FREEBET 400 ZŁ NA START!
Wskaż zwycięzcę meczu Barcelona – Real w Pucharze Króla!

Maciej Szczęsny: „Myślałem, że zabiłem człowieka”

Napisane przez Marcin Ziółkowski, 03 marca 2025
Maciej Szczęsny screen

Maciej Szczęsny doskonale znany jest kibicom polskiej piłki nożnej i to nie tylko z powodu bycia ojcem innego, doskonałego bramkarza – Wojciecha, obecnie piłkarza FC Barcelony. Szczęsny senior ma na koncie kilka występów w polskiej kadrze narodowej, a do tego wygrał z czterema klubami w Polsce tytuł mistrza kraju. O meandrach swojej kariery piłkarskiej oraz życia prywatnego opowiedział on w rozmowie z Edwardem Durdą na kanale YouTube „ETOTO”.

Maciej Szczęsny i jego kariera:

  • Gwardia Warszawa
  • Legia Warszawa, 140 meczów – dwukrotny mistrz kraju, trzykrotny zdobywca krajowego pucharu
  • Widzew Łódź, 31 meczów – mistrz kraju, grał w Lidze Mistrzów
  • Polonia Warszawa, 53 mecze – mistrz kraju i zdobywca superpucharu
  • Wisła Kraków, 12 spotkań – mistrz kraju i zdobywca pucharu ligi
  • reprezentacja Polski, siedem spotkań (1991-1996)

Warszawiak

Wszystko u Macieja Szczęsnego zaczęło się bardzo wcześnie. Otrzymał wielką szansę już jako 14-latek wówczas w barwach Gwardii Warszawa. Spora część jego kariery to gra w jego rodzinnej Warszawie. Ma on na koncie grę zarówno w Gwardii, Polonii jak i Legii. Mocno oberwało się arbitrom, a także rządzącym w Legii – to właśnie z ich powodu doszło do głośnego wtedy transferu.

Mając nieco ponad 14 lat dostałem telefon, że mam się zjawić dwa przystanki tramwajowe na treningu pierwszego zespołu, mieszkałem wtedy na Muranowie. Pomyślałem, że to jakiś żart, ale przez telefon wiedziałem, że dzwoni wysoko postawiony działacz klubu. Od tamtej pory przestałem grać z rówieśnikami, długo trenowałem z pierwszym zespołem i to bez szans na grę choćby w meczach kontrolnych. Głównie grałem w trzecioligowych rezerwach.

Raz dostałem szansę w wygranym meczu ligowym z Zawiszą, na kolejną czekałem półtora roku – wtedy zagrałem siedem meczów z rzędu. No i selekcjoner Wojciech Łazarek zaprosił mnie na obóz reprezentacji Polski. Dwutygodniowe w Bydgoszczy, eliminacje do ME z Grecją. Ja nawet nie robiłem sobie nadziei, ale miałem trochę szczęścia, rozchorował się Heniek Bolesta. Już było jasne, że odezwie się do mnie wiele klubów z wyższej ligi, dogadałem się z Widzewem od 1 lipca, ale w kwietniu doszło do tragedii, zginęła moja córka. Zostałem jednak w Warszawie, tu żona miała opiekę, córka grób, tak trafiłem do Legii. (Ostatnie zdanie, chodzi o rok 1987 – przyp. MZ).

Nadchodzące mecze

    Do Legii Maciej Szczęsny trafił w 1987 roku, ale już w połowie okazało się, że szans na tytuł mistrzowskich żadnych nie ma, choć „Wojskowi” zajęli na koniec trzecią pozycję. Najmocniejszy w tamtym czasie był Górnik Zabrze, który zdobywał mistrzostwa taśmowo, choć Legia miała w swoich szeregach Dariusza Dziekanowskiego – króla strzelców. Długo na mistrza w Legii musiał czekać Maciej Szczęsny, ale przyznaje, że ten kontrowersyjny medal z 1993 roku został mu akurat odebrany słusznie.

    Tytuł odebrano nam jak najbardziej słusznie. Nie mam jednak przekonania, że trafił we właściwe miejsce. Odebrano splendor, a wręczono tym, kto rozhuśtał całą zabawę w kupowanie meczów. (…) Wolałem uczciwie przegrać niż nieuczciwe wygrać. Wielu uważało mnie za naiwnego. (…) W Legii przemiany zaczęły się w podobnym czasie, co w naszym kraju. Gdyby nie pan Romanowski, ten klub nigdy by się nie odrodził. My przecież w jednym z sezonów na dwie kolejki przed końcem mieliśmy miejsce spadkowe. Przy spadku, ten klub by upadł sportowo i nigdy by pewnie nie wrócił. (…) Po odejściu trenera Stachurskiego nastąpiło rozprężenie. Przyszedł ktoś kto już nie żyje, więc nie wypada mi mówić słowa, którą są dalekie od ciepłych. To była osoba bardzo młoda, nie był żadnym wzorcem. Przyszedł taki „mister nobody”. (chodzi o Krzysztofa Etmanowicza – przyp. MZ).

    Mistrzostwo udało się zdobyć dopiero w sezonie 1993/94, ale był to bardzo, bardzo wyrównany sezon, w którym do samego końca o tryumf biły się aż trzy kluby. Szczęsny sięgnął wspomnieniami do tamtego tytułu:

    Tytuł w Legii zdobyliśmy po remisie z Górnikiem Zabrze. Wielu z piłkarzy rywala miało pretensje, a gdy pytałem ich o wydarzenia boiskowe – czy np. zasłużyli na to, by gola uznano czy by mieli więcej czerwonych kartek, odpowiadali, że tak, więc to było całkiem zabawne. (…) Polską piłkę zdemoralizowali sędziowie. Wielu piłkarzy nie kupowało, ale na szczeblu centralnym nie było arbitra, który nie dawał d*py na niższych poziomie. Nie było tam czystych rączek, amen.

    Szczęsny vs Robakiewicz

    Jedną z najsłynniejszych rywalizacji w polskiej piłce była ta Wojciecha Szczęsnego ze Zbigniewem Robakiewiczem właśnie Legii. Obaj za sobą nie przepadali – delikatnie mówiąc. Bohater wywiadu miał mniej kolegów i mniejsze poparcie. Drugi za to był duszą towarzystwa, wychodził z kumplami z klubu na spotkania, miał większe poparcie. O rywalizacji ze Zbigniewem Robakiewiczem (ponad 200 meczów w Legii) także wspomniano w rozmowie z Edwardem Durdą. Maciej Szczęsny nie ukrywa, że sporo w kwestii jego pozycji wtedy robiła… jego osobowość.

    – Nie będzie wielką tajemnicą, że nie byłem specjalnie towarzyski. Wtedy dużą rolę pełniło uzależnienie od grupy. Jak nie chciała z kimś współpracować, to taki ktoś tracił robotę. Zbyszek był bardziej koleżeński i dostawał szanse, na które nie zasługiwał. Ciężko więc, by była tam jakaś przyjaźń. Po latach można to było lepiej poprowadzić, ale to se ne vrati. Samotność mi nigdy nie doskwierała, nie przeszkadzało mi bycie na tzw. marginesie. W Polonii Warszawa wybrali mnie po trzech miesiącach kapitanem zespołu, dobrze się chyba odnalazłem, umiałem być i przywódcą i częścią tej bandy. Możliwe, że doceniano moje osiągnięcia i pewnie też moją jakąś charyzmę.

    Maciej Szczęsny: odejście z Legii, przybycie do Widzewa

    Legia w ćwierćfinale Ligi Mistrzów zmierzyła się z Panathinaikosem na… obrzydliwej, nienadającej się do gry murawie. Zdaniem bramkarza klub kompletnie nie wykorzystał wojska, maszyn, by zadbać o boisko w trudnym zimowym okresie. To był jeden z ostatnich meczów Szczęsnego w Legii. Liczył na kontynuowanie gry, ale z powodu dziwnych okoliczności stało się inaczej. Nie pomogły w tym ówczesne władze, które były nie do końca szczere. Z pomocą przyszedł jednak… inny bramkarz. Relacja z nowym trenerem zapowiadała się na bardzo trudną, ale nie było tak źle w opinii byłego bramkarza.

    – W kwietniu 1996 po odpadnięciu z Ligi Mistrzów mieliśmy spotkanie w klubie. Wojskowi rozeszli się z panem Romanowskim i liczyli, że się świetnie wypromowaliśmy w rozgrywkach europejskich. Kończyły się umowy 14-16 zawodnikom, a nie mieli czym nas wabić. Od lipca 1996 był chętny na mnie klub z Anglii, ale zaczynałem sezon od zgrupowania reprezentacji Polski w Wiśle. (chodziło o Reading, dobrą opinię o bramkarzu w klubie zrobił kolega z kadry Dariusz Wdowczyk – przyp. MZ). Od tej osoby z Anglii, która mnie namawiała – dostałem telefon, że jestem niepoważny, jestem świnią, bo ludzie przyjechali, a Legia nie chciała rozmawiać, bo byli pewni że zostanę, szykowali dla mnie lukratywny kontrakt. Panowie z Legii przypomnę, w kwietniu mówili, że ich na nas nie stać. Uznano, że wykorzystuję to, aby zyskać podwyżkę przy Łazienkowskiej, ale ja przecież byłem w Wiśle.

    Maciej Szczęsny się na klub obraził i nie chciał już myśleć o kontynuowaniu tu kariery, ponieważ czuł się okłamany. Na horyzoncie pojawiła się ryzykowna opcja, która wywołała wiele negatywnych emocji. Szczęsny dołączył do Widzewa.

    – Jak się o tym dowiedziałem, to choćby Legia oferowała trylion bimbalionów, to nie chciałem przedłużać. Uznałem, że z ch**ami nie tańczę. 10 dni byłem bezrobotny, uznałem, że na Legii się nie pojawię. Liczyłem na wsparcie Piechniczka, że znajdzie mi coś w Polsce, coś pomoże. W Piechniczku nie miałem wsparcia. Sugerował, abym zapomniał o sprawie. Andrzej Wożniak zadzwonił do mnie, bo miał dogadaną umowę za granicą, ale szefowie nie chcieli dzwonić – z racji kibicowskich uważali, że nie odbiorę w ogóle od nich telefonu. Postawili mu jedynie warunek – puszczamy Cię, ale zadzwoń do Szczęsnego, aby Cię zastąpił. Rozbawiło mnie to – ale poprosili go, bowiem chcieli, abym ja go w klubie zastąpił. (…) Chciałem zobaczyć, czy się w klubie zasymiluje przez 10 dni. Byłbym debilem, gdybym nie chciał spróbować w klubie mistrza Polski, z moim poziomem sportowym, gdzie zaraz mieli grać w eliminacjach Ligi Mistrzów.

    Jedyne czego się obawiał, to… Franciszka Smudy, ponieważ usłyszał, że trener za nim nie przepada. Wszystko z tego względu, że Canal+ starał się nowocześnie opakowywać rozgrywki w Polsce, gdzie można było poznać charakter piłkarzy. Szczęsny zawsze czuł się swobodnie przed kamerą i lubił takie podejście do futbolu, a Smuda… przeciwnie. On tych kamer nienawidził. Jednak udało się mimo tych różnic panom porozumieć:

    – To prawda, czułem rezerwę, ale po 10 dniach obawy zniknęły. Pewnych barier nie przełamaliśmy, ale mocno zaczęliśmy sobie ufać. Pamiętam jak poprosiłem po 1,5 miesiąca pracy, bardzo chciałem niedzielę wolną. Smuda powiedział, że rozruch to u niego rzecz święta, ale jako że w sobotę mamy mecz i widział moje zaangażowanie, to dał mi trzy dni urlopu,. Takie coś miałem z dwa czy trzy razy w klubie. To chyba jednak jest jakieś zaufanie.

    W Widzewie grał bardzo krótko, a jednak mógł na swoje konto zapisać występy w Champions League. To były słynne mecze łódzkiego klubu z Atletico Madryt, Borussią Dortmund oraz Steauą Bukareszt – jeden z trzech tylko występów polskiego klubu w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

    Grałem w Widzewie rok, mój ostatni mecz to Łazienkowska i odwrócenie 0:2 na 3:2 w kilka minut. Potem rok nie grałem w piłkę, z powodu kontuzji. Zastanawiałem się, czy by tego nie rzucić, ale stwierdziłem, że jestem za młody. Widzisz co mają ci Szczęśni z emeryturą przedwczesną (śmiech). Pracowałem w C+ tamten sezon i byliśmy na jednym z meczów 15 min przed gwizdkiem. Janusz Basałaj był wściekły, ale po prostu dzień wcześniej trzy czy cztery godziny musiał rzeźbić przy żużlu, który finalnie się nie odbył. Po dwóch dniach od tego naszego meczu, podziękował mi za współpracę. Każdemu życzę takich decyzji z nietrafioną emeryturą. Fajna przygoda, bo karierę to ma mój syn.

    Syn przebił ojca

    Nieodzownym tematem rozmowy z byłym legionistą był jego syn, Wojciech. Za młodu aż cztery angielskie kluby zainteresowane były usługami juniora z Polski. Młodzieniec ze stolicy od początku był jednak zdecydowany na to, co chce robić. Nie obyło się też bez rodzinnych kłótni z racji ambicji sportowca młodego pokolenia. Maciej Szczęsny nie uważa się jednak za rodzica z gatunku surowych.

    – Pewnego dnia zadzwonił do mnie Jacek Bednarz. Drużyna juniorów młodszych miała grać we Wrocławiu, Wojtek tam był bramkarzem numer jeden. Jacek powiedział, że jedzie na ten mecz i mają być przedstawiciele czterech angielskich drużyn. Zdziwiłem się, że wszyscy negocjowali razem. To był Arsenal, Bolton i Chelsea, czwartego nie pamiętam. Inny wabik ma Arsenal, inny ma Bolton, ale może właśnie w tym drugim szybciej wskoczy do bramki. Czwartego klubu i Chelsea nie rozważałem, ale nie powiem czemu.

    – Uznałem, że skoro Arsenal i Bolton tak chcą bardzo Wojtka to powiedziałem, dogadajcie się, abym na dwa tygodnie wysłał go ze szkoły, by miał jedną zaległość dwutygodniową, a nie dwie tygodniowe w różnym terminie. Wojtek od razu powiedział, że chce do Arsenalu, że to inna bajka. Po testach chcieli Wojtka już od stycznia, ale chciałem, aby skończył ostatnią klasę gimnazjum. Wojtek był wściekły, ale powiedziałem krótko – jak Twoja kariera ma być wielka, to pół roku nie zrobi różnicy, stęsknią się bardziej. Wydaje mi się, że jak już tam trafił, to mu przeszło. W moich oczach – to jest wybitna kariera. Bałem się jedynie początku w Barcy, gdy nie grał, że to się położy cieniem na jego karierze. Do kadry na bank nie wróci – myślę, że nie. Sportowo – nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś jeszcze go namawiał.

    Jeśli zaś chodzi o karierę w Arsenalu, to potem przez kilka lat żałowali tam decyzji rozstania ze Szczęsnym. Kiedy dostał niespodziewaną szansę na skutek kontuzji konkurentów, to już jej nie wypuścił. U Arsene’a Wengera zagrał 181 spotkań i bardzo się z „Kanonierami” utożsamiał. Wiele razy wbijał szpileczki w lokalnego i znienawidzonego rywala – Tottenham, co podobało się fanom.

    – Nie byłem surowym rodzicem, ale jak na Pradze Południe dzwoniłem domofonem na 10. piętro, to zawsze mieli z półtorej minuty na ogarnięcie się. Panika, bo szukali kapci, bo je gubili i biegali w skarpetkach. Tata wymagał kapcie na nogach – bo z powodu zdrowia, by nie ziębić się, a do tego mamusia prała regularnie te skarpetki. Moja była żona miała o to pretensje, ale kończyło się tak: ja te skarpetki kupuje, więc mnie to kosztuje, a ty je pierzesz, więc ciebie też to kosztuje, a coś powinni jednak szanować. (…) Janek był najlepszy z nas trzech pod kątem kultury ruchu itd., ale nie miał drygu do piłki. Świetnie radził sobie w tańcu. Wojtek jest cały kaliber większy ode mnie, a Janek w drugą stronę. Fantastycznie za to jeździ na nartach, jakby robił to od urodzenia.

    Szczęsny prawie zabił człowieka

    Jedna z boiskowych historii Macieja Szczęsnego nieomal skończyła się tragicznie… dla obu stron sprzeczki. Mowa o meczu w rodzimej dla dziennikarza Stalowej Woli. Maciej Szczęsny przyznał, że myślał, że zabił człowieka.

    Nie lubię wracać do historii ze Stalowej Woli, bo źle to świadczy o policji, działaczach. Jako jedyny piłkarz byłem jeszcze na boisku. To była końcówka października, zaczęło śnieżyć. Na rożny pobiegłem pod bramkę rywala. Nie przydałem się, choć uważałem totalnie odwrotnie. Musiałem wrócić się po ręcznik 100 metrów. Wydawało mi się, że sporo było ludzi w pomarańczowych kamizelkach. To były kurtki typu „flyers”. On powiedział do mnie „ja ci k**wa pomogę”. Oberwałem wkrótce w głowę. I usłyszałem, że zbliża się wiele osób. Jak się odwinąłem, to ten człowiek tak oberwał, że poleciał na tych ludzi za nim.

    Ten człowiek nazywał się Ludian, był bandytą, niech się cieszy, że tylko raz. Jak wszedłem do szatni i widać było że oberwałem, to stwierdziłem do Pawła Janasa, że chyba zabiłem człowieka. Początkowo to zlekceważył, ale po chwili poprosił, abym opisał to zdarzenie. Po chwili przybył prezes ze Stalowej Woli bym nie wnosił skargi na policję. Na rogatkach w Stalowej Woli zatrzymano autokar i chcieli mnie na 2-3 dni zamknąć do zatrzymania sprawy, policjanci szukali mnie w autokarze, ale ja byłem w toalecie na końcu. To była sytuacja zerojedynkowa – jestem przekonany, że gdybym się szybko nie podniósł, to by mnie skopali na śmierć.

    Maciej Szczęsny dzisiaj

    Sporo pracował w mediach, gdzie pełnił rolę eksperta. W październiku 2021 roku został jednak zatrzymany podczas prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości. Po nagłośnieniu tej sprawy został odsunięty od pracy dla TVP i odsunął się od sportowych mediów. Skupił się na innych rzeczach. Maciej Szczęsny nie siedzi dziś bezczynnie w bujanym fotelu. Nadal angażuje się bowiem w pomoc młodym piłkarzom.

    – Działam w „Strefie Sportu” – w Rembertowie mam treningi z młodzieżą. Jest to teren z dwoma boiskami naturalnymi i jednym sztucznym pod balonem, dobrze zrewitalizowany. Media mnie nie potrzebują, wypluły mnie, oglądam mało meczów, głównie Barcelonę z przyczyn oczywistych. Miewam przesyt – kiedyś jeden czy dwa na miesiąc, dziś pokazuje się wiele lig na najwyższym poziomie, ale mi wiedza z patrzenia na obecnych wirtuozów nie jest do niczego potrzebna. Nie mam potrzeby z zaangażowanie oglądać 8-15 meczów w tygodniu, wolę obejrzeć dobry film czy „Jeden z dziesięciu”.

    Fot. screen YouTube/ ETOTO wywiad Maciej Szczęsny

    Futbolowy romantyk, z Milanem wierny po porażce, a zdziwiony po zwycięstwie. Spokrewniony z synem koleżanki Twojej matki. Ten typ człowieka, który na Flashscore ma gwiazdkę przy drużynie z Tajlandii czy Indonezji.

    Freebet 400 zł na start
    Za wytypowanie zwycięzcy meczu Barca vs Real!
    1
    Bonus 200% od pierwszego depozytu do 400 zł!
    2
    Cashback do 50 zł + gra bez podatku 24/7
    3
    Bonusy od depozytu do 600 zł +zakład bez ryzyka do 100 zł
    4
    Zakład bez ryzyka 3x111 zł (zwrot na konto główne)