Gorące info
Chcesz reklamować się na naszym profilu? Zapraszamy do współpracy.

Michał Żyro: „Wyciągnąłem z kariery 50 procent”

Napisane przez Marcin Ziółkowski, 27 listopada 2024
michał żyro futbolnews grafika

Michał Żyro podczas swojej kariery piłkarskiej zakończonej latem sporo wygrał, ale też sporo przecierpiał. Jego uraz w Wolverhampton mocno go przyhamował, a jak sam uważa – wyciągnął z kariery 50%. Nie mogło w naszej rozmowie tego tematu zabraknąć, ale były też znacznie przyjemniejsze – np. wątek… Emiliano Martineza. Wywiadu Futbol News udzielił Michał Żyro, czterokrotny reprezentant Polski oraz sześciokrotny zdobywca Pucharu Polski.

Michał Żyro – wywiad

MARCIN ZIÓŁKOWSKI, Futbol News: Jak wygląda życie po życiu w kontekście piłkarza? Jesteś aktualnie zapraszany do „Kanału Sportowego”, a także ekspertem w „Canal+”. Kojarzę z wielu rozmów, że nie masz planów, żeby zostać trenerem. Czy planujesz przyszłość właśnie z mediami?

Michał Żyro: – Tak, jak najbardziej. Gdy dostałem szansę od Canal+, to ułatwiła mi ona decyzję o zawieszeniu butów na kołku i przejściu na drugą stronę barykady. Było to też związane z moim zdrowiem, a nie z uwagi na brak zainteresowania klubów. To szansa wejścia na etap nowej pracy. Wielu rzeczy się uczę, ale myślę, że z miesiąca na miesiąc idzie to w dobrą stronę, a nie otrzymywałem póki co żadnych negatywnych opinii na swój temat, więc wygląda to w porządku.

Kiedy piłkarz zaczyna szykować się na życie po życiu? Z tego co udało mi się dowiedzieć, współpracujesz z firmą, która przygotowała maskę dla Kyliana Mbappe przed meczem Francja-Polska, której jednak nie mógł użyć. 

Gdy jesteś zajęty trenowaniem i graniem, powinieneś myśleć w jakimś stopniu o przyszłości, inwestować. Są różne opcje na pomnażanie i kumulowanie tego. Jeśli nie ma się wiedzy, warto się kierować opiniami ludzi, którzy się na tym znają. Trzeba patrzeć, aby płynność finansowa była na jak najwyższym poziomie, ponieważ po karierze pracy może nie być. Mamy w końcu urazy i w pewnym momencie możemy zostać zmuszeni do tego, aby zrezygnować – do tego w życiu trzeba coś robić. Nie da się myślę odpowiedzieć, kiedy dokładnie powinno się przygotować – trzeba dbać o to cały czas, a od pewnego momentu, jak to w dorosłym życiu, samemu pilnować tego, co się wypracowało.

Zakończyłeś karierę w wieku 31 lat. Biorąc pod uwagę swoje przeżycia z urazami i swój niewątpliwy talent – ile udało się wyciągnąć procentowo ze swojej kariery?

Patrząc na kontuzję, która mnie spowolniła – myślę, że 50%. To był moment, gdy zacząłem grę na poważnie – wchodziłem do kadry, miałem rok regularnych powołań. Zaczynałem młodo grać w Legii, nie miałem tam wypożyczeń, a po tej tragedii, która mnie duża kosztowała, było sporo złych decyzji. Sam nie wiem jakby to wyglądało, ciężko mi o tym mówić – potem to co było w Wolverhampton, brano tam piłkarzy z Portugalii, o rywalizacji nie było mowy. W tamtym momencie było wiele złych wyborów.

Niestety dobrze znany Antony Kay, podobnie jak Ty, zakończył karierę przed sezonem 2024/25 i został trenerem (autor bandyckiego faulu w meczu Wolverhampton z MK Dons, w którym Michał Żyro doznał paskudnego urazu kolana – przyp. MZ). Czy po tamtym faulu kiedykolwiek zamieniłeś z nim słowo bądź otrzymałeś jakiekolwiek przeprosiny, czy zapomniał o sprawie?

– Nigdy z nim nie rozmawiałem, nie wiem co robi – nie śledziłem jego dalszych losów. Nie wiem nawet, czy był świadomy tego, co dokonał.

Jakie były Twoje pierwsze myśli po tym wejściu? Bardziej kwestia tego, czy powrót do zdrowia potrwa długo, tego jak złożony jest uraz, czy może to, że zaraz może koło nosa przejść EURO 2016, będąc w gronie powoływanych przez Adama Nawałkę?

W pierwszym momencie był duży szok, nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie spodziewałem się, że to potrwa tak długo i jak skomplikowany jest zabieg, który miałem. Pojawiły się łzy, bo EURO było na wyciągnięcie ręki – na tamten czas dużo się działo. Wszystkie nazwy jakie wtedy słyszałem nic mi nie mówiły, musiałem dużo rzeczy sprawdzać, czekałem na rezonans. Mój fizjoterapeuta powiedział, że to najgorszy uraz z jakim miał do czynienia, a w Premier League pracuje na najwyższym poziomie od kilkunastu lat. Trudno się z tym pogodzić, że coś takiego się wydarzyło – nie było to łatwe.

Czy jako piłkarz czujesz się spełniony?

Trochę tak, mam sporo w gablocie, mam do czego wracać. Jest niedosyt związany z wypadkiem, który mnie spotkał. Na polskim podwórku mam sporo osiągnięć, grałem sporo w kadrach młodzieżowych, wszystko było w porządku i… nagle się rozwaliło. To szło jak powinno, jak sobie marzyłem, w Polsce byłem i jestem spełniony, ale zagranicą na pewno nie.

Jesteśmy na świeżo po listopadowych meczach reprezentacji Polski. W Porto doszło do kuriozalnej pomyłki z udziałem Karola Świderskiego. Muszę więc siłą rzeczy zapytać o słynną pomyłkę z Celtikiem dotyczącą Bartosza Bereszyńskiego. Jak się dowiedziałeś o tym błędzie i jaka była reakcja?

Pierwsze sygnały dostaliśmy w samolocie. Jeden z prawników klubu ciągle krążył między siedzeniami wokół prezesa Leśnodorskiego. Nie wiedzieliśmy na początku o co w ogóle chodzi, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że coś jest na rzeczy. Gdy dowiedzieliśmy się, że chodzi o zmianę z Bartkiem – to było poza naszą kontrolą, nie wierzyliśmy, że coś może być nie tak. Swój mecz rozegraliśmy i wygraliśmy. Panowała konsternacja, nie wiedzieliśmy, czy będzie walkower, czy będzie inna kara. Byliśmy po świetnym meczu z dobrymi piłkarzami, sam strzeliłem gola – byłem usatysfakcjonowany po spotkaniu, zrobiłem co mogłem na boisku. Dochodziła do mnie myśl, że klub może na tym sporo stracić, byłem ciekawy, co na to zarząd. Dla nas były kolejne mecze, już w Lidze Europy, ale dla klubu to był spory cios.

Pozostając w klimatach wyspiarskich, mało kto zdaje sobie sprawę, że byłeś w jednym czasie w Wolverhampton kolegą klubowym… jednego z najlepszych piłkarzy na świecie w chwili obecnej na swojej pozycji. Mowa tu o Emiliano Martinezie. Jak go wspominasz? On miał wtedy około 10 meczów w Arsenalu. Czy posiadał coś z showmana? Było widać, że może zostać w przyszłości wielkim bramkarzem?

Aż tak to nie – na pewno nie w kontekście kadry narodowej. Miałem z nim bardzo dobry kontakt, niedawno na Instagramie między sobą pisaliśmy. Byłem zdziwiony, co on robił w Wolverhampton. Powiedział, że ma z Arsenalem sześcioletnią umowę, wypożyczają go tu i tam. Nie było u nas jedynki z góry określonej. To był człowiek bardzo pozytywny i wesoły, wiedział, że prędzej czy później zagra – w Arsenalu bardzo w niego wierzyli. Bardzo fajny człowiek, w treningu bardzo zaangażowany, nie narzekał – dlatego też myślę jest teraz w Aston Villi i pokazał swój talent na mistrzostwach świata.

Nasi reprezentanci grają w wielu przyzwoitych klubach. W ostatnich miesiącach przenoszą coraz rzadziej dobrą formę (jeśli już ją mają) z klubu do kadry narodowej. Na czym polega według Ciebie problem reprezentacji Polski? Sfera mentalna, nieszczelna defensywa, za duża rotacja nazwiskami, czy coś innego?

Trzeba zwrócić uwagę na zmianę pokoleniową, czekam w tej kadrze osobowości – nie widzę twarzy wiodącej, zwłaszcza w fazie defensywnej, tam jesteśmy bardzo rozciągnięci, brakuje komunikacji. W klubie zawsze są zawodnicy doświadczeni, którzy stanowią trzon i trzeba się do nich dostosować. Trener jest od wyznaczania składu i zasad, a w trakcie gry dużo jest zmiennych – piłkarze muszą ze sobą rozmawiać. Nie widzę tu takiej osoby, która by korygowała to wszystko – to jest deficyt, prawdopodobnie dlatego, że ciągle ten skład się zmienia. Jest pięciu-sześciu pewniaków, ale nie są to też osoby, które mogą charakterem ustawić całą drużynę – tutaj widzę spore pole do manewru. Jeśli nasza reprezentacja nie będzie bronić się umiejętnościami, względy mentalne mogą nas uratować – tak było choćby w kadrze u trenera Nawałki. Trzon drużyny był znany, to duża przepaść w porównaniu z tym, co mamy obecnie.

A przeciwko komu najtrudniej grało się Tobie podczas kariery?

Jako piłkarz dość wysoki, nie lubiłem grać przeciwko ofensywnym piłkarzom o niskim wzroście, dobrej dynamice i zwrotności. Musiałem na takiego piłkarza mieć określony sposób, aby sobie z nim poradzić. Nie wskażę jednak nazwiska, bo nie miałem takiego, co zaszedł mi mocno za skórę.

Od którego trenera najwięcej się nauczyłeś?

Na pewno od Henninga Berga. Do tego: Jan Urban, Maciej Skorża, Albert Rude w Wiśle Kraków także się do tego grona zalicza. Zależy od wieku, w którym byłem w danej chwili. Innych rzeczy potrzebujesz jako zmiennik, innych jako piłkarz już trochę starszy. Miałem duże szczęście, że na nich trafiłem, bowiem bardzo dobrze mnie oni ukształtowali.

Jak się Tobie żyło w Anglii i czy często tęskniłeś za domem?

Nie tęskniłem, bo rodzina często do mnie wpadała. Czas rodzinny miałem tam „ustawiony”. Wiedziałem po co jadę za granicę, wszystko było na moich warunkach, spodziewałem się tego i nie było żadnych problemów.

W czym Warszawa przewyższa Kraków, a w czym bardziej odpowiadała Ci dawna stolica kosztem obecnej?

Kraków to miejsce, gdzie kontynuują edukację moje obie córki, chodzą do przedszkola, żona też tam pracuje – ja mogę w każdym momencie sobie dojechać bez problemów, mogę sobie jeździć po Polsce stąd. Jest tu spokojniej niż w Warszawie, bardziej zielono. Warszawa to z kolei więcej możliwości na rozwój, zwłaszcza ekonomiczny. Moje spotkania w studiu dzieją się właśnie tutaj; mecze z kolei są po całej Polsce, a na południe, gdzie jest mnóstwo drużyn, to kwestia 3-4 godzin autem. Pociągi też są opcją, zależy kto co lubi. Samolotem miałem półtorej godziny opóźnienia, więc było ono większe niż sam czas trwania lotu, z nimi bywa różnie.

Jeśli można to połączyć, co było najprzyjemniejsze w graniu dla Legii i Wisły?

Sporo jest takich rzeczy. Po to zdecydowałem się na pierwszą ligę, bo brakowało mi dużego klubu, zaangażowania wewnątrz, chciałem poczuć się na nowo piłkarzem. Mniejszy klub inaczej dba o piłkarza niż ten z poziomu Legii czy Wisły, zaplecze tam też jest na wyższym poziomie, większy szacunek do zawodnika, bardziej czuć historię miejsca. Sprawiało mi granie w takich miejscach na tyle radości, że przechodziło to wręcz w podniecenie. Nawet fakt grania meczów przy jupiterach, w telewizyjnym prime time, bo wtedy są te najlepsze mecze. Legia często grała w sobotę wieczorem, to mnie zawsze jarało, bo jednak więcej ludzi ogląda takie spotkanie.

Czy jako legionista przychodzący do Wisły Kraków spotkałeś się z dużym oporem ze stronu kibiców nowej drużyny? Czy potrzebowali oni dużo czasu, aby się do Ciebie przekonać?

Trzeba by było ich zapytać. Ja nigdy nie miałem wprost żadnego sygnału. W Internecie łatwo znaleźć obelgi po meczach co do piłkarzy, ale ja nigdy nie spotkałem się z takimi wyzwiskami w sieci, także grając w Krakowie. Jedyną nieprzyjemność przez prawie 18 lat gry miałem w Koronie – po czasie dowiedziałem się, że zostałem wyrzucony, bo… jestem z Warszawy. Było to absurdalne – powiedział o tym jeden z właścicieli grupy, która przejęła klub, jakiś prezes od Suzuki. Ten klub wtedy tak wyglądał, że było to duże nieporozumienie od strony zarządzania, pewnie dlatego też Suzuki wkrótce potem się wycofało. Kryterium mojego pochodzenia nie ma nic do rzeczy w kontekście tego, jak wyglądam na boisku. Ja nigdy nie całowałem herbów – nie lubiłem robić gestów, by przypodobać się kibicom.

Jak już wspominałem wcześniej, zagrałeś czterokrotnie w kadrze narodowej, ostatni raz ze Szkocją na Narodowym za kadencji Adama Nawałki. Jak wspominasz bezpośrednią relację z trenerem? Wiele osób podkreśla klasę szkoleniowca.

Trener Nawałka zawsze prezentował dużą kulturę osobistą. Czuć było jego wsparcie zarówno na boisku, jak i poza nim. Gdy wracaliśmy do klubów, potrafił nawet trzymać kontakt z piłkarzami, tak poza zgrupowaniami kadry. Był bardzo wymagający, ale imponował spokojem. Wiedział, kiedy trzeba być ostrym, a kiedy sytuację pozostawić bez uwag. Dla mnie to było dość naturalne, że w tej kadrze byłem, choć może zabrzmi to mało skromnie. Grałem w Legii, zaraz trafiłem do Anglii, grałem w najlepszym klubie w Polsce. Zderzenie z rzeczywistością kadry nie było dla mnie duże, miałem top warunki na co dzień. Chciałem zadebiutować i grać jak najczęściej. Trafiłem na mocną reprezentację, mocne charaktery – by regularnie tam być, trzeba było dużo pokazywać. Teraz jest o to zdecydowanie łatwiej.

W Legii był pewien ciekawy charakter. Jaki na co dzień był Danijel Ljuboja? W mediach z reguły był takim kolorowym ptakiem – mało trenował, ale dużo było z jego strony czarów na boisku. Jaki był on dla kolegów oraz najbliższego otoczenia?

Był bardzo miłą osobą, mogłeś z nim pogadać, ale musiało bronić Cię boisko. Jak dobrze grałeś, to on z chęcią z Tobą rozmawiał – grałeś słabo, to się Tobą nie interesował (śmiech). Z tego, co wiem, to jednak to normalne zachowanie jakie jest na Zachodzie – bronisz się na boisku od razu to szatnia Cię „kupi”, wiele na ten temat mówił mi choćby Ondrej Duda. Danijel trzymał się z Ivicą Vrdoljakiem i Miro Radoviciem, rozmawiał wiele z trenerem o taktyce, jak go najlepiej wykorzystać. Miał swoje deficyty fizyczne, czy w defensywie, więc musieliśmy to poukładać, musieliśmy go wkomponować – był bardzo ważnym zawodnikiem. Dużo podpowiadał, choćby co do ustawiania na boisku – chciał być autorytetem. Gdy chciałem go podpytać o coś, to zawsze był otwarty pomóc, choć też byłem wtedy młokosem. Gdy już machał rękoma na boisku, to nie tylko do młodych, ale do tych „starych” też – sporo rozmawiał na boisku z Miro Radoviciem. Takie kwestie typu „czemu nie strzelał?”, „dlaczego nie podawał?” – nikt nie uważał jednak to jako coś złego. Chcieliśmy wykorzystywać jego pazerność na boisku, bo on cały czas miał w sobie ogień. Danijel był jednak bardzo ogarnięty, nie emanował złością w szatni.

Jarosław Królewski z dużym uznaniem wypowiadał się na temat Alberta Rude. Gdzie najbardziej widać, że może on zostać świetnym trenerem? Prezes tak właśnie uważa co do jego osoby.

Też tak uważam. Rozumienie piłki nożnej, wykorzystanie piłkarzy jakich mieliśmy pod dany pomysł, przedstawienie na odprawach czego oczekuje, także pod względem taktycznym. Błyskawiczne rozumienie zagadnień ze strony piłkarzy, było to też dobrze przedstawione – w Polsce czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Albert miał ogromny luz i dobrą gadkę, każdy wiedział, co ma robić. Dużym deficytem tego trenera było jedynie zarządzanie meczem na bieżąco – tu widziałem braki, to było problemem, to jednak łączy się z doświadczeniem. Były momenty, że zmiany powinny być inne, w innym momencie. Możliwe, że mając więcej zaufanych sobie osób byłoby z tym łatwiej, ale to tylko moja obserwacja, będąc z boku. Trzeba pamiętać, że w piłce potrzeba czasem dużo szczęścia i tego, by znaleźć się w dobrym miejscu o dobrym czasie.

Rozmawiał: Marcin Ziółkowski