Gorące info
Chcesz reklamować się na naszym profilu? Zapraszamy do współpracy.

Radosław Majdan: „Urodziłem się trochę za późno”

Napisane przez Mateusz Dukat, 28 listopada 2024
Radosław Majdan

Radosław Majdan dwukrotnie z Wisłą Kraków sięgnął po tytuł mistrza Polski. Rozegrał też siedem meczów w reprezentacji Polski, gdzie wraz z kadrą pojechał na mundial do Korei i Japonii w 2002 roku. Jego serce bije jednak przede wszystkim w Szczecinie, gdzie 176 razy reprezentował barwy miejscowej Pogoni. Który napastnik miał na niego patent? Co zrobić z pozycją bramkarza w reprezentacji Polski? Dlaczego nie wyszło na MŚ 2002? O tym wszystkim na Futbol News porozmawialiśmy z Radosławem Majdanem.

Radosław Majdan – wywiad

Mateusz Dukat (FutbolNews.pl): Zacznijmy od reprezentacji Polski. W swoim debiucie, w 2000 roku, zagrał pan przeciwko Hiszpanom, gdzie grali tacy piłkarze jak Luis Enrique czy nawet Raul. Czy wtedy, w kontekście afery z ostatnich tygodni, przyszłoby panu do głowy zrobić sobie z nimi zdjęcia?

Radosław Majdan: – To jest dla mnie oczywista sprawa, przypomnę, że wtedy był jeszcze między innymi Pep Guardiola. Ale odpowiadając – myślę, że my byliśmy innym pokoleniem. Być może tak to sobie tłumaczę, ale wtedy mieliśmy coś takiego, że jeżeli występujemy przeciwko piłkarzom, nawet najlepszym na świecie, to jednak jeżeli już wychodzimy rywalizując z nimi, traktujemy się na równi. Wydaje mi się, że robienie sobie zdjęcia bardziej jest zachowaniem dla kibiców. Natomiast jeśli chodzi o postawę Piotrka – według mnie ona nie przystoi, chociaż szanuję go jako piłkarza, bo jest świetnym zawodnikiem. Słuchałem natomiast jego konferencji i jego komentarza. Wydaje mi się, że on po prostu tego nie rozumie i być może jest to swego rodzaju syndrom czasu, że my, że ludzie z innego pokolenia, może inaczej na to patrzymy.

Zostając jeszcze przy reprezentacji Polski, w 2002 roku był Pan częścią kadry na mundial w Korei i Japonii. Atmosfera wokół tego turnieju była szczególna, bo wróciliśmy na mistrzostwa świata po 16 latach. Co wtedy stało się takiego, że ostatecznie nasz udział w tym turnieju zakończyliśmy już na fazie grupowej?

– W meczu z Koreą my mieliśmy pierwsi swoje szanse, ale tego nie wykorzystaliśmy. Później jakieś błędy w defensywie spowodowały pierwszą i drugą bramkę, co jest takim w sumie paradoksem. Problem był także w nas, bo ta presja była odczuwana po 16 latach bez mundialu. No i później ta porażka z Portugalią, co jest w ogóle ciekawe, bo kiedy poznaliśmy grupę, właściwie wszędzie na świecie panowało takie odczucie, że to właśnie Portugalczycy i my jesteśmy faworytami. Prawda okazała się brutalna, bo do domu pojechaliśmy i my, i Portugalia. Ten mecz, przegrany przez nas 0:4 też był… dziwny. Pamiętam, że strasznie wtedy padało. Portugalczycy wykorzystywali nasze błędy, a my nie wykorzystaliśmy swoich szans. Dalej zagrała wspominana Korea i Stany Zjednoczone, które wtedy grały naprawdę świetną, szybką i siłową piłkę. Podczas meczu z USA zeszło z nas ciśnienie i ze sporymi zmianami w składzie w końcu zagraliśmy na miarę naszych możliwości. Ogólnie jednak powrót do domu był dla nas olbrzymim rozczarowaniem. Wtedy na pewno zawiedliśmy.

Wracając do dzisiejszych czasów. Co zrobiłby pan na miejscu Michała Probierza jeśli chodzi o wybór podstawowego piłkarza reprezentacji? Dał do zrozumienia Marcinowi Bułce i Łukaszowi Skorupskiemu który z nich będzie „jedynką”, czy tak jak obecny selekcjoner trzymał ich obu pod prądem? 

– Ja zawsze byłem zwolennikiem określenia pozycji, jeżeli ktoś jest numerem jeden. Pozycja bramkarza jest też mocno newralgiczna i myślę, że potrzebny w niej jest spokój psychiczny. Dobrym dowodem jest rywalizacja między Wojciechem Szczęsnym i Łukaszem Fabiańskim. Dopóki „Fabian” deptał po piętach Szczęsnemu, to on (Szczęsny – przyp. red.) miał nieudane turnieje. Wtedy, kiedy pojechał już bez Fabiańskiego „na plecach”, to był pewną jedynką i zagrał swój najlepszy turniej – mistrzostwa świata w Katarze.

Wracając do Skorupskiego i Bułki, myślę, że jest to dwójka bardzo wyrównanych bramkarzy. W takim przypadku należy szukać, że tak powiem, pozaboiskowych cech – kto jest lepszym przywódcą, kto ma więcej do powiedzenia drużynie, kto ma większy szacunek itd. Bramkarz to taka pozycja, która nie ogranicza się tylko do bronienia strzałów. Golkiper musi dobrze czytać grę, krzyczeć i pomagać drużynie, więc jest to coś więcej niż tylko to, co zrobisz w samej bramce. Selekcjoner nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji, natomiast drugim aspektem tej całej rywalizacji jest to że, myślę, że Łukasz Skorupski może czuć się trochę – nie wiem czy „pokrzywdzony” to jest dobre słowo – ale dopóki on występował, nigdy nie zawodził. Więc ogólnie wydawało mi się, że naturalnie po Wojciechu Szczęsnym numerem jeden w bramce będzie Łukasz Skorupski – mimo że Bułka także jest świetnym bramkarzem.

Przejdę do Pogoni Szczecin, która jest szczególnie bliska pana sercu. Przed rozpoczęciu sezonu 2024/25 drużynę opuścił Jens Gustafsson i zastąpił go Robert Kolendowicz. Co sądzi pan o grze „Portowców” pod wodzą nowego szkoleniowca?

– Na pewno muszę przyznać, że nowy trener szuka rozwiązań. Jednak to, co może martwić zarówno Kolendowicza, jak i kibiców to porażki na wyjeździe. Ostatnio Pogoń wygrała dopiero pierwszy raz poza Szczecinem, a przypomnę, że mamy już 16. kolejkę. U siebie wygląda to o wiele lepiej – do meczu z Radomiakiem stadion Pogoni był twierdzą.

Tym bardziej dziwiła ta diametralna zmiana, kiedy Pogoń zaczyna grać na wyjeździe i traci tę pewność siebie, a co za tym idzie skuteczność. Ale mimo to wierzę w energię trenera i przyznam, że do mnie przemawia  jego mowa działa, sposób i pomysł na drużynę. Uważam, że Pogoni potrzeba trochę czasu. Myślę, że nowy trener jest takim dobrym połączeniem silnej obrony Kosty Runjaicia i ataku Jensa Gustafssona. Podoba mi się też, że Kolendowicz nie boi się próbować – przechodził z ustawienia z czwórką obrońców na trójkę itp. Liczę, że temu trenerowi się uda i Pogoń będzie wygrywała nie tylko u siebie.

Kontynuując temat Pogoni, ma pan wytatuowany herb właśnie tej drużyny. Wobec tego pytam – czy kiedykolwiek miał problemy z tego tytułu, na przykład brak możliwości zatrudnienia w którymś z klubów? Wiadomo, że kilka klubów z Polski ma tak zwaną „kosę” ze szczecińską ekipą.

– Może nie z zatrudnieniem, natomiast na pewno częsty był taki pierwszy, powiedziałbym chłodny dystans z kibicami w klubach, w których się pojawiałem – dokładnie chodzi o Wisłę Kraków i Polonię Warszawa. Po czasie zawsze jednak wynikały z tego szczere relacje i myślę, że kibice szanowali moje przywiązanie do barw klubowych – nawet kosztem tego, że był to herb innego klubu. Myślę, że takich zawodników szanuje się bardziej od tych, którzy przychodzą do nowego klubu i po dwóch dniach całują herb – wtedy wiadomo, że robili to w każdym kolejnym klubie. Nigdy nie byłem żadnym najemnikiem i zawsze starałem się dostrzec społeczność wokół zespołu, którą tworzą w kibice. Pamiętam taką sytuację, kiedy kibice Wisły Kraków poprosili nas, żebyśmy pofarbowali sobie włosy w barwy klubu na mecz derbowy z Cracovią. Wtedy byłem jednym z pierwszych za tą inicjatywą. Uważałem, że nic wielkiego nam się nie stanie, a tym gestem pokazaliśmy solidarność z naszymi kibicami.

Kiedyś wspomniał Pan w jednym z wywiadów, że napastnikiem, który miał na pana patent był Piotr Reiss z Lecha Poznań. Co w zawodniku „Kolejorza” było takiego, że broniło się przeciwko niemu aż tak trudno?

– Nie wiem, trudno mi powiedzieć, bo my do dzisiaj jesteśmy dobrymi kumplami i darzę go dużą sympatią. Natomiast rzeczywiście, jest coś w tym. Przytoczę nawet sytuację, kiedy grałem w Wiśle Kraków i wygraliśmy z Lechem cztery czy pięć do jednego. Jedyną bramkę dla Lecha strzelił… Piotr Reiss. Myślę, że wynikało to ze swego rodzaju energii. W drugą stronę też to działało – sam Piotrek miał pewien spokój, kiedy grał przeciwko mnie, bo wiedział, że ze mną w bramce te piłki często wpadały do siatki.

W Ekstraklasie rozegrał pan ponad 200 meczów. Które z nich najbardziej szczególnie utkwiło panu w pamięci?

– Pamiętam, że bardzo trudnym meczem dla mnie było jedno ze spotkań przeciwko GKS-owi Bełchatów. To był mecz, który decydował o tym, kto spada z Ekstraklasy, a kto zostaje. Wtedy żartowałem, że postarzałem się w ciągu 90 minut o 10 lat. Czułem wtedy wielką presję nie tylko jako piłkarz, ale także szczecinianin i ktoś, komu zależało na losach Pogoni. Ostatecznie wygraliśmy wtedy 1:0 i to GKS Bełchatów spadł z Ekstraklasy. Kosztowało mnie to jednak wtedy sporo zdrowia i czułem o wiele większą presję niż kiedy grałem w meczach Wisły Kraków o mistrzostwo Polski. Kiedy grasz o utrzymanie, to masz świadomość, że spadając z Ekstraklasy czasami klub nie daje już rady wrócić na swoje miejsce.

Kto według pana na ten moment jest faworytem do wygrania mistrzostwa Polski? 

– Zdecydowanie Lech Poznań. Powiem więcej – po tym, co zobaczyłem do 16. kolejki bardzo bym się zdziwił, gdyby na koniec sezonu „Kolejorz” nie sięgnął po tytuł. Okej, były wpadki jak chociażby porażka (0:2 – przyp. red.) z Puszczą Niepołomice, natomiast na przestrzeni całego sezonu potknie się każdy, nawet takie zespoły jak Real Madryt, FC Barcelona czy Manchester City. Nie da się grać cały czas tak samo – zawsze przydarzy się jeden czy dwa słabsze mecze. Lech ma je za sobą, do tego nie gra w europejskich pucharach i w Pucharze Polski. Oprócz tego ma szeroką, wyrównaną kadrę oraz bardzo dobrego trenera.

W rozmowie z „Foot Truckiem” wspomniał pan, że w obecnych warunkach mógłby pan grać w którymś z klubów Premier League. Co było takim momentem przełomowym, po którym na polskich piłkarzy zaczęto patrzeć coraz bardziej przychylnie. Jak duży wpływ na to miały wielkie nazwiska, jak chociażby Robert Lewandowski?

– Przede wszystkim zmieniło się prawo, bo kiedyś w stronie Anglii nie można było grać z powodu tego, że nie byliśmy w Unii Europejskiej. Ja w tamtych czasach grałem w reprezentacjach młodzieżowych, a wtedy często kluby Premier League brały w swoje szeregi młodych golkiperów z Europy. Kiedy spojrzymy na Anglię, oni nigdy nie mieli wybitnej bramkarskiej szkoły. Nawet do dziś w największych klubach takich jak Liverpool, Arsenal czy Manchester City bronią zagraniczni zawodnicy. Kolejną sprawą jest brak Prawa Bosmana – to też utrudniało tam wyjazd. Można więc powiedzieć, że pod tym względem urodziłem się trochę za późno.

Co do drugiej części pytania, na pewno jest coś takiego, że polscy piłkarze promują… polskich piłkarzy za granicą. Kolejną sprawą jest reprezentacja – jeśli odgrywa ważną rolę na arenie międzynarodowej, to na samych zawodników też patrzy się bardziej przychylnie. Ważna jest też gra zespołów w europejskich pucharach. Generalnie fajnym przykładem jest tutaj Chorwacja – za ich zawodników często płaci się 10-20 milionów euro. Za piłkarza Ekstraklasy nikt tyle nie zapłaci, poza małymi wyjątkami jak na przykład Kacper Kozłowski. Oczywiście, piłkarze tacy jak Robert Lewandowski, ale też Arkadiusz Milik czy Grzegorz Krychowiak na pewno są dobrą wizytówką jeśli chodzi zagraniczne transfery naszych piłkarzy. Powstał też ciekawy kierunek wyjeżdżania z Polski już w najmłodszych latach, jak zrobił to na przykład Kacper Urbański.

20 lat temu, kiedy Pan biegał po boiskach, tak naprawdę tylko Wisła Kraków była zespołem, który potrafił namieszać w Europie. Teraz wiadomo, że jest Legia Warszawa, Jagiellonia Białystok, także Lech Poznań. Z czego wynika ta coraz lepsza regularność polskich drużyn w europejskich pucharach?

– Pozwolę się tutaj nie zgodzić – według mnie kiedyś polskie drużyny radziły sobie lepiej w europejskich pucharach, mając przy tym trudniejszych rywali, jak chociażby Legia Warszawa w latach 90. kiedy grała z Panathinakosem Ateny o wejście do półfinału Pucharu UEFA. Ja generalnie myślę, że te ostatnie lata, jeżeli chodzi o puchary, to fatalny czas dla naszych klubów. Dopiero teraz być może zaczyna się coś zmieniać i sam jestem ciekawy, w którą stronę to pójdzie. Może w końcu w klubach zrozumieli, że potrzebne są szerokie kadry. Można też śmiało powiedzieć, że my cały czas jeszcze jesteśmy na innej intensywności niż czołówka europejska, na czele z zespołami angielskimi, niemieckimi, francuskimi czy włoskimi. Wszystko robimy na mniejszej intensywności, bo mimo tego że biegamy podobnie – po 11, 12 kilometrów na mecz, wykonujemy o wiele mniej sprintów. 

Patrząc teraz, czy to na Jagiellonię, czy Legię, oni grają szybko i często zaskakują rywala. Mamy na pewno też dobre sztaby, które analizują grę rywali. Można powiedzieć że poza ćwierćfinałem Lecha Poznań w Lidze Konferencji to jest pierwszy taki rok, gdzie naszym zespołom idzie dobrze w europejskich pucharach. Pamiętajmy też, że to jest Liga Konferencji – trzeci puchar, w którym nie ma takich klubów, z którymi my musieliśmy grać, jak na przykład Real Madryt. Później, już beze mnie, Wisła grała też w eliminacjach przeciwko FC Barcelonie – to pokazuje, że de facto ci rywale kiedyś byli mocniejsi.

Rozmawiał: Mateusz Dukat

Zobacz też inne wywiady: