Remis w hicie kolejki – bez zwycięzcy w meczu Jagiellonia Białystok – Legia Warszawa

06.10.2024

Hit 11. kolejki PKO BP Ekstraklasy mógł być tylko jeden. Mowa oczywiście o starciu na Podlasiu, gdzie zmierzyły się z sobą dwie ekipy reprezentujące Polskę w europejskich pucharach – Jagiellonia Białystok oraz Legia Warszawa. Obie wygrały w czwartek z rywalami z pierwszego koszyka! Mecz pomiędzy zespołami z Podlasia i Mazowsza nie przyniósł rozstrzygnięcia i zakończył się rezultatem 1:1.

Spory problem przyszłego kadrowicza

W tym momencie padnie ważna informacja dla kibiców reprezentacji Polski, gdyż już podczas pierwszych minut meczu Jagiellonii z Legią kontuzji doznał piłkarz powołany przez Michała Probierza na najbliższe zgrupowanie kadry narodowej – Mateusz Skrzypczak. Obrońca „Jagi” niedawno zmagał się z urazem, który między innymi wykluczył go z poprzedniej pucharowej potyczki przeciwko FC Kopenhadze.

Skrzypczak tym razem starł się z pomocnikiem Legii – Ryoyą Morishitą i ewidentnie źle postawił nogę. Po całym zajściu piłkarz gospodarzy padł na murawę, schował twarz w dłoniach, po czym opuścił boisko. Póki co stan zdrowia Skrzypczaka nie jest znany, jednak po jego reakcji trudno o jakieś optymistyczne przeczucia – w końcu nawet krótka przerwa spowodowałaby odroczenie w czasie spełnienia marzenia, jakim niewątpliwie jest gra w seniorskiej reprezentacji Polski. Więcej o urazie „Skrzypy” pisaliśmy TUTAJ.

Jagiellonia zaczęła z „wysokiego C”

Od pierwszych minut to piłkarze gospodarzy niesieni głośnym dopingiem kibiców chcieli pokazać, kto tego wieczoru będzie rządził na podlaskim obiekcie. Blisko strzelenia gola był bowiem angolski napastnik Afimico Pululu. Podopieczny Adriana Siemieńca stanął „oko w oko” z Kacprem Tobiaszem, jednak nie zdołał wykorzystać znakomitej sytuacji.

Po długim okresie dominacji Jagiellonia w końcu dopięła swego i w 34. minucie wyszła na prowadzenie. Najpierw błąd w wyprowadzeniu piłki przez Legionistów wykorzystał Michal Sacek, a gola strzelił nie kto inny jak legenda i lider „Jagi’ – Jesus Imaz.

Po bramce na 1:0 trzeba sobie było jasno powiedzieć, że gospodarze zdecydowanie na nią zasłużyli. Praktycznie przez całą pierwszą połowę meczu to Jagiellonia prowadziła grę i – co ważniejsze – stwarzała sobie wiele sytuacji. O tym fakcie najlepiej świadczą statystyki, które były bezlitosne dla zespołu Legii – po 45 minutach „Wojskowi” nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę Sławomira Abramowicza, a xG wynosiło zaledwie 0,12. Kibice przyjezdnych zdecydowanie mieli prawo oczekiwać czegoś więcej od swoich ulubieńców.

Koniec przewagi gospodarzy

Po przerwie obraz spotkania praktycznie w ogóle nie uległ zmianie. Przewagę w środku pola wciąż miał zespół Jagiellonii, a osamotniony Luquinhas często nie wystarczał do zbudowania nawet najprostszej akcji. Znakomitą okazję do podwyższenia wyniku i strzelenia gola na 2:0 miał Imaz, jednak tym razem przegrał on starcie z Kacper Tobiaszem, który popisał się kapitalnym refleksem. Wraz z upływem czasu w szeregach Jagiellonii coraz bardziej widoczne zaczynało być zmęczenie, co przekładało się na proste błędy w rozegraniu.

Do głosu wraz z czasem zaczęła dochodzić Legia, która powoli – ale jednak – zaczynała stwarzać zagrożenie pod bramką gospodarzy. W końcu gola na 1:1 strzelił napastnik przyjezdnych – Marc Gual. Bramka ta miała dodatkowy „smaczek”, ze względu na przeszłość hiszpańskiego napastnika. Gual w sezonach 2021/22 oraz 2022/23 był bowiem piłkarzem Jagiellonii. Co warte zaznaczenia, po bramce Hiszpan nie krył radości, co spotkało się z gwizdami białostockich kibiców.

Legia była bliżej

Ostatecznie na stadionie w Białymstoku nie obejrzeliśmy już żadnej bramki. Pojedyncze sytuacje stwarzała sobie Jagiellonia, a najbliżej strzelenia gola był Jesus Imaz, u którego tego wieczoru spisywał się instynkt, natomiast zawodziła skuteczność. Patrząc na obraz jego całego występu, to tylko jeden strzelony gol może budzić niedosyt kibiców „Jagi”.

O wiele płynniej swoje akcje prowadził natomiast zespół Legii. Podopieczni Goncalo Feio kilka razy w końcówce byli naprawdę bliscy strzelenia gola na wagę trzech oczek. Dokonania tej sztuki najbliżej zdecydowanie był Bartosz Kapustka – po strzale 15-krotnego reprezentanta Polski interweniował jednak Dawid Abramowicz.

Wynik remisowy (ostatecznie 1:1) nie może satysfakcjonować żadnej z ekip. Wiemy jednak, gdzie może nie padły korki od szampana, ale jednak pojawiły się delikatne uśmiechy. Mowa o Lechu Poznań, który niespodziewanie przegrał z beniaminkiem – Motorem Lublin. Wpadka „Kolejorza” i ewentualne zwycięstwo Jagiellonii zmniejszyłoby przewagę nad Podlasianami do malutkiego jednego punktu. W obecnej sytuacji ekipa z Wielkopolski może więc czuć tylko delikatny oddech ze wschodu kraju – „Niebiesko-Biali” wciąż mają bowiem dwa „oczka” przewagi nad wiceliderem – Rakowem Częstochowa.

Niespodzianka w Poznaniu – Lech przegrywa z Motorem

Fot. PressFocus