„Żeby piłka nie była obowiązkiem, tylko przyjemnością, jak za dzieciaka”

03.12.2019
Ostatnia aktualizacja 22 maja, 2020 o 13:43

Już dzisiaj Górnik Łęczna, jako jeden z przedstawicieli niższych lig, zagra w Pucharze Polski z Legią Warszawa. Dla zielono-czarnych to niemal wymarzony termin. Ostatni mecz w 2019 roku, grudzień, który w historii meczów z Legią dobrze się kojarzy w Łęcznej, a także dzień do Barbórki, czyli święta wszystkich górników. Klub stworzony nierozerwalnie kojarzony z kopalnią w Bogdance w tym roku skończył 40 lat i na koniec tego roku dostaje nagrodę. Z tej okazji przepytaliśmy jednego z zawodników Górnika i młodzieżowego reprezentanta Polski Arona Stasiaka.

Ostatnio wróciłeś do reprezentacji. Jakie to uczucie, zwłaszcza że strzeliłeś gola w nowej, dla siebie, drużynie?

Na pewno przyjemne, bo mimo że jestem w II lidze, ktoś zobaczył moją dobrą dyspozycje w ostatnich meczach i fajnie, że zostałem dowołany na te spotkania. Zwłaszcza, że potem miałem okazje wyjść w podstawowym składzie i strzelić gola.

Trener Magiera lubi spojrzeć dalej niż inni trenerzy, więc też tych drugoligowców jest więcej w jego drużynie.

Na środku obrony gra Mateusz Bondarenko ze Skry Częstochowa, w bramce Mrozek z GKS-u Katowice, więc to nie jest tak, że tylko zawodnicy z Ekstraklasy czy I ligi grają. Cieszy też, że nie byłem jedyny i jadąc na kadrę miałem znajomych z poprzednich reprezentacji, dlatego dobrze się czułem już od przyjazdu.

Trzeba pamiętać, że nie byłeś powołany od razu, tylko później. To efekt kontuzji Adriana Benedyczaka, czyli… twojego kolegi jeszcze ze Szczecina.

Na początku, gdy zadzwonił do mnie kierownik, nie wiedziałem nawet za kogo jadę, bo nie było żadnej informacji. Później sam zobaczyłem, że Adrian zszedł w ostatnim meczu z kontuzją i już się domyśliłem, że to za niego będę. Nie zostawiłem sobie jednak sobie w głowie, że kogoś zabrakło i tylko dlatego jestem. Po prostu dostałem szansę, którą chciałem wykorzystać.

Pech jednego, szczęściem drugiego…

Taka jest piłka. Jeśli jesteś dalej w hierarchii, trenujesz żeby w niej awansować, a jeśli dostajesz szansę, musisz ją wykorzystać, bo w końcu po to trenowałeś.

Swoją szansę wykorzystujesz w Górniku w tym sezonie, bo w ubiegłych rozgrywkach, tak miło nie było.

Miniony sezon był pierwszym, takim prawdziwym, w seniorskiej piłce. Wcześniej w Pogoni w poprzednich latach grałem w rezerwach, niby poziom III-ligowy, ale jednak cała otoczka była jeszcze juniorska, bo to część akademii. Przechodząc półtora roku temu do Wigier i później do Górnika trochę zderzyłem się z rzeczywistością o nazwie dorosła piłka. Trochę trzeba było czasu, żeby się odnaleźć, zaaklimatyzować i pierwszy sezon na przetarcie nie był udany – w Wigrach jeden gol, w Górniku żadnego.

Dobrze jednak, że nie szukałem miejsca gdzieś indziej, tylko zostałem w Górniku. Do tego przyszedł nowy trener, który dobrze poukładał naszą drużynę. Została mi zmieniona pozycja ze środka ataku na lewe skrzydło, choć czasem grywam na „9”, to jednak rzadziej. Wszystko się zaczęło dobrze układać, mimo że początek sezonu jeszcze miałem niemrawy. Teraz jednak wygląda to fajnie i chciałbym utrzymać dyspozycje do końca roku(rozmowa została przeprowadzona w piątek, przed ligowym meczem Górnika Łęczna – przyp. red.).

Na początek dorosłej przygody od razu miałeś okazje współpracować z Franciszkiem Smudą. Jak wspominasz tego szkoleniowca?

Każdy trener jest inny, od każdego można coś wyciągnąć, nawet trzeba!

Wszyscy, którzy mieli okazje zetknąć się ze Smudą wspominają, że treningi u niego, zwłaszcza w okresie przygotowawczym, są bardzo mocne.

Może i dobrze, że pierwszy prawdziwie seniorski obóz zimowy, który wiadomo, że jest trudniejszy od letniego, właśnie miałem okazje przebyć z trenerem Smudą. Przetrwałem go, więc jestem przygotowany na kolejne.

Która pozycja jest tobie bliższa? Lewe skrzydło czy środek ataku?

Szczerze, nie mam nastawienia, że gdzieś mi lepiej lub gorzej. Gdzie mnie trener wystawi, tam mam ochotę grać i chce to zrobić jak najlepiej. Gdy gram na „9”, wypełniał jej zadania, a gdy jestem na skrzydle, zadania skrzydłowego. Pewnie gdybym był rzucany z obrony do ataku i na odwrót, może bym się denerwował, a tak jestem graczem ofensywnym czy z boku, czy w środku.

Na skrzydle nieco więcej biegania w obronie.

I tutaj, i tutaj trzeba swoje zrobić, bo na obu pozycjach jest konkretna charakterystyka gry w obronie. Natomiast w ataku na skrzydle mam sporą przestrzeń do wykorzystania, więc mogę zagrać więcej 1 na 1, a na dziewiątce łatwiej o gole. Dlatego każda pozycja ma swoje plusy i minusy, a ja się na żadną nie zamykam.

Jesteś zawodnikiem dynamicznym, więc wydaje mi się, że skrzydło jest dobrym rozwiązaniem dla ciebie. Zwłaszcza, że oglądając twoje wiosenne mecze, gdy grałeś na „9”, miałeś dużo trudniej w starciach z obrońcami, do tego dochodził fakt, że nie miałeś piłek i często brakowało tych sytuacji stwarzanych przez kolegów.

Mimo że gdzieś miałem może jedną sytuacje na mecz, wypadało napastnikowi strzelić jakąś bramkę, ale nie wyszło. Całe życie grałem na środku ataku, a przed sezonem trener przesunął mnie na bok. W okresie przygotowawczym mieliśmy wiele sparingów i miałem trochę czasu, żeby się odnaleźć na tym boku i poprawić mój mankament w grze 1 na 1. Mimo tego, że jestem zawodnikiem szybkim, dynamicznym, nie potrafiłem tego wykorzystać. Teraz uważam, że z meczu na mecz coraz lepiej to wygląda.

Dobrze wygląda i dobrze się ogląda, jak akcje w Siedlcach. Zresztą przed naszą rozmową znalazłem na twoim instagramie akcje z czasów CLJ-tki, gdy z Miedzią Legnica popisałeś się podobną sztuczką.

Wtedy grałem w Pogoni na środku ataku, ale zszedłem do boku i spróbowałem tego, bo… raz się żyje (śmiech). Co ciekawe, po meczu w Siedlcach zastanawiałem się i chyba w tym sezonie nie próbowałem ani razu tego na treningu. W Siedlcach sprzyjały okoliczności, bo za przeciwnikiem było trochę miejsca, więc pod wpływem chwili zrobiłem ten zwód i się udało. Fajnie przede wszystkim, że poszła dalej akcja, a nie zakończyła się na samym ładnym zwodzie.

Broń obosieczna. Jeśli się uda – super, ale jeśli nie…

Szydera (śmiech). Z drugiej strony, kto nie ryzykuje, nie pije szampana!

Dokładnie, a tak szczerze o istnieniu Arona Stasiaka dowiedziałem się właśnie, dzięki jednemu z filmików, który wrzuciłeś do internetu. Chyba domyślasz się o jakiego gola chodzi.

Jeśli mam możliwość lubię samemu pójść na boisko w czasie wolnym i pobawić się piłką. Poszukać czegoś nowego, żeby piłka nie była obowiązkiem, tylko przyjemnością, tak jak chodziło się za dzieciaka i bawiło. Trzeba mieć w głowie, że to jest zabawa i może też dzięki temu i takiemu podejściu akcja w Siedlcach miała większe szansę na powodzenie. Gdyby tak nie było, zapewne nawet bym nie spróbował. Po prostu byłem przekonany, że się uda!

Wszyscy narzekają, że im niższa liga, tym bardziej toporne granie, w stylu „laga i laga”, tymczasem udowodniłeś, że może być inaczej. Nie uważasz, że brakuje trochę fantazji zawodnikom w tych niższych ligach fantazji?

Może w niektórych drużynach tak jest, że młodzi zawodnicy grają bardzo przewidywalnie, nie chcąc wziąć na siebie odpowiedzialności. Oglądałem na Youtube wywiad z Dawidem Kownackim, który powiedział, że polska szatnia zabija kreatywność. Wspominał, że grając w kadrze U15 czuł się w aspekcie 1 na 1 lepiej niż teraz.

Co o tyle dziwne, że powinien się rozwinąć od tamtego czasu…

No właśnie, bo jest dużo wyżej i powinien to robić lepiej, a robi gorzej. Jeśli o mnie chodzi, ja tego jeszcze nie odczułem, bo trener Kiereś wymaga od ofensywnych graczy czegoś kreatywnego, żeby wygrać pojedynek, wziąć na siebie grę, ale też trudno mi powiedzieć, jak jest w innych drużynach.

Ze strony kolegów, po treningach, słyszałeś, że przesadzasz z efektownością?

Tak, w Wigrach, gdy zrobiłem podobny zwód podczas treningu, na którym było 1 na 1. Jeden ze starszych chłopaków powiedział, że robię „niemeczowe” zwody, których nigdy na boisku nie powtórzę. Może to taki zalążek zabijania tej kreatywności, ale ja się tym nie przejmuje. Oczywiście słucham starszych, jeśli mi podpowiadają, ale też przy próbach zabijania kreatywności staram się nie słuchać. Dlaczego? Bo ludzie przychodzą na mecz, nie chcą tylko kopania do przodu, tylko zobaczyć coś fajnego i się dobrze bawić. Dlatego ja chce brać na siebie odpowiedzialność i od czasu do czasu coś takiego pokazać.

Rocznik 1999 w twoim przypadku to ostatni rok bycia młodzieżowcem poniżej poziomu Ekstraklasy. Co sądzisz o tym przepisie?

Sam nie wiem jak go odbierać. Bo nie wiadomo, czy ktoś gra tylko dlatego, że jest młodzieżowcem, czy dlatego, że jest dobry… Poza tym, są przypadki, że ktoś przegrywa rywalizacje na treningach, a potem w meczu i tak zagra, bo brakuje młodzieżowca. Trudno mi powiedzieć, ale wydaje mi się, że w I, II czy niższych ligach mogłoby to pozostać, natomiast w Ekstraklasie trudno mi powiedzieć, bo pewnie trochę gra tam zawodników, tylko przez swój status, a mowa o najlepszej lidze w kraju. Z drugiej strony ten przepis się jakoś broni, bo w wielu drużynach młodzi robią robotę – Seba Kowalczyk w Pogoni, Patryk Klimala w Jagiellonii czy zawodnicy Lecha Poznań.

Trudno mi więc jednoznacznie powiedzieć czy to dobre w Ekstraklasie, ale póki jest, zawodnicy korzystają. W niższych ligach może to i dobre, bo też kluby z Ekstraklasy mogą wypożyczyć swoich zawodników, żeby się ograli. Z mojej perspektywy to dobre, ale gdyby za rok się okazało, że nie gram, bo na mojej pozycji jest młodzieżowiec, pewnie bym negował ten przepis. Nie chciałbym jednak być oceniany przez pryzmat bycia młodzieżowcem, tylko za swoją grę. Przepis jest trochę kontrowersyjny i nie wiem czy w innych państwach obowiązuje.

Daleko od Szczecina próbujesz swoich sił. Najpierw Suwałki, teraz Łęczna. Łatwo było się przyzwyczaić do rozłąki i innego życia?

Jeśli dobrze pamiętam, miałem 13 lat, gdy wyjechałem ze Szczecina. Byłem w pierwszej klasie gimnazjum i poszedłem do Poznania. Wracałem, co dwa-trzy tygodnie, bo mecz w każdy weekend, a i droga nie najkrótsza. Później wróciłem do domu, mieszkałem z rodzeństwem, jeszcze bardziej się z nim zżyłem. Samo to, że po sześciu latach bycia poza domem, wyprowadzka – bez względu na to gdzie – nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Gdy dostałem propozycje z Wigier, to się nie zastanawiałem. Później też nie brałem pod uwagę odległości od domu i bez różnicy mi było, czy to Stargard kilkadziesiąt kilometrów od domu czy Łęczna, ponad 600, tylko pod uwagę brałem jakość klubu i to czy będę mógł się rozwinąć.

Łęczna jest miejscem, gdzie inny zawodnik Pogoni Szczecin, który przyszedł na wypożyczenie i mocno na tym skorzystał.

Z tego, co kojarzę, jego sezon wiązał się tez z awansem Górnika do Ekstraklasy. Chciałoby się i teraz tego awansu, ale przychodząc tu nie miałem w głowie, że pójdę jego drogą. Wiedziałem tylko, że klub jest poukładany, prowadzony profesjonalnie i mogę zrobić coś fajnego, a nie tylko się utrzymać w II lidze. Chcemy grać o wyższe cele, bo przecież niedawno była tutaj Ekstraklasa.

Stawiasz sobie konkretne cele z konkretnymi datami? Np. że do tego i tego roku chce być w I lidze, a później w Ekstraklasie?

Nie stawiam sprawy w ten sposób. Uważam, że jak będę grał dobrze, wszystko samo przyjdzie. Skupiam się bardziej na konkretnej pracy, którą mam do wykonania tutaj. Cele oczywiście mam zapisane i staram się je realizować, bo mam wszystko zanotowane: liczba goli, asyst, co chce wykonać jesienią, co wiosną itd. Natomiast takiego celu, że po tym sezonie albo po jednej rundzie chciałbym gdzieś pójść, nie mam. O tym można myśleć później, bo jeśli udałoby się zrealizować cel w postaci awansu z drużyną, też inaczej musiałbym patrzeć na oferty z innych klubów. Byłbym ligę wyżej i w drużynie, która zrobiła awans.

Jakie liczby interesują ciebie w tym sezonie?

Nie chciałbym mówić, żeby nie zapeszyć, ale z tych, które sobie jesienią postawiłem, część już udało się zrealizować, ale nie wszystkie.

Tutaj możemy wrócić do Dawida Kownackiego i jego „Dychy Kownasia”, która długo się zanim ciągnęła.

Pamiętam, że nawet, gdy w juniorach ktoś się mnie pytał, jakie mam cele, wolałem nie mówić. Później byłaby jakaś szyderka w szatni czy ciągnęłoby się to w mediach społecznościowych, że powiedziałem coś, a potem mi do tego brakuje. Wolę sobie sam zapisać i odhaczać w zeszycie, rozliczając się z tego.