Belgrad w dymie – reportaż ze stolicy Serbii

14.11.2019
Ostatnia aktualizacja 22 maja, 2020 o 13:52

Dym. Na trybunach dym. Na przystanku dym. W knajpie dym. Właśnie dym powinien być symbolem Belgradu. Dlaczego? Jest obecny niemal wszędzie i będąc w stolicy Serbii trudno go tam nie znaleźć. Papierosy są tu obecne wszędzie. Pół biedy, jeśli jesteś na dworze, bo wtedy możesz jakoś uciec, schronić się i oddychać świeżym powietrzem. Gorzej, jeśli siedzisz w jednej z tysiąca knajp, bo tych w stolicy Serbii nie brakuje. Tak jak nie brakuje dobrego futbolu, który znowu zawitał do Belgradu, a my postanowiliśmy zwiedzić jedną ze starszych stolic Europy.

Ale zanim dojedziemy do Belgradu, trzeba przejechać ponad dwieście kilometrów autostradą od granicy zewnętrznej Unii Europejskiej. Węgierskie Roszke i serbska Subotica są miejscem m.in. jak przejście Medyka-Szegini czy Hrebenne-Rawa Ruska pomiędzy Polską a Ukrainą. Po drodze do Belgradu mijamy zjazdy na Subotice, Nowy Sad czy Indije, a więc miasta z klubami w serbskiej ekstraklasie. Do tego Pancevo, z którego pochodzi wielu piłkarzy grających w polskich ligach oraz miejscowości Nowa i Stara Pazowa. W pierwszej z nich mieści się duża grupa kibiców Partizana, a w drugiej niedawno gościła Crvena Zvezda, gdy przyszło jej się mierzyć w Pucharze Serbii z FK Trepca z kosowskiej Mitrovicy. Ten ostatni klub dzisiaj leży w granicach Kosowa jako serbska enklawa w nowym tworze państwowym, a jako że władze Kosowa są w dużej mierze albańskie, to nie pozwoliły na wjazd drużynie Crvenej na teren ich państwa. Z tego powodu spotkanie trzeba było przenieść z Mitrovicy właśnie do Starej Pazovej, gdzie Crvena wygrała… 8:0!

Miasto specyficzne

Przede wszystkim Belgrad jest miastem o ogromnej historii. Oczywiście czasy sprzed kilkuset lat zapewne niewiele osób będą interesowały, a tym moglibyśmy zrobić wrażenie na miłośnikach historii, ale widać również historie najnowszą. Dziury po kulach czy też zbombardowane Ministerstwo Obrony Narodowej, które do dzisiaj nie zostało odbudowane z dwóch powodów: pamięci po nalotach NATO, a także ku przestrodze, by pokazać do czego prowadzą wojny.

Zbombardowane Ministerstwo Obrony Narodowej

Belgrad to także miasto bardzo specyficzne. Niedawno na naszej stronie ukazał się wywiad z Grzegorzem Bronowickim, który wspominał o życiu w Belgradzie.

– Tam ludzie podchodzą  do wszystkiego na spokojnie, powoli. Nie dzisiaj, to jutro, chociaż niby są żywiołowi. (…) Papierosy, kawa! Co mnie jeszcze uderzyło? Tysiące zakładów bukmacherskich, bo na każdym kroku “kladionica”

To prawda. Mnóstwo knajp, mnóstwo opcji do rozrywki, takiej czy innej. Latem, a nawet wczesną jesienią, gdy jeszcze na dworze jest ciepło, można poimprezować na świeżym powietrzu, czy to na barkach na Dunaju i Sawie, czy nawet na twierdzy Kalmegdan, gdzie odbywać się może np. festiwal muzyki techno.

Ponadto Belgrad to miasto kontrastów, co najlepiej obrazuje poniższe zdjęcie. Albo ruiny, albo nowoczesne biurowce, które robią wrażenie szczególnie nocą, ale też skupiska bloków z wielkiej płyty.

Widok na część Belgradu z twierdzy Kalmegdan

Centrum to oczywiście miejsce, gdzie wszędzie można kupić pamiątki. Trzeba przyznać, że Serbowie bardzo lubują się w sprzedaży i promocji tego, co ich. Widać to choćby po koszulkach piłkarskich – oczywiście tanich podróbkach – bo nie było kłopotu znaleźć trykotów Dusana Tadicia, Aleksandara Kolarova czy Luki Jovicia. Z drugiej strony trudno się dziwić, bo mimo wyników osiąganych przez kadrę Serbii, piłkarzy mają naprawdę bardzo dobrych.

Stoisko z pamiątkami w Belgradzie

 

Dzień meczowy

Do Belgradu, Beogradu czy Belgrade, w zależności od języka jakiego będziemy używać, przyjechałem ze znajomymi na swój i ich, debiut w Lidze Mistrzów. Trzeba przyznać, że kto jak kto, ale Crvena ma farta do losowania atrakcyjnych przeciwników. Rok temu Liverpool, Napoli i PSG, a teraz Bayern, Tottenham i Olympiakos. Może dla wielu wydawać się to dziwne, że w jednym szeregu jest zestawionych pięć mocnych ekip i drużyna z Grecji, ale trzeba wiedzieć, że kibiców Crvenej i Olympiakosu łączy przyjaźń, a Delije oraz Gate 7 to czołowe ekipy kibicowskie w Europie, więc dla jednych i drugich było to szczególne wydarzenie. Zresztą – było to widać kilka tygodni wcześniej na ulicach Belgradu, gdy zbiórka pod słynnym hotelem Moskwa w centrum miasta totalnie sparaliżowała kilkukilometrowy odcinek do stadionu!

Niejako pomni tych wydarzeń odpuszczamy komunikację miejską i jakiekolwiek inne środki transportu i piechotą pokonujemy pięciokilometrową drogę z mieszkania na stadion imienia Rajko Miticia. Po drodze mijamy tętniący życiem przez cały dzień i większość nocy deptak, czyli ulicę Kniazia Mihaila. Dalej jedno z bardziej chaotycznych rond jakie miałem okazję widzieć, a więc Trg Slavija, później cerkiew św. Sawy, który jest tym dla prawosławnych, czym barcelońska Sagrada Familia dla katolików, aż dochodzimy do jednego z najbardziej piłkarskich rond w Europie. Ronda, na którym mamy kilka opcji wyboru, w tym dwie piłkarskie – w prawo na Partizan, prosto Crvena.

W ten sposób docieramy do słynnej belgradzkiej Marakany. Mimo że do meczu jeszcze dwie godziny, okolice już tętnią życiem. Wszystkie bary i lokale są pełne, tymczasem duża część niemal od razu wchodzi na trybuny. Półtorej godziny przed rozpoczęciem spotkania trybuny są już w połowie zapełnione i powoli życie zaczyna tlić na największym stadionie w Serbii.

W ten sposób Serbowie zapisują nazwiska, czyli tak jak słyszymy, tak piszemy

Najwięcej dzieje się w momencie, gdy na murawie pojawiają się piłkarze gości, czy to na przedmeczowy rekonesans zaraz po przyjeździe, czy później na rozgrzewce. Wtedy rozlega się koncert ogromnych gwizdów i widać, że Delije chcą po prostu maksymalnie zdeprymować przeciwników. Osobną kwestią jest również przywitanie wszelkich uefowskich akcentów. Tutaj natężenie gwizdów i nienawiści jest kilkukrotnie większe. Niezależnie czy na telebimie puszczane są spoty europejskiej unii piłkarskiej, czy na murawie pojawiają się oficjele lub sędziowie, czy nawet tuż przed meczem puszczany jest hymn Ligi Mistrzów. Gwizdy, gwizdy i jeszcze raz gwizdy, a po chwili okrzyki „UEFA mafia”. Cóż, kibice Zvezdy w ostatnich latach, obok Legii, byli chyba ulubionymi, jeśli chodzi o karanie przez europejską federację, a kilka lat temu klub został przecież wykluczony z europejskich pucharów, o czym niedawno pisaliśmy.

To co było na boisku każdy widział. Tottenham wygrał 4:0, chociaż gdyby tego wieczoru lepszy dzień miał Milan Pavkov, który zmarnował dwie dobre okazje, to być może mecz potoczyłby się w innym kierunku. Takim jak dokładnie rok wcześniej, gdy przyjechał Liverpool i poległ. Ciekawym aspektem okołomeczowym był fakt, że gospodarze nie wybiegli na rozgrzewkę! Pewnie zastanowicie się jak to możliwe… Otóż rozgrzewka odbyła się na bocznym boisku, które jest tuż za trybuną północną – Sever – gdzie zasiadają najbardziej zagorzali kibice crveno-belih. Tam, w spokoju, pod bacznym okiem zabezpieczającej boisko policji, mogli ćwiczyć przed meczem piłkarze, a kibice… mogli obejrzeć obrazki z rozgrzewki na stadionowym telebimie.

Kibice mogli zobaczyć m.in. Milana Borjana, czyli byłego golkipera Korony Kielce

Zresztą boisko to jedno, osobny mecz był na trybunach. Na wejście zaprezentowana została kartoniada, na której widniał napis „Zvezda le”, ale wszyscy fani bałkańskiej fantazji w kwestii pirotechniki zapewne byli nieco zawiedzeni, bo takowej zabrakło. Trudno się jednak dziwić, bo Delije po prostu nie chcą już dawać kolejnego oręża do kar na ich klub, których w ostatnich latach było zatrzęsienie. Wiadomo, że ewentualne zamknięcie trybun na mecz z Bayernem czy jakieś spotkania wiosenne – raczej w Lidze Europy – byłyby ogromnymi kosztami dla klubu, który niedawno wyszedł na prostą.

Na trybunach może nie było takiego spektaklu, jak na derbach, gdy odwiedziłem poprzednim razem Marakanę, ale trudno się dziwić. To Liga Mistrzów, a nie liga serbska, więc potrzebna była cywilizacja, nie było praktycznie rywala po przeciwnej stronie trybun. Ale wbrew pozorom, doping po kolejnych bramkach dla Spursów nie milkł, tylko był coraz głośniejszy. Apogeum sięgnęło końcówki meczu i chwilę po spotkaniu. Wtedy Delije dali prawdziwy koncert. Po ostatnim gwizdku piłkarze zostali nagrodzeni przez wszystkich pozostałych na trybunach – bo część uciekła wcześniej – gromkimi brawami, jakby nie bacząc na to, że własnie przegrali czterema bramkami. Po tym rozpoczęły się wspólne śpiewy z piłkarzami i na tym można byłoby zakończyć mecz. Wracający kibice nie byli głośni, bo jednak świętować nie było czego, ale z drugiej strony trudno było zauważyć wśród nich jakieś wielkie załamanie. Po prostu dobrze wiedzieli, że Crvena Zvezda sportowo to jeszcze nie poziom niedawnego finalisty LM.

Nachodzi jednak taka refleksja, że mieszkańcom stolicy Serbii możemy nieco zazdrościć tego, jakie ekipy przyjeżdżają do Belgradu. Tylko tej jesieni Manchester United (na mecz LE z Partizanem), Tottenham, a za moment Bayern. Czy będzie kontynuacja wiosną 2020? Tego prawdopodobnie dowiemy się 11 grudnia, gdy Crvena pojedzie na „mecz przyjaźni” do Pireusu. Bo tam mimo „Ortodox Brothers” – jak nazywana jest „zgoda” kibiców obydwu klubów – stawką będzie trzecie miejsce w grupie i okazja gry w Lidze Europy od lutego. Kto będzie miał możliwość wtedy albo kiedykolwiek indziej odwiedzić Belgrad przy okazji derbów czy europucharów, możemy powiedzieć jedno – POLECAMY!