Osiem goli, cztery karne, czerwona kartka i hat-trick Ishaka. Festiwal piłki nożnej przy okazji meczu Lecha z Breidablikiem

Napisane przez Mateusz Dukat, 22 lipca 2025
Lech Poznań

Prawie dwa lata po ostatnim spotkaniu Lecha Poznań na europejskiej arenie „Kolejorz” w końcu znów wywalczył sobie możliwość rywalizacji z ekipami spoza Polski. W ramach drugiej rundy eliminacji do Ligi Mistrzów rywalem Niebiesko-Białych był islandzki Breidablik, który do Poznania przyjechał w zasadzie bez żadnej presji. Ostatecznie Lech bez problemów poradził sobie ze skandynawski przeciwnikiem i pewnie zwyciężył aż 7:1.

Przez czyściec do nieba

Zespół ze stolicy Wielkopolski, przystępujący do tego meczu w roli zdecydowanego faworyta już od pierwszych minut chciał pokazać swoje największe atuty i wręcz „rzucił się” na graczy Breidabliku. Pierwsza, otwierająca to spotkania bramka padła już w 4. minucie spotkania. Jej zdobywcą był środkowy obrońca – Antonio Milić, który najlepiej odnalazł się w polu karnym przy okazji wrzutki z rzutu rożnego.

Nie można by było jednak mówić o tym trafieniu gdyby nie bardzo dobre dośrodkowanie Joela Pereiry. Kibice Lecha śmiało mogą liczyć, że ten mecz będzie swego rodzaju przełamaniem dla portugalskiego defensora, który w poprzednich meczach – przeciwko Legii Warszawa (1:2) i Cracovii (1:4) był jednym z najczęściej krytykowanych zawodników Lecha.

Gdy zegar na ENEA Stadionie przy ulicy Bułgarskiej wskazywał 21. minutę Pereira znów stał się pierwszoplanowym bohaterem. Tym razem jednak w negatywnym świetle – Portugalczyk zmarnował bowiem stuprocentową sytuację, poprzedzoną efektownym dryblingiem grającego na skrzydle Filipa Szymczaka. Obrońca Lecha uderzył jednak nieczysto i musiał obejść się smakiem wpisania na listę strzelców w rozgrywkach – jakby nie było – Ligi Mistrzów.

Chwilę później gracze Lecha stanęli przed kolejną okazją na podwyższenie wyniku. Wszystko za sprawą Afonso Sousy, który znalazł się w sytuacji „sam na sam” z Antonem Einarssonem. Gwiazda „Kolejorza” z zeszłego sezonu nie zachowała jednak zimnej krwi i oddała zbyt słaby jakościowo strzał, aby pokonać islandzkiego golkipera.

Stare piłkarskie przysłowie mówi, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Na nieszczęście gospodarzy, w pierwszej połowie meczu sprawdziło się ono znakomicie. 28. minuta kibicom przyniosła bowiem rzut karny dla ekipy Breidabliku. Okoliczności podyktowania jedenastki dla rywala Lecha były dość mocno kontrowersyjne – z perspektywy kilku kamer można bowiem zauważyć, że atakujący Islandczyków przewraca się jeszcze przed tym, zanim doszło do jakiegokolwiek kontaktu z obrońcą Lecha – Antonio Miliciem.

Belgijski sędzia Jasper Vergoote ostatecznie wskazał jednak na „wapno”, a do strzału podszedł Hoskuldur Gunnalaugsson, który pewnym strzałem w prawy dolny róg bramki pokonał rzucającego się w drugą stronę Bartosza Mrozka. I w tym momencie śmiało można stwierdzić, że wszystko, co dobre dla ekipy Breidabliku w tamtym meczu się skończyło.

Już dwie minuty później głupi faul na Mikaelu Ishaku uskutecznił Viktor Orn Margeirsson. Za to przewinienie Islandczyk został ukarany najpierw żółtą, a po krótkiej analizie VAR czerwoną kartkę – robił on bowiem za ostatniego obrońcę. Jakby tego było mało, w 36. minucie spotkania przez faul na Antonio Miliciu po wrzutce z rzutu wolnego, sędzia podyktował karnego dla Lecha. Jedenastki w zespole z Poznania od kilku lat są domeną Mikaela Ishaka i tak też było w tym przypadkuSzwed nie zawiódł bowiem kibiców i po uderzeniu w lewy róg mógł cieszyć się z gola.

Jeszcze przed przerwą swoją bramkę wreszcie zdobył Joel Pereira. Portugalczyk, już od trzech lat występujący w niebiesko-białych barwach wykorzystał dokładne podania od Michała Gurgula i dokładnym strzałem ze skraju pola karnego pokonał Einarssona.

Gdy oba zespoły już szykowały się, aby zejść do szatni, w linii mniej niż szesnastu metrów od własnej bramki jeden z obrońców Breidabliku ewidentnie zagrał ręką. Decyzja Vergoote’a wówczas mogła być tylko jedna, czyli oczywiście rzut karny dla Lecha Poznań. Jedenastka po raz kolejny padła łupem Ishaka, który znów uderzył w lewo (tym razem jednak ciut wyżej niż poprzednio) i właściwie wymazał z głów przeciwników jakiekolwiek marzenia o dobrym występie.

Doliczony czas pierwszej połowy przyniósł jeszcze jednego gola dla Lecha! Strzelcem piątego trafienia dla Lecha w pierwszej połowie był Leo Bengtsson, który wykorzystał akcję „jeden na jeden” z Einarssonem i lekką podcinką uwypuklił bezradność islandzkiego golkipera. Było to pierwsze trafienie Szweda dla Lecha – to piłkarz pozyskany niedawno z Arisu Limassol.

Lech wygrał, Ishak znów przeszedł do historii

Po piętnastu minutach zasłużonej (przy takim tempie spotkania każda chwila nieuwagi mogła skończyć się stratą gola) przerwy szkoleniowiec „Kolejorza”, Niels Frederiksen zdecydował się na podwójną zmianę, w ramach której Antoniego Kozubala zastąpił debiutujący Timothy Ouma, a zamiast Antonio Milicia na murawie ENEA Stadionu pojawił się z kolei Alex Douglas. Szczególnie dobre wrażenie na kibicach Lecha mógł zrobić wspomniany Ouma, który imponował umiejętnością gry „ciało w ciało”, a także dobrą grą przy wyprowadzeniu piłki.

Kolejne fragmenty meczu obfitowały w liczne akcje ofensywne Lecha, natomiast z pewnością nie można było mówić już o aż tak wysokiej intensywności czy fiksacji na punkcie strzelanych goli, jak miało to miejsce w końcówce pierwszej części spotkania. Takie mniej bojowe zapędy lechitów na drugą połowę zdecydowanie miały związek z tym, że już za cztery dni (sobota, 26 lipca) zawodnicy „Kolejorza” rozegrają kolejne spotkanie, tym razem w ramach PKO BP Ekstraklasy. Przeciwnikiem drużyny z Poznania będzie gdańska Lechia, a mecz odbędzie się w stolicy Pomorza.

Perspektywa gry co trzy dni (w przyszłą środę Lecha czeka rewanż z Breidablikiem) oraz, jak się wydawało z wysokości trybun, kłopot z nogą u Szymczaka spowodował, że Niels Frederiksen postanowił wykonać kolejne zmiany. Wychowanka Niebiesko-Białych w 72. minucie zastąpił wracający po kontuzji Ali Gholizadeh. Już sześć minut później, prawie 25 tysięcy kibiców zgromadzonych tego wieczoru na ENEA Stadionie mogło cieszyć się z szóstego gola strzelonego przez ich ulubieńców. Trafienie autorstwa Filipa Jagiełły padło po lekkim, choć celnym, dobrze wymierzonym strzale z dystansu.

Bramka byłego gracza Genoi czy Brescii nie była jednak ostatnim trafieniem dla Lecha w tym meczu. W 83. minucie meczu Jasper Vregoote po raz czwarty (!) wskazał bowiem na jedenasty metr od bramki Einarssona. Do strzału podszedł nikt inny jak oczywiście Ishak, który znów odłożył nerwy na bok i oddał celne uderzenie w lewy róg bramki.

Hat-trick ustrzelony przeciwko Breidablikowi był pierwszym Szweda w historii swojej kariery w Lechu Poznań. Do osiągnięcia, które zaczynało przybierać znamiona klątwy Ishak potrzebował aż pięciu pełnych sezonów w „Kolejorzu”, co należy traktować jako sporą anomalię, biorąc pod uwagę, że napastnikowi Lecha niemal co sezon udaje się zdobywać co najmniej kilka dubletów. Były piłkarz FC Nurnberg ucałował po trzeciej swojej bramce herb na koszulce przed „Kotłem”. Ten mecz i płynące z niego osiągnięcie to kolejne potwierdzenie, że Ishak jest żywą legendą Lecha, która chyba już na zawsze pozostanie w pamięci kibiców.

fot. PressFocus

Jego pierwsze wspomnienie z piłką to EURO 2012. W dziennikarstwie najbardziej ceni sobie pracę w terenie, podczas której opisuje to, co dzieje się na najważniejszych stadionach w kraju. Prywatnie kibic FC Barcelony.

2 000 zł na konto główne
za ranking na start Ekstraklasy
Lech Poznań - Breidablik
Lech powyżej 2 goli
kurs
1,53
1
Bonus 200% od pierwszego depozytu do 400 zł!
2
Cashback do 50 zł + gra bez podatku 24/7
3
Bonusy od depozytu do 600 zł +zakład bez ryzyka do 100 zł
4
Zakład bez ryzyka 3x111 zł (zwrot na konto główne)