O takim duecie marzono przez lata. „Aubalaca”, czyli fenomenalne liczby i dużo, dużo więcej

24.08.2019

Jak głosiły piłkarskie żarty, „w życiu pewne są tylko: 1 – śmierć, 2 – podatki, 3 – zejście Robbena na lewą nogę, 4 – Arsenal”. Drużyna, która na początku XXI wieku była postrachem, pięła się w górę i zachwycała jakością zawodników, stała się karykaturą. Era Wengera, który pod koniec swojej 22-letniej przygody w Londynie, w przeciwieństwie do Salomona próbował nalewać z pustego, minęła na dobre.

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO500 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Ciężki jest w ostatnich latach żywot przeciętnego fana Arsenalu. Zapomniano już, co znaczy walka o mistrzostwo, mało kto marzy o realnej walce o Ligę Mistrzów. Czwarta lokata w lidze, która jeszcze niedawno wydawała się największym złem, teraz jest głównym celem. Europa zaczęła przedstawiać się w barwach Ligi Europy – rozgrywek, które dla klubów mierzących wysoko są kukułczym jajem i niepotrzebną fatygą. Czasy „The Invincibles”, Henry’ego, Bergkampa, Piresa, Ljungberga, Vieiry, Fabregasa, Campbella, Cole’a, Gallasa i innych, wydają się być już prehistorią.

Trudno kibicować klubowi, którego właściciel bardziej niż zdobywać trofea, woli zarabiać pieniądze. W końcu powiedzieć, że Arsenal ma potencjał, to nie powiedzieć nic. Jednak co z tego, jeśli kadra uzupełniana jest tylko na tyle, by utrzymać obecny poziom? W ostatnich latach oglądaliśmy na Emirates Stadium kilku świetnych zawodników. Był Cazorla, był Oezil (w formie), był Sanchez. To wszystko pozytywy, ale pozwalające właśnie jedynie na walkę o TOP4. Postawienie się Manchesterowi City, Liverpoolowi? Rywalizowanie choćby z Tottenhamem, który przez lata nie potrafił skończyć rozgrywek przed rywalem zza miedzy? – W życiu. Do tego tej jakości potrzeba dużo, dużo więcej.

Arsenal wciąż nie jest klubem, który kupuje gwiazdy i dopina transfery, po których przecieramy oczy ze zdumienia. Mimo wszystko nie da się ukryć, że coś drgnęło. Poza Tierneyem, Salibą oraz wypożyczeniem Ceballosa, drużynę za rekordowe 80 milionów euro wzmocnił Nicolas Pepe. Była zawodnik Lille ma być dopełnieniem ofensywy, która – i tu musimy zmienić narrację – wygląda… świetnie. Wszystko za sprawą Pierre-Emericka Aubameyanga i Alexandre’a Lacazette’a – duetu zasługującego na same pochwały.

Odkąd 31 stycznia 2018 roku na Emirates Stadium trafił Gabończyk (pól roku po Francuzie), w ofensywie coś drgnęło. Nie było już Alexisa Sancheza, ale jego brak nie stał się szczególnie odczuwalny. – Przyszedłem do Arsenalu i on tam był. Dobrze było go zobaczyć. To była miłość od pierwszego wejrzenia – mówił Aubameyang o swoim koledze, z którym wcześniej mierzył się na francuskich boiskach. – Byliśmy rywalami w jednej z największych francuskich rywalizacji (Lyon vs. Saint-Etienne – red.). Był naprawdę bardzo dobrym napastnikiem, ale nie miałem wobec niego negatywnych odczuć – może co do kilku jego kolegów, ale „Laca” był w porządku – dodał były napastnik BVB.

– To ten typ gościa, z którym chce się gdzieś wyskoczyć. Jest bardzo barwny, ale to prosty facet z dobrymi wartościami – rewanżował się Lacazette mówiąc o Gabończyku. – Byłem naprawdę szczęśliwy, kiedy „Auba” przybył, bo wiedziałem jak świetnym jest napastnikiem. To typ zawodnika, dla gry z którym dołączyłem do Arsenalu. Na początku ludzie mówili: „Hej, on przyszedł tu zająć twoje miejsce”, ale ja wiedziałem, że możemy grać razem – zdradził Francuz. Sympatia między napastnikami działa w dwie strony i to coś, o czym często w futbolu zapominamy. Olbrzymie umiejętności to jedno, ale nic nie zastąpi boiskowej chemii, która dodatkowo przenosi się poza murawę. Dlaczego trio MSN było tak wyjątkowe? Dlatego, że Messi, Suarez i Neymar stali się przyjaciółmi. Uwielbiali spędzać ze sobą czas. Ta więź dodatkowo sprawiła, że możemy w ich przypadku mówić być może o najlepszym tercecie w historii futbolu.

To, że „Laca” i „Auba” się lubią jest dużym pozytywem, ale w piłce sympatie nie są przecież najważniejszą rzeczą. Napastnicy mają przede wszystkim wywiązywać się ze swoich zadań, czyli zdobywać bramki, do tego ewentualnie próbować „tworzyć” grę. Jak to wychodzi temu duetowi kumpli? Trzeba przyznać, że naprawdę imponująco. Od wspomnianej zimy 2018 roku, odkąd obaj są w klubie, Aubameyang wystąpił w 67 meczach, zdobywając w nich 43 bramki, dokładając 11 asyst. Lacazette, który nie zawsze przebywa na murawie w pełnym wymiarze czasu (w poprzednim sezonie ok. 500 minut mniej od starszego kolegi) także nie odstaje. W tym samym okresie Francuz na boiskach pojawiał się 61-krotnie, dopisując przy swoim nazwisku 30 trafień i 15 asyst. Nie da się ukryć, że jak na Arsenal, którego pomoc pod względem kreatywności jest przeciętna, są to świetne liczby. Duet „Aubalaca” jest w gazie.

W przeszłości widzieliśmy wiele par napastników, które stały się wręcz ikoniczne. Dennis Bergkamp i Thierry Henry oraz Andy Cole i Dwight Yorke to najlepsze przykłady z angielskich boisk, na wspomnienie o których aż kręci się łezka. Pierwszy z duetów grał w Arsenalu razem przez siedem lat, drugi w Manchesterze United przez cztery. Porównywanie do nich Aubameyanga i Lacazette’a jest (przynajmniej na razie) przesadzone i da niektórych może być wręcz piłkarską herezją. Mimo wszystko warto – w ramach ciekawostki – rzucić okiem na liczby. „Aubalaca” ma za sobą dopiero jeden pełen sezon, w dodatku w drużynie, w której nie wszystko funkcjonowało jak trzeba. Mimo tego obaj panowie łącznie zgromadzili w nim 50 bramek i 21 asyst. „Not bad”.

Wiemy, że Bergkamp pod koniec kariery emanował doświadczeniem i gracją, a rola goleadora zdecydowanie na nim nie ciążyła. Wtedy prawdziwą bestią był Henry i to jemu przypada zdecydowanie większa część zasług. Zerkając na poszczególne sezony, najlepiej dla tej dwójki wygląda kampania 2002/2003. Francuz i Holender zgromadzili wtedy łącznie 39 bramek i 37 asyst (z czego sam Henry 32 + 28). Para „bliźniaków”, czyli Cole i Yorke, została ze sobą połączona w 1998 roku. Najlepszy nie tylko dla drużyny (potrójna korona), ale i dla nich, był pierwszy wspólny sezon na Old Trafford. Napastnikami „Czerwonych Diabłów” zachwycał się wtedy cały świat, a ich wspólny licznik po sezonie stanął na 53 bramkach i 26 asystach. Oba legendarne duety wypadają lepiej od Lacazette’a i Aubameyanga, jednak różnica jest tak niewielka, że trzeba docenić, ile Francuz i Gabończyk dają swojej drużynie.

Jak już wcześniej wspominaliśmy, uznanie należy się im tym bardziej, że Arsenal nie bije się o najwyższe cele. Zdobywanie bramek czy też notowanie asyst w zespole, któremu dużo można zarzucić, jest zawsze trudniejsze niż w „maszynie” kroczącej od tytułu do tytułu. Co więcej, Unai Emery pod koniec poprzedniego sezonu stwierdził, że wciąż może rozwinąć obu swoich podopiecznych. Arsenal po niecałych sześciu latach z Giroud’em na szpicy, w końcu ma atak zdolny do seryjnego zdobywania bramek i rozrywania defensyw rywali. Kibice „The Gunners” powinni trzymać kciuki, by rozmowy nad nowymi umowami dla „Aubalaki” ułożyły się pomyślnie. Jeśli tak się stanie, Arsenal będzie miał „spokój z przodu” na 3-4 lata. Tymczasem forma duetu, który już od początku sezonu zaczął strzelać, będzie kluczowa dla losów zbliżającej się rywalizacji z Liverpoolem. Tym bardziej patrząc na to, jak zabójczą skuteczność wykazują na Anfield ich vis-a-vis.

Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO500 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!