się o poprzeczkę, ale w 85. minucie golkiper Łotyszy popełnił kolejny błąd – wybiegł z bramki, ale pierwszy przy piłce był Milan Baroš i kopnął ją w okolice piątki. Obrońcy źle interweniowali, wybijając ją pod nogi Heinza. A że golkipera nie było na bramce…

W tenże sposób Czesi zgarnęli pierwsze trzy punkty, ogrywając przeciętnych Łotyszy po dwóch błędach bramkarza. Nikt normalny nie stawiał ich wtedy w roli faworytów. Przepchnęli to wszystko fartem, bo sami byli nieskuteczni. Pomógł Aleksandrs Kolinko.

Legendarny mecz, który zbudował Czechów

Do dziś pozostaje jednym z najwspanialszych spotkań wielkich turniejów. Było tu wszystko – wspaniałe akcje, obrony zarówno Petra Čecha (m.in. zatrzymanie van Nistelrooya, który mógł z pięciu metrów główki trafić na 3:1 czy też potem Van der Meyde przy stanie 2:2), jak i jedna z najlepszych w historii EURO parada Edwina van der Sara po uderzeniu Vladimíra Šmicera, który aż zrobił wielkie oczy z niedowierzania. Pavel Nedvěd walnął w poprzeczkę z jakichś 40 metrów! Wreszcie zwieńczenie tego spotkania to wspaniały come back Czechów z 0:2 na 3:2. To widowisko, do którego wraca się po latach. Leszek Milewski swego czasu pisał o tym meczu w zabawny sposób na „Weszło”:

I psuję sobie wszystko, bo wchodzę na Twittera i czytam: „PRAWIE JAK HOLANDIA – CZECHY Z 2004”, „A PAMIĘTACIE HOLANDIA – CZECHY Z 2004?” i tym podobne. Nie zostawi mnie w spokoju ten mecz nigdy. Pewnie na łożu śmierci będę oglądał jakiś dobry mecz, przeżywał ostatnie chwile bardzo fajnie i może nawet godnie, a wtedy komentator przypomni, że jest nieźle, ale to nie Holandia – Czechy z 2004 roku. Obejrzę w końcu ten mecz z odtworzenia. Ale wiem, że to i tak nie będzie to: mecz można obejrzeć dowolną liczbę razy, ale przeżyć tylko raz.

Z Łotyszami trzeba było odrobić tylko jedną bramkę, a to przecież słaby zespół. Z Holendrami już zaczęło się gorzej. Już po 19 minutach i trafieniach Wilfrieda Boumy oraz Ruuda van Nistelrooya prowadzili 2:0. Zanosiło się na łatwe zwycięstwo „Oranje”, ale chwilę potem odpowiedział trafieniem głową Jan Koller. Niewątpliwie jedną z klasycznych bramek tego EURO jest także ta już wyżej opisana po miękkim dośrodkowaniu Pavla Nedvěda, zgraniu klatką Jana Kollera i woleju Milan Baroša – to była dopiero przepiękna akcja.

Słynne drużyny Euro – czeska paka

Skład tamtej legendarnej czeskiej ekipy można wymieniać będąc obudzonym o 3:00 w nocy. Kilka nazwisk już padło – to oczywiście Pavel Nedvěd, a więc zdobywca Złotej Piłki 2003, jeden z najlepszych wtedy piłkarzy świata. Oprócz niego Jan Koller – czeski wieżowiec mierzący 202 cm, który jeszcze do czasów nastoletnich stał na bramce – wtedy piłkarz Borussii Dortmund i autor aż 16 trafień w Bundeslidze. W jednym klubie występował z 23-letnim Tomáš Rosickým, który dwa lata później przeniósł się do Arsenalu. Na środku obrony grał też bardzo twardy, groźnie wyglądający i nieustępliwy Tomáš Ujfaluši. Po EURO 2004 trafił z Hamburga do Fiorentiny, a potem grał w Atletico Madryt, gdzie jednak nie zdążył się załapać na kadencję Diego Simeone.

Młody bramkarz Petr Čech grał jeszcze bez kasku i we francuskim Rennes. W Liverpoolu z kolei grali Milan Baroš oraz Vladimír Šmicer. Obaj rok później doświadczyli najbardziej niesamowitego finału Ligi Mistrzów w historii z polskim „Dudek Dance”. Doświadczony defensywny pomocnik Tomáš Galásek występował w Ajaksie razem ze Zdenkiem Grygerą (w 2007 trafił do Juve). Nie można też zapominać oczywiście o wicemistrzu Europy z 1996 roku skrzydłowym Karelu Poborským, który schodził już z piłkarskiej sceny, grając w Sparcie Praga. To on popisał się przytomną asystą na 3:2 w spotkaniu z Holandią, wystawiając piłkę do pustaka Vladimírowi Šmicerowi.

Faworyci…

W ćwierćfinale Portugalczycy męczyli się z Anglikami i awansowali dopiero po karnych i słynnej obronie Ricardo bez rękawic, który potem też wykonał karnego. Grecy sensacyjnie odprawili do domu mistrzów Europy broniących tytułu, czyli Francuzów. Dodajmy, że jednak mających za sobą fatalny mundial 2002, na którym nie zdobyli bramki i odpadli po fazie grupowej z jednym punktem na koncie. Niemniej to wciąż był mistrz Europy. Tak więc mamy Greków, Portugalczyków (ta sama grupa A) oraz Holendrów (Czesi już zdążyli ich ograć w grupie). Każdy był spokojnie do „opykania”.

Wówczas na EURO grało 16 ekip, zatem wychodziło po osiem i rozgrywano od razu właśnie ćwierćfinały. Zdeklasowanie Danii 3:0 sprawiło, że faworyt tych mistrzostw Europy się właśnie wyklarował – byli to Czesi. Do tej pory na ME nie przegrali, zrobili trzy come backi w tym wspaniały z Holandią, a potem zdeklasowali przeciwnika w ćwierćfinale. Faworyta wskazywano z zamkniętymi oczami. W półfinale Czesi trafili na Greków. Rozgrzewka i bułka z masłem… miała być dla wszystkich, a jak się skończyło – pamiętamy. Nasi południowi sąsiedzi byli mniej więcej tak skuteczni jak z Łotwą, tylko tu Nikopolidis nie chciał oddać bramek za darmo.

Schodzi Nedvěd…

Spotkanie sędziował legendarny Pierluigi Collina. Tomáš Rosický już na początku przyładował z woleja bombę w poprzeczkę. Nikopolidis nie miałby szans. Próbował pokonać golkipera też lewy obrońca Udinese (potem przez wiele lat Milanu) Marek Yankulovski i to nawet dwukrotnie. Przy tej drugiej szansie bramkarz świetnie pilnował krótszego słupka. Grecy się odgryzali, ale rzadko. W 40. minucie serca pękły wszystkim sympatykom Czechów. Ten gość to miał dopiero pecha. Przecież nie mógł zagrać w finale Ligi Mistrzów 2003 z powodu nadmiaru kartek, a teraz musiał opuścić boisko przez uraz. Po prostu kopnął nogą w przeciwnika, próbując oddać strzał. Zrobił to tak pechowo, że nie był w stanie kontynuować gry. Czesi musieli sobie radzić bez kapitana Nedvěda i to ich pogrążyło. Zaczęli grać gorzej.

Znów im nie szło. Jan Koller miał świetną okazję z główki na dalszym słupku, lecz na drodze jego strzału stanął… Baroš. Wieżowiec zmarnował też inną szansę, gdy świetnie i w szybkiej akcji sklepał z Rosickým. Uderzył z kilku metrów obok bramki i aż przyklęknął. Idealna to była szansa na 1:0. Kiedy Grecy dobrnęli do dogrywki, to…. niespodziewanie oni zaczęli grać odważniej. Także trzeba odczarować ten mit, że zrobili jedną akcję z Czechami i awansowali. Nie. W samej dogrywce w 15 minut mieli z pięć. Zwieńczeniem tego była główka Traianos Dellasa, która wręcz zabiła Czechów. Nie byli w stanie odpowiedzieć, ponieważ obowiązywała zasada srebrnej bramki, a gol padł już nawet po 105. minucie. Co to oznaczało? Ano to, że drugiej połowy dogrywki już nie było.

Czesi odpadli… choć byli wielkim faworytem. Nigdy później już takiej paki, takiego fantastycznego pokolenia i takiej szansy na wielki tryumf nie mieli. Niemniej EURO 2004 to piękny taniec Kollera, Rosický’ego, a przede wszystkim króla strzelców Milan Baroša. Zespół, którego ulice nigdy nie zapomną.