Jesteśmy dziadami Europy. Dlaczego inni nam uciekli?

28.11.2019

Ferencvaros, Łudogorec, Slavia Praga, Partizan… Co łączy te kluby? Każdy z nich awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów bądź Ligi Europy i aspiruje do grona europejskich średniaków. Nie możemy już pytać, dlaczego kluby z większości krajów Europy nam uciekają. Bardziej o to, dlaczego już nam uciekły.

UEFA nam pomogła, to my nie pomogliśmy sobie

Powiększenie Ligi Europy do czterdziestu ośmiu drużyn kilka lat temu miało być szansą dla mniejszych klubów. Głównie tych z Europy Wschodniej. I choć dominacja Zachodu wciąż jest wyraźna, może nawet bardziej niż w poprzedniej dekadzie, gdy Szachtar, Zenit czy CSKA Moskwa wygrywały Puchar UEFA, to właśnie Wschód bardziej zyskał na poszerzeniu rozgrywek. Finansowo i sportowo. Reforma była oczywiście krytykowana, uważano że po zwiększeniu liczby zespołów, rozgrywki będą mniej prestiżowe. W końcu po jej zatwierdzeniu aż osiemdziesiąt zespołów mogło zagrać w fazach grupowych pucharów! To teraz w Lidze Europy będą grały kluby z Kazachstanu i Luksemburga?

I owszem, do fazy grupowej LE awansowały Astana i Dudelange. A i tak nie ma w niej polskich klubów. UEFA poprzez tę decyzję poszła Polakom na rękę jeszcze bardziej niż dając jej Euro 2012. W poprzedniej dekadzie tak bardzo wkurzało nas to, że polskie kluby musiały w drodze do pucharów zmierzyć się z Realem, Barceloną czy Tottenhamem. I faktycznie szkoda, bo Legia i Wisła w tamtych latach miały naprawdę solidne ekipy.

A w ostatnich latach który polski klub został wyeliminowany przez naprawdę klasowy zespół w eliminacjach do pucharów? Tylko Śląsk Wrocław, który sześć lat temu trafił na Sevillę, który jednak wcześniej dał sobie radę z Club Brugge! Obecnie trudno wyobrazić sobie sytuację, gdy polski klub eliminuje rywala z Belgii. Byłoby w sumie tak jak zwykle, Polacy zagrali dobrze, skradli nasze serca, bla, bla, bla. Liczy się jednak przede wszystkim to, że jednak z tych pucharów nie odpadli przez przypadek.

Spójrzmy na tegoroczną edycję. Brondby czy Rangers to nawet nie średniaki europejskie. Duńczycy koniec końców nie awansowali do LE. A szkocki zespół nie grali w fazie pucharowej w Europie od ośmiu lat. Przez ten czas mimo wszystko przewinęły się w niej trzy polskie kluby. To raczej nie świadczy o wysokim poziomie, ten klub niedawno grał w 4. lidze szkockiej!

Brać przykład ze Slavii? To bezsens. Nawet dla Azerów jesteśmy nieatrakcyjni

Ostatnio podniecamy się czeskimi zespołami, że Slavia gra w Lidze Mistrzów. Nie możemy jednak w żaden sposób brać z niej przykładu i się do niej porównywać. Właścicielem klubu jest bowiem chiński holding CITIC Group, który może sobie pozwolić na transfery w wysokości 4 milionów euro. Moglibyśmy mówić, co by było, gdyby tamtejsi przedsiębiorcy zainwestowali w polski klub. Tylko na razie nie ma na to większych szans. Podobnie zresztą, jak potentaci naftowi z Bliskiego Wschodu.

Niedawno na naszej stronie opublikowaliśmy wywiad z Pawłem Kapsą, który grał jakiś czas temu w Azerbejdżanie. Zapytaliśmy go, dlaczego żaden inwestor z tamtego kraju nie zainwestuje w polską piłkę.

Myślę, że inwestycje w Polsce raczej nie, ale zachodnie – bardziej medialne kluby – jak najbardziej. Był taki moment, że Atletico miało na koszulkach “Azerbaijan. Land of fire”. Polska nie jest dla nich na tyle atrakcyjna. Wiem, że to kwestia lobbingu i marketingu. A nie widzą oni tej reklamy w Polsce. Myślę, że bardziej byliby w stanie zainwestować w kluby bardziej rozpoznawalne. Tym bardziej, że my nie gramy w Europie i to jest nasz problem. Gdyby była u nas drużyna, która regularnie by grała w pucharach, bylibyśmy towarem atrakcyjnym. Na tę chwilę nie jesteśmy. – stwierdził były bramkarz Lechii Gdańsk.

Ta wypowiedź wyjaśnia dość wiele na temat, jak bardzo liczymy się w europejskiej piłce. I jak mamy się liczyć, skoro w pucharach biją nas zespoły z Kazachstanu czy Luksemburga.

Wszystko dla kibiców?

Owszem, mamy dobre bazy treningowe, stadiony, które mogą pomieścić tysiące osób. Tysiące, które faktycznie by przychodziły na mecze w pucharach. Przykład? Gdy Zagłębie Lubin grało w eliminacjach Ligi Europy z Partizanem, na stadionie było jedenaście tysięcy kibiców. Nawet spotkania ze Śląskiem i Legią nie przyciągnęły tak wiele osób, co mecze w pucharach. Szkoda tylko, że Miedziowi wówczas trochę zmarnowali ten potencjał i odpadli z duńskim SonderjskE, który był teoretycznie łatwiejszym rywalem od Serbów.

Oczywiście kibice mogą być też powodem, dlaczego najbogatsi Polacy ani inwestorzy z zagranicy nie inwestują w tutejszy futbol. Człowiek może się dwoić i troić, ale jeden z fanów skrytykuje jego pojedynczą decyzję i za nią pójdą tłumy. Nieważne, że na jeden nieudany ruch przypadnie dziesięć dobrych. A gdy jeszcze ktoś z zarządu powie coś złego o stadionowych zadymiarzach? Może czekać go prawdziwe piekło.

Krytykujemy polski futbol za to, że jest za bardzo zależny od miast czy państwowych spółek. Tylko problemem jest to, że tak naprawdę mało kto chce inwestować w biznes, który jest nieopłacalny i w dodatku jest związany z nieprzyjemnościami ze strony tysięcy ludzi. Którzy nie widzą winy w sobie, że zdewastowali stadion, a w prezesie, który wydał zakaz ich wpuszczania na trybuny za ich bestialskie zachowania.

Ważne, żeby sąsiad nie miał lepiej

Co więcej, w Polsce boimy się dużych wzmocnień. Wciąż podniecamy się tym, że na Joao Amarala Lech wydał 1,5 mln euro (choć możliwe, że mniej), a Legia na Cafu 800 tysięcy. Przecież już dwadzieścia lat temu Kamil Kosowski trafił do Wisły za milion euro, patrząc na przeliczniki. Do dziś w czołówce najwyższych transferów w historii ekstraklasy jest też Filip Ivanovski, który trafił do Groclinu w sezonie 2006/2007 za 800 tysięcy euro. Przecież tego klubu nie ma już od jedenastu lat na szczeblu centralnym! A jaramy się Cafu, który kosztował tyle samo.

Nie porównujmy się do Slavii, bo to naprawdę nie ma sensu, ale spójrzmy na zespoły o podobnych aspiracjach, co choćby Legia. Na przykład Łudogorec – jego właścicielem jest bułgarski biznesmen, Kirył Domusziew. W ostatnich latach w każdym letnim oknie transferowym do klubu trafiał zawodnik za co najmniej milion euro. A dwa zakupy przekroczyły nawet dwa miliony!

Spójrzmy nawet na to, że Jacek Góralski zamiast grać w ekstraklasie, trafił do Bułgarii. Łudogorec zapłacił Jagiellonii 1,5 mln euro. Mówimy o tym, że nie transfery polskich piłkarzy wewnątrz ligi są obecnie rzadkością, bo kluby żądają zbyt wielkich pieniędzy. A jednak Krzysztof Piątek trafił za te 700 tysięcy z Zagłębia do Cracovii. Za taką samą kwotę Michał Pazdan przeszedł do Legii. Argument mówiący, że polskie kluby nie stać na lokalnych piłkarzy nadaje się do lamusa. A to właśnie transfery między ligowcami najbardziej napędzają rynek.

Tylko znowu na drodze stanęliby kibice, którzy powiedzieliby, że Góralski to zdrajca i gra dla Legii. A przecież pieniądz jest taki sam, nieważne czy te 1,5 mln euro trafiłoby z klubu z Polski czy Bułgarii. I tak Jagiellonia musiała wówczas szukać następcy dla pomocnika, bo to po prostu logiczne.

A może jednak nie trzeba wydawać aż tyle?

Oczywiście nie zawsze trzeba wydawać dużo, ale wystarczy wydać mądrze. Ferencvaros czy Partizan wydają większe kwoty tylko wtedy, gdy opuści ich kluczowy zawodnik.

Spójrzmy nawet na ukraińską Ołeksandriję. Owszem, liga ukraińska jest na papierze silniejsza od polskiej, ale poza Szachtarem i Dynamem wszyscy są na poziomie podobnym do ekstraklasy. A jednak w pucharach gra taka Ołeksandrija, której zespół składa się głównie z Ukraińców. Co więcej, do niedawna ich rekordowym transferem był… Dawid Janczyk, który kosztował klub 200 tysięcy euro. Ta kwota została pobita tylko raz – tego lata, gdy do klubu trafił za 250 tysięcy Walerij Łuczkiewicz. Może gdyby zespół nie zdobył Pucharu Ukrainy, która była na 9. miejscu w europejskim rankingu, nie widzielibyśmy go w Lidze Europy. Bardziej jednak zwraca uwagę fakt, że piłkarze Ołeksandrii zremisowali z Gent i Saint-Etienne. A my jesteśmy usatysfakcjonowani wyrównanym meczem z BATE Borysów?

***

Co mamy zrobić, żeby zagrać w pucharach? Przede wszystkim pozbyć się zaściankowego myślenia, otworzyć nie tylko portfele, ale i umysły. Trzeba docenić to, że wszyscy idą nam na rękę, tylko my z tego nie korzystamy i potem odpadamy z Łotyszami i podniecamy się kulturą gry zespołów typu Utrecht czy Brondby. Na szczęście jest u nas coraz więcej mądrze zarządzanych klubów, ale efekty nie od razu będą widoczne. Owszem, futbol bywa nieprzewidywalny, ale czasem trzeba nie tylko kopiować od innych, ale przeanalizować, dlaczego nie możemy być jak Slavia Praga czy Dinamo Zagrzeb. A nie tylko bezsensownie patrzeć i mówić, dlaczego nie jesteśmy w tym samym miejscu, co oni.

Fot. YouTube