Błędy – rzecz ludzka. Ale dlaczego je powielać?

31.08.2020

Może to dość odważna teza ale po dwóch pierwszych kolejkach PKO BP Ekstraklasy i występach w europejskich pucharach odnoszę wrażenie, że najlepszym piłkarzem związanym dziś lub do niedawna z Legią Warszawa jest Mateusz Praszelik. Chłopak, którego już przy Łazienkowskiej nie ma. Nawet trzy trafienia Thomasa Pekharta nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak wpływ pomocnika urodzonego w Raciborzu na komplet punktów drużyny Śląska Wrocław. Czech nie pomógł przecież w obu spotkaniach w eliminacjach do Ligi Mistrzów, a jego gol nie dał też choćby remisu u w sobotniej rywalizacji z Jagiellonią Białystok. Oczywiście nie jesteśmy w stanie stwierdzić, że z Praszelikiem byłoby inaczej, ale głównie z tego powodu, że wydaje mi się, że nikt na tego chłopaka nie miał w Legii pomysłu. We Wrocławiu za to tak, dlatego to ten zespół z kompletem punktów znalazł się na pozycji wicelidera.

Wszyscy zachłysnęliśmy się tegorocznymi transferami Legii. Pekhart miał świetne wejście do klubu choć piłkę często wpychał do siatki z jednego metra. Bartosz Slisz – najdroższy zakup w historii Ekstraklasy – miał być ruchem logicznym i za jakiś czas klub ze stolicy ma go z wielkim zyskiem sprzedać. Filip Mladenović, Bartosz Kapustka czy Artur Boruc wydawali się dużymi wzmocnieniami, ale żaden z nich nie pomógł na tyle, żeby Legia mogła znaleźć się choć w trzeciej rundzie eliminacji do Champions League. Póki co, mistrz Polski nie wykonał zadania.

Pewnie, że sezon dopiero się zaczyna i na wyroki zdecydowanie za szybko, ale przecież chodzi nam zawsze o to, żeby już na starcie rozgrywek nasze czołowe kluby przełamywały europejski impas. Jeżeli Legia awansuje do grupy, nikt nie będzie narzekał. Nie muszę jednak nikogo przekonywać do tego, że w innym wypadku będziemy mogli mówić o kolejnym rozczarowaniu. I to w momencie, gdzie wreszcie najlepszy polski zespół przystępował do grania w mocniejszym składzie niż kończył sezon. A to już dawałoby do myślenia.

Często nie docenia się tego, co już się ma. Szukamy „kwadratowych jaj” nie potrafiąc wykorzystać i docenić tego, co się posiada. Świetnie, że Legia zakontraktowała obiecującego młodego chłopaka z Lubina, zasiliła pieniędzmi polski rynek ale czy będzie to piłkarz, który wprowadzi klub na wyższy poziom? Czy za te półtora miliona euro nie można było znaleźć napastnika na miarę Nemanji Nikolicia czy Aleksandara Prijovicia? Dlaczego nikt nie był w stanie zaproponować jakiejś ścieżki rozwoju dla Praszelika, który – mimo, że to raczej „ósemka”, a tych Legia ma pod dostatkiem, ma sporo walorów „dziesiątki”, czuje grę do przodu, ma otwierające podanie i uczestniczył w trzech z pięciu zdobytych przez Śląsk golach? Do tego jest dwa lata młodszy od Slisza więc przez 24. kolejne miesiące można z niego korzystać, spełniając wymóg młodzieżowca. I był na miejscu. Nie trzeba było go kupować. Tylko po prostu przedłużyć z nim kontrakt.

O kim najwięcej mówiono w ubiegłym sezonie? O Michale Karbowniku. Był już jedną nogą na wypożyczeniu w Radomiaku, ale niewypał jakim okazał się Ivan Obradović zatrzymał w drużynie tego nastolatka, który szykuje się z ekipą Jerzego Brzęczka do wylotu na mecze Ligi Narodów. „Karbo” stał się rewelacją mimo, że nie gra na swojej wyuczonej pozycji. Dziś to za niego liczone są już w „legijnej” kasie pieniądze, które mogą wpłynąć z Neapolu i – w przypadku braku awansu do grupy LE – uratować budżet.

Jeżeli za rok-dwa Praszelik pójdzie śladem Przemysława Płachety i zgłosi się po niego jakaś zagraniczna firma, w Warszawie będą sobie pluć w brodę. Szkoda, że może nie być to zresztą wyjątek potwierdzający regułę. Wystarczy, że przypomnę choćby casus Sebastiana Walukiewicza. Do Roberta Lewandowskiego nie wypada już wracać. Przecież i jemu kiedyś tu podziękowano. Błędy to rzecz ludzka. Ale ich powielanie wymaga dość bardziej wymownego słowa.

Dziennikarz Polsatu Sport, Bożydar Iwanow