Marcin Burkhardt: Opieranie treningu na ćwiczeniach z internetu nie jest rozsądne

20.12.2019

Marcin Burkhardt ma 36 lat, wciąż gra regularnie w drugoligowym Gryfie Wejherowo. Ostatnio uzyskał licencję trenera UEFA A i chciałby w przyszłości ustrzec swoich podopiecznych przed błędami, które sam popełniał – zarówno na boisku, jak i w treningach indywidualnych.

Jak odbudować formę po trzydziestce? Jakie błędy popełniali trenerzy w pracy z Marcinem Burkhardtem? Czym się różni bułgarski futbol od polskiego? O tym wszystkim w rozmowie z Marcinem Burkhardtem. 

Jak poszedł egzamin?

Zdałem pozytywnie, tak jak cała nasza czternastka. Teraz wszyscy w dobrych humorach wracamy do domów po uzyskaniu licencji UEFA A z kursu dla byłych piłkarzy. Teraz mogę być asystentem w ekstraklasie i 1. Lidze albo pierwszym szkoleniowcem w trzeciej.

Czego mógłby pan nauczyć zawodników jako trener?

Myślę, że ze swoim doświadczeniem z boiska, mógłbym dać im dużo wskazówek co do rozwoju. Jak powinni prowadzić swoją karierę, podchodzić do treningu. Wydaje mi się że to jest bardzo złożona sprawa. Poza tym mógłbym ich przestrzec przed błędami, które sam popełniałem.

Przeczytałem w jednej rozmowie, że gdy pan wchodził w wiek seniorski, zakazano panu trenować na siłowni. Kilkanaście lat później widzi pan podobne przypadki?

Tak, ale teraz jest większa świadomość zawodników, koncentracja na pracy indywidualnej. Niektórzy piłkarze mają nawet trenerów personalnych, jeśli chodzi o przygotowanie motoryczne czy siłowe. Oczywiście ta praca polega trochę na wymianie wiadomości. Informacji, co dany zawodnik robi, w którym kierunku pracuje i jakie obciążenia znosił poza jednostką treningową.

Teraz jest też więcej możliwości niż wtedy, gdy pan zaczynał.

Już sama kwestia internetu i dostępu do niego stawia chłopaków w lepszej sytuacji. Pytanie tylko, jak oni je wykorzystają. Żeby to dobrze połączyć i wykorzystać nie wystarczy tylko chodzić na siłownię. Trzeba wiedzieć jak ćwiczyć i robić to z głową oraz co się chce przez nie osiągnąć.

Takie ściąganie z każdej strony nie jest do końca rozsądne. Komuś może zaszkodzić, komuś mniej, ale ćwiczenia wymagają specyfikacji i indywidualizacji. Czerpanie raz z siłowni, raz z crossfitu – to nie jest dobry kierunek.

Trochę trenerów się przewinęło przez pana karierę. Jakie błędy popełniali?

Z perspektywy czasu, co napisałem w mojej pracy dyplomowej, ważne okazały się braki właśnie w indywidualizacji treningu. Przeważnie zajęcia miały charakter ogólny, nie były dostosowane do zawodników na konkretnych pozycjach. Wszyscy wykonywali te same ćwiczenia. Teraz wszystko idzie w trochę innym kierunku.

Teraz w wielu klubach są trenerzy, którzy zajmują się konkretnie obrońcami, napastnikami…

Tak, obecnie są szkoleniowcy od pozycji, przygotowania fizycznego, zbierania informacji. Sztaby szkoleniowe są coraz większe. I teraz pierwszy trener jest coraz bardziej selekcjonerem i dobiera zawodników, a większość pracy wykonują tak naprawdę jego asystenci. Piłkarze są bardziej prowadzeni indywidualnie, czy to ze względu na pozycję czy na formację. Zdecydowanie inaczej jest niż wtedy, gdy ja zaczynałem trenować. I właśnie indywidualizacji zabrakło, gdy byłem młodszy.

Lata mijają, ale Marcin Burkhardt wciąż gra. Jaki jest pana przepis na formę?

Powiem szczerze, że po prostu nie odczuwam jakichś większych bólów. Myślę, że przez całą karierę nie miałem jakichś większych kontuzji i to mi pomogło grać dalej.Oprócz skręconych stawów i naderwanych mięśni nie miałem żadnych większych operacji. Jak na dziewiętnaście lat grania na jakimś tam poziomie, znikomym procentem tego czasu były urazy. Oczywiście w porównaniu do zawodników, którzy są po trzech operacjach więzadeł krzyżowych.

Miał pan jednak taki moment, że miał pan półroczną przerwę od futbolu. Pojawiały się wtedy myśli o tym, żeby się wycofać?

Byłem wtedy przekonany, że zostanę w Pogoni Siedlce, a życie pokazało co innego. Byliśmy wtedy w 1. Lidze, a teraz ten klub jest w drugiej. Nie mówię, że dlatego że nie zostałem, ale nasze drogi się wówczas rozeszły. Klub miał inną koncepcję budowy zespołu i zostałem na lodzie. Większych ofert nie było, a nie chciałem schodzić do trzeciej ligi, czy nawet drugiej.

Tamte pół roku poświęciłem na odbudowę fizyczną. Uprawiałem crossfit nawet do sześciu razy w tygodniu. I pojawiła się wtedy oferta z Motoru Lublin, z trzeciej ligi. Nie grałem przez pół roku, ale czułem się na siłach i chciałem wrócić do piłki.

Porozmawiajmy teraz o Gryfie Wejherowo, w którym występuje pan od sierpnia. Mógłby pan krótko scharakteryzować ten zespół?

Mamy bardzo dużo młodych zawodników, oczywiście głodnych gry, ale niedoświadczonych. I nie oszukujmy się, doświadczenia u nas trochę brakuje. Większość zespołów w drugiej i trzeciej lidze nastawia się na Pro Junior System. To często przynosi brutalne skutki, zespół nawet może spaść z rozgrywek. A gdy się spada, nie dostaje się gratyfikacji za juniorów.

Poza tym to jest nowy zespół. Zostało chyba tylko czterech zawodników z zeszłego sezonu. A powiedzmy sobie prawdę, Gryf nie był nigdy wiodącym zespołem w lidze. Zawsze gdzieś tam utrzymanie sobie zapewniał w końcówkach sezonu.

Jak pan trafił do Gryfa? Grał pan w wielu miejscach w Polsce, ale na Pomorzu jeszcze nie.

Urodziłem się dość blisko, na Warmii, w Elblągu. A dlaczego trafiłem właśnie tam? Przez partnerkę, przeprowadziłem się do Asi. Nie robiłem nic przez miesiąc, ale potem odezwałem się do trenera Łukasza Kowalskiego, zapytałem czy mogę potrenować z Gryfem. Robiłem tu staż do szkoły trenerów i spytano mnie, czy nie pomógłbym w walce o utrzymanie. Powiedziałem, że jak najbardziej. Poza tym, zostałem nieformalnie asystentem Łukasza Kowalskiego, z czego bardzo się cieszę i dziękuję Gryfowi za taką możliwość.

W tej chwili Gryf jest na ostatnim miejscu w lidze, osiem meczów bez zwycięstwa. Łatwo o utrzymanie nie będzie. 

Myślę, że będzie bardzo trudno. Zobaczymy, co będzie na początku roku. Jakim składem będziemy dysponowali, kto przyjdzie, kto odejdzie. Dowiemy się też, w jakim kierunku będzie chciał iść zarząd klubu. To na pewno trudny okres dla nas – zawodników, ale również dla działaczy, kibiców. Trzeba to przetrwać i pozytywnie patrzeć na wiosnę.

Zespół potrzebuje też czasu, żeby się zgrać, nawet przy tylu młodych zawodnikach. Myślę, że okres przygotowawczy będzie dla nas bardzo ważny, popracujemy nad mechanizmami w obronie i w ataku. Jesienią bardzo to szwankowało i musimy nad tym popracować.

Który okres kariery uważa pan za najbardziej udany?

Oczywiście w Legii Warszawa. Mistrzostwo Polski to coś fenomenalnego. Ten okres był dla mnie naprawdę sporym przeżyciem. A w obecnej dekadzie Jagiellonia i Czerno More to dwa najciekawsze wątki w mojej przygodzie z piłką.

Było trudno panu się przystosować do ligi bułgarskiej?

Wydaje mi się, że futbol w Bułgarii jest bardziej techniczny niż siłowy. Przyznam szczerze, że grało mi się tam przyjemnie. Nie było tylu schematów w obronie i ataku. Większa wolność wyboru, kreatywność. Mieliśmy trenera, który pozwalał nam robić różne rzeczy, nie zamykał nas w żadnych ramach. Były schematy rozegrań, ale nie musieliśmy tylko według nich grać. Sama liga wyglądała tak, że było pięć-sześć ciekawych zespołów. Wiadomo, że Łudogorec był najmocniejszy, ale były też CSKA Sofia, Lewski, Botew Płowdiw i jeszcze z dwa ciekawe zespoły. A reszta odstawała.

Mimo dominacji Łudogorca, zdobył pan wraz z zespołem Czerno More puchar kraju.

Fajne przeżycie. Szczególnie jak się gra od około 30. minuty w dziesiątkę, w 70. minucie traci się bramkę, a wyrównuje w 94., a potem zdobywa zwycięskiego gola w 119. minucie. W takich momentach człowiek zaczyna wierzyć w to, że wszystko jest możliwe.

Poruszyłem temat Bułgarii dlatego, że w dzień gdy rozmawiamy, odbędą się mecze Ligi Europy. Gra w niej Łudogorec, kluby z Węgier, Luksemburga, a nie ma nikogo z Polski…

Uważam że nie jest to kwestia zawodników, tylko zarządzania tym wszystkim. Dobór, szkolenie zawodników… To jest złożony problem. Niestety nie mamy takiej ciągłości, jednego zespołu, który by co roku grał w Lidze Europy, już nie mówiąc o Lidze Mistrzów. Takim klubem była jakiś czas temu Legia, która zdobywała mistrzostwo trzy razy z rzędu.

Na ten moment różnice punktów w lidze są jednak tak wyrównane… Nie ma żadnego skoku jakościowego w jednym lub drugim zespole.

I co kolejkę lider ekstraklasy praktycznie się zmienia. 

Po piętnastej kolejce takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Musi być grupa, która odskakuje, która goni i która się broni. A tutaj po dwóch kolejkach wszystko może się szybko zmienić. I jest to jakiś problem.

Gra wielu zespołów jest schematyczna, czasami dla kibica męcząca. Zamykamy się w tych ramach, co nie jest do końca dobre. Liczę na nowych, młodych trenerów, którzy mają werwę i myślą do przodu.

Widzi pan już siebie na ławce trenerskiej jakiegoś zespołu?

Teraz trudno mi to powiedzieć. Póki co, mam zdrowie i mogę jeszcze grać. Zobaczymy, co przyniesie wiosna, jak będę się czuł po okresie przygotowawczym, ale myślę że nie będzie źle. Chciałbym na pewno jeszcze pograć. Myślę jednak, że gdy dostanę ciekawą ofertę prowadzenia pierwszego zespołu, na pewno ją rozważę i wtedy przemyślę wszystkie za i przeciw.

ROZMAWIAŁ: PRZEMYSŁAW CHLEBICKI

Fot. YouTube