Marek Wasiluk: „Chciałbym robić to, co rozwija ludzi wokół”

Napisane przez Patryk Idasiak, 01 stycznia 2025
Marek Wasiluk - wywiad

Marek Wasiluk to były piłkarz Jagiellonii, Śląska Wrocław czy Cracovii. Obecnie jest ekspertem telewizyjnym, a jego analizy to rozkłady czegoś na absolutne czynniki pierwsze – jak choćby 227 rzutów rożnych Legii Warszawa. Oprócz tego pełnił też rolę trenera w młodzieżówce Jagiellonii, ale… niedawno zrezygnował. Dlaczego? Opowiedział o tym, o pracy komentatora i powspominał piłkarską karierę w specjalnym wywiadzie dla Futbol News. 

Marek Wasiluk – wywiad

Kto i kiedy wpadł na pomysł, że Marek Wasiluk to będzie dobry telewizyjny ekspert?

Zaczęło się dosyć niewinnie. Zacząłem od komentowania meczów Pucharu Włoch. Szymon Borczuch był pierwszym, który mnie zaprosił do takiego wspólnego komentowania, no i to tak poszło naturalnie. Zawsze do tej pracy się przygotowywałem najbardziej profesjonalnie, jak umiałem. Już grając w piłkę robiłem kursy trenerskie, więc trochę to spojrzenie miałem głębsze na całą analizę boiskową. Takim przełomowym momentem był mundial w Katarze, gdzie… doszedłem aż do finału razem z Francją i Argentyną. Spływało do mnie coraz więcej różnych zaproszeń – czy to z TVP, czy potem z Viaplay, gdzie przy Lidze Konferencji mieliśmy świetną ekipę i ogromną przyjemność z pracy. Poszło to dosyć naturalnie, ale zaczęło się właśnie od skomentowania z Szymonem meczu Pucharu Włoch.

Chciałeś to robić już w trakcie kariery, łącząc to też z pracą trenerską?

Wyszło to naturalnie, bo nie jestem osobą, która sama idzie, wyważa drzwi, puka i prosi o szansę. Nigdy tego nie robiłem. Uważam, że dzisiaj są takie czasy, że na pewno by się to momentami przydało, bo trzeba o swoje walczyć. Jestem wychowany w kulturze pracy, że trzeba na swoje zapracować i ktoś to dopiero doceni. W moim przypadku się to spełniło świetnie, bo byłem doceniany za to, jak pracuję, jak do tego podchodzę i jak działam, ale nie dało się tego zaplanować. Równie dobrze mogło się okazać po pierwszym skomentowanym meczu czy występie w studio, że po prostu nie ma takiego „flow” i drygu i mogłem zostać pożegnany. Wyszło jednak naturalnie.

Powiedz w takim razie, ile czasu zajęło ci przeanalizowanie 227 rzutów rożnych Legii Warszawa?

(śmiech) Nie wiem, nie skupiałem się na tym. Dla mnie jest to ciekawe połączenie pracy eksperta z pracą trenerską, bo mnóstwo wniosków dla siebie też zapisuję, chowam. Przejrzałem rzeczywiście je wszystkie.

To był twój pomysł autorski?

Mieliśmy ekipę z Rafałem Kędziorem i Michałem Zachodnym, gdzie te zadania sobie rozdzielaliśmy i to Michał był taką osobą najbardziej kreatywną i wiodącą, więc wydaje mi się, że to od niego ten pomysł wyszedł. Ja jestem chętny do takich rzeczy, także od razu się za to zabrałem, ale te zadania były dzielone po równo i każdy swoją działkę obrabiał najlepiej, jak mógł.

Legia strzeliła jednego gola z tych 227, a Arsenal pewnie strzeliłby 50.

Możliwe (śmiech). Patrzy się na nich z przyjemnością. Liverpool też w taki sam sposób atakuje przy rzutach rożnych. Jest to teraz element, na który bardzo mocno się zwraca uwagę i różnych wariantów drużyny szukają. Tak jak choćby Cuhna z Manchesterem United. Każdy chce w ten sposób przewagę zdobyć, bo to często otwierające mecze sytuacje po prostu.

Co powiesz właśnie o takich ciekawych rozwiązaniach kornerów w dzisiejszych czasach? Kiedyś bramkarz był na piątce nietykalny i przez to dziś domaga się odgwizdania faulu – jak choćby właśnie Onana z Wolves i takich goli będzie padało więcej. Według ciebie bramkarze powinni się nauczyć tego, że jednak nie są w tej piątce tak chronieni? W twoich czasach mogłyby to być faule.

Ja mam akurat to szczęście, że pamiętam, jak na otwarcie stadionu we Wrocławiu  doszło do podobnej sytuacji między mną a bramkarzem Lechii. Też sędzia nie odgwizdał faulu i wtedy Johan Voskamp skierował piłkę do pustej bramki, więc ja też na tym przepisie skorzystałem, że bramkarz nie jest chroniony, tylko traktowany jak każdy inny zawodnik.

– Co do tej sytuacji z Onaną, to bardziej jestem zaskoczony, że w ogóle nie miał wsparcia swoich zawodników, bo Doherty go mocno wyblokowywał. Z mojej perspektywy to zawsze było tak, że jednak obrońcy wskakiwali pomiędzy bramkarza a atakującego i go wypychali, chronili bramkarza ciałem. Bardziej jestem więc zaskoczony biernością defensywy Manchesteru United, ale oni w tym sezonie mnóstwo bramek tracą ze stałych fragmentów gry.

To w takim razie krycie strefowe czy indywidualne? Jakie preferuje trener Marek Wasiluk?

Jako trener używałem krycia strefowego, ale na to odpowiedzi w 100% nie znajdziesz, bo zawsze trzeba zdefiniować jaką się ma drużynę. Jeżeli są to zawodnicy wysocy i dobrze atakujący piłkę, to krycie strefowe wydaje się optymalne, natomiast przy takiej drużynie jak Manchester United, który teraz wzrostem nie grzeszy – Lisandro, Dalot, Mazraoui to nie są potentaci jeśli chodzi o pojedynki główkowe – to w takiej sytuacji krycie 1 vs 1 może być lepszym rozwiązaniem, bo wytrąca się z rytmu atakujących zawodników. Zawsze trzeba rozważyć to, co się ma w drużynie.

Różnisz się trochę od ekspertów. Nie chcę tu pokazywać palcem, ale czasami to wygląda tak, że ten prosto kopnął, tamten ładnie strzelił, tu poszła fajna kontra, precyzyjne podanie. Co ciebie denerwuje u piłkarskich ekspertów? Jesteś w stanie wyczuć ich brak przygotowania?

– Jestem w stanie, oczywiście. Uważam, że jeżeli się decyduję na to, że przyjeżdżam, a mieszkam na co dzień w Białymstoku i wiadomo, że wszystkie studia są w Warszawie, no to poświęcam tyle czasu na przygotowanie, żeby  nie być zaskoczonym, że ktoś mi zada pytanie. Mam wrażenie, że niektórzy może czasami chcą w za dużo lig czy meczów się angażować. Nie jesteś w stanie być ekspertem od wszystkiego. To moje zdanie. Dlatego też wiele zaproszeń – szczególnie tych Youtoube’owych –odmawiałem, bo uważam, że nie można być wszędzie. Nie jesteś w stanie wszystkiego obejrzeć, na wszystkim się skupić. Mam wiodące działki – Premier League, Ekstraklasa i reprezentacja Polski.

– Wszystko wokół w miarę kontroluję, ale nie chcę być ekspertem, który na każdy temat ma swoje zdanie, bo wtedy łatwo się pogubić. Jeśli chodzi o Premier League, to oglądam praktycznie wszystko, dużo czytam, dużo przyswajam wiedzy, by przyswoić wiedzę. Z Ekstraklasą czuję się bardziej naturalnie, a reprezentacja powoduje to, że kiedy przychodzi okienko, to poświęcam kilka dobrych dni, żeby się przygotować – co, gdzie, kiedy, ile minut, w ilu meczach, w jakiej formie…

Pogadajmy o lidze, w której pracujesz. Czy Liverpool wpadnie w jakiś dołek formy? Kto cię w tym klubie szczególnie zaskoczył?

– Na pewno Gravenberch, który od początku sezonu wypełnił pozycję newralgiczną fenomenalnie. Van Dijk jest także w topowej dyspozycji.

Myślałeś, że Salah już będzie powoli odchodził od wielkiej formy?

– Właśnie już pierwszy mecz z Ipswich pokazał, że to będzie dobry Salah w sezonie 2024/25. Nie spodziewałem się jednak, że aż tak dobry. Jego liczby są absolutnie kosmiczny i już jest bliski wyrównania wyniku z zeszłych rozgrywek, a mamy przecież grudzień. Nie można mówić jednak, że to koniec, bo gorsza dyspozycja, kontuzje, jakiś dołek – wszystko może się stać. Nie wiem, czy takie rzeczy są w stanie przytrafić się Liverpoolowi. Nie zanosi się na to… Nie wiem też który zawodnik musiałby wypaść, by był nie do zastąpienia. Chyba Salah najbardziej, chociaż Van Dijk też jest liderem obrony.

Moim zdaniem właśnie Van Dijk…

– No tak, ale nie widzę takich momentów, w których nie można byłoby zastąpić kogoś innym zawodnikiem. Może rzeczywiście racja, że gdyby wypadł Van Dijk, to nie ma także Konate i mógłby to być większy problem, ale uważam, że Liverpool jest to w stanie załatać całą swoją strukturą. Arsenal będzie rósł, ale stratę ma sporą…

Łączyłeś pracę eksperta z rolą trenera w akademii Jagiellonii. Dopiero co zrezygnowałeś z prowadzenia juniorów. Dlaczego? Brakowało czasu?

– Nie czasowo, bo dużo tych programów eksperckich odpuszczałem przez pracę w Jagiellonii. To była decyzja, która we mnie dojrzewała od dłuższego czasu, bo pracując jako trener młodzieży w Jagiellonii doszedłem do ściany. To był czas, w którym trzeba było powiedzieć stop, bo ta praca jest dla mnie już emocjonalnie wycieńczająca, gdy chce się pomóc chłopcom być jednocześnie dobrymi zawodnikami i dobrymi ludźmi. Wkładałem w to bardzo dużo serca i kosztowało mnie to wiele. Masz mniej czasu, żeby zadbać o swoje zdrowie, rodzinę, wiarę, relacje… to jeżdżenie po całej Polsce, bycie trenerem 24h na dobę. Przy takim zaangażowaniu emocjonalnym było to bardzo trudne.

– Paliwem dla takiego trenera jak ja jest to, kiedy ci chłopcy wchodzą do pierwszego zespołu i tam grają. Dla mnie nie było sukcesem wygrywanie w CLJ. Tego paliwa mi trochę brakuje, bo Jagiellonia nie jest klubem, który na swoją akademię stawia i to nie jest żaden zarzut – bardzo mocno to podkreślam. To realne stwierdzenie faktu. Juniorzy z akademii grają bardzo mało albo wcale, a klub chce zmaksymalizować to, jak dobrze gra i jak dobrego ma dyrektora, trenera, formę na trzech frontach. Doskonale to rozumiem. Mnie bardziej „jarało”, kiedy chłopiec z akademii wskakiwał na pięć minut. Dawało mi to kopa. Od dłuższego czasu takich perspektyw nie ma. Pracując już z tymi rocznikami, które przeprowadziłem, to uważam, że jest 6-7 chłopców w akademii, którzy muszą i powinni dostawać więcej szans.

Wskaż w takim razie dwa nazwiska i przypomnijmy sobie o tej rozmowie za 5-7 lat. Kto będzie grał w czołowych 10 europejskich ligach?

– Wskażę najmłodszego – Oskara Pietuszewskiego. Zrobił furorę na EURO U17 jako rok młodszy. To chłopak z rocznika 2008, a według mnie powinien już teraz grać regularnie w seniorach na najwyższym poziomie. Jest niesamowicie utalentowany, wyróżnia się nawet na skalę Europy. Wiem, że chwalenie go nie zrobi mu żadnej krzywdy, bo jest bardzo rozsądnym chłopakiem z idealnym charakterem do sportu. Świetne lata razem przeszliśmy. On też jest po kontuzji, którą dobrze przepracował i to go bardzo wzmocniło.

– Więcej nazwisk nie podam. Nie chcę robić za skauta dla innych klubów. Jest jeszcze po kilku chłopców z roczników 2005, 2006 i 2007, którzy mogą dojść bardzo wysoko. Marzę o tym, że bedą ważnymi postaciami w Jagiellonii i kiedyś wyjadą do mocniejszych lig. Mają ku temu potencjał sportowy, a poprzez wspólną pracę w ostatnich latach starałem się też wpoić im sporo zasad i wartości, którymi powinni się kierować w piłce, ale też w życiu. Moim zdaniem są gotowi na kolejne wyzwania i trzymam za nich mocno kciuki.

Lee Carsley był tymczasowym selekcjonerem reprezentacji Anglii, kompletnie nie miał ciśnienia i ambicji na pracę z gwiazdami w seniorach. Podkreślał wiele razy, że wraca do U21, bo to mu daje frajdę. Jesteś właśnie jak Carsley i byłbyś w stanie pracować w U21 w Polsce chętniej niż z seniorami?

– Chciałbym robić to, co rozwija ludzi wokół. Jakoś tak po prostu mam, że lubię kiedy ludzie wokół mnie są szczęśliwi i się rozwijają. Absolutnie mógłbym dalej pracować w piłce młodzieżowej pod każdym względem. Jeżeli w Jagiellonii będzie kiedyś taka chęć, to na pewno z chęcią będę to dalej robił, natomiast chcę, żeby ta praca miała sens, a nie żeby była to akademia, która szkoli i po zakończeniu wieku juniora ta droga się kończy. Jeżeli znajdzie się w Polsce klub, który chce na akademię stawiać, to jestem do tego właściwą osobą, natomiast jeśli w Polsce na te akademie stawia kilka klubów, które zliczyłbym na palcach ręki, to jest to w mojej wizji futbolu błąd…

To musisz pójść do Zagłębia do trenera Włodarskiego.

– (śmiech) No właśnie. To Zagłębie jest takim dobrym przykładem. Stal Rzeszów także, Pogoń trochę też.

Stal Rzeszów to chyba jakiś rekord chce pobić w Pro Junior System.

– To jest jasna koncepcja klubu, jasny plan jacy oni mają być. Może w krótkiej perspektywie kibice będą niezadowoleni, natomiast ja to doceniam i uważam, że w takim kierunku trzeba iść, swoją lekcję przejść, zebrać doświadczenie i wnioski. My zawsze o tych wnioskach mówimy, tylko nie potrafimy ich konsumować i to jest klucz. Jeżeli praca w piłce młodzieżowej, to w takim projekcie, który będzie chciał z tego korzystać. Kurs UEFA Pro robię po to, żeby pracować w piłce seniorskiej. Dzisiaj chcę przez ten kurs przejść jak najlepiej, bo muszę przyznać, że jestem na razie zachwycony tym, co tam dostaję. Druga rzecz jest taka, że pracuję jako ekspert. Przez to, że nie pracuję dzisiaj w piłce, mam mnóstwo czasu na to, żeby się przygotowywać do programów, a także być dobrym ojcem, mężem i ogólnie człowiekiem. To jest dla mnie równie ważne. Praca w seniorach natomiast wiąże się z tym, że tym ekspertem musiałbym przestać być na jakiś czas, ale na tę chwilę takiego tematu nie ma.

Przejdźmy trochę do twojej kariery. Coś tam przecież pograłeś! Zakończyłeś to wszystko w Zambrowie. Poniekąd była to wymuszona decyzja. Jak się gra po kontuzji obu więzadeł? Ile się traci z dynamiki, czy masz w głowie coś takiego, że odstawiasz nogę i nie podejmujesz w pewnych momentach walki?

– Tak naprawdę to z jedną i drugą nogą doszedłem do takiego poziomu, że czułem się bardzo dobrze. Były to natomiast tylko moje odczucia. Z perspektywy czasu można to ocenić, że na mnie się te kontuzje odbiły, bo zawsze byłem jednym z najszybszych zawodników w drużynie. To był mój wielki atut. Potem było z tym gorzej. Nawet dużo gorzej… dużo nad tym pracowałem i wydawało mi się, że naprawdę wróciłem do pełnej dyspozycji po kontuzjach, ale potem sobie te mecze oglądałem i zdałem sobie sprawę, że to już nie było to. Ile bym nie włożył sił i serca w rehabilitację, to nie byłem zawodnikiem później już podstawowym, a żeby formę odbudować, potrzebowałem po prostu meczów co tydzień. Tego nie miałem, bo konkurencja była lepsza w Jagiellonii.

– Próbowałem się odbudować w pierwszej lidze w Głogowie, ale to był okres, w którym nie było mi łatwo. Wyprowadzenie się znowu z domu rodzinnego i wyjazd tam – to było dla mnie spore wyzwanie. Gra w Zambrowie była jednak fajna pod tym względem, bo wiedziałem, że chcę zostać trenerem. Nie wiedziałem, czy to będzie praca w akademii, czy w niższej lidze. Chciałem poznać trochę klimat pracy w niższych ligach, by sobie uświadomić, czy będę potrafił nad tym zapanować.

Czujesz specjalną, wyjątkową sympatię do Arkadiusza Milika?

– Bardzo mocno go wspierałem w tym, kiedy miał te kontuzje. Przeszedłem to sam, więc tak. Nie znamy się osobiście. Arek debiutował w Ekstraklasie przeciwko mnie. To był wtedy 16-letni chłopiec i w pierwszej kolejce razem ze Śląskiem graliśmy z Górnikiem Zabrze. Mam do niego taki specjalny sentyment. Coś w tym rzeczywiście jest, że wspiera się mocniej tych zawodników, którzy mieli takie przejścia. Właśnie dlatego, że sam wiem, ile mnie to kosztowało.

Zerwane więzadło w jednej, potem w drugiej nodze. Można się załamać…

– Tylko u niego to było nawet jedna po drugiej bardzo szybko. U mnie sporo czasu minęło. Nie byłem też podstawowym zawodnikiem. Druga kontuzja przytrafiła mi się pod koniec meczu. Moje mięśnie już nie były na to gotowe. Takie życie. W ogóle nie wspominam tego jakoś bardzo źle. Teraz Paweł Bochniewicz ma plan, żeby swoją rehabilitację pokazywać. Powiem ci, że też miałem taki plan! Chciałem pokazać przy drugiej kontuzji, że jest to do przejścia po wpadnięciu w rutynę tydzień po tygodniu. Napisałem sobie nawet taki pamiętnik, udostępniałem go też komuś, ale nie byłem na tyle obeznany w mediach i nie wiedziałem, jak się za to zabrać. Trochę dzisiaj żałuję, bo też miałem taki plan, żeby dzień po dniu pokazać taki proces rehabilitacji, bo jest wielu zawodników, którzy przy kontuzji mają mnóstwo pytań w głowie – jak się operować, gdzie się operować, jaka rehabilitacja. W gruncie rzeczy jest to wszystko dość proste, kiedy nie ma powikłań…

Można skończyć jak David Alaba…

– No właśnie. To jest wszystko do przejścia. Właśnie dlatego nie dziwię się, że Jakub Moder miał taką długą rehabilitację, bo chcą zawodnika w wieku 23-24 lat przeprowadzić w 100% na taki poziom, żeby było w porządku. Raz a dobrze.

Zrobię trochę zamach na świętość. Można mieć teorię, że trochę swoimi treningami i starą szkołą zajechał cię trener Orest Lenczyk, a gdyby nie one, to tych kłopotów zdrowotnych by nie było? Czy jego metody dziś miałyby rację bytu z obecnym pokoleniem instagramowych piłkarzy?

– To bardzo proste akurat. Piłkarz jest zawsze zadowolony kiedy gra, odnosi sukcesy i zarabia pieniądze. Niby trudne, a tak łatwe. Wręcz przeciwnie do tego co mówisz. U mnie panuje kult pracy. Uwielbiam pracować, przygotowywać się na maksa. Uwielbiałem zatem też siłownię u trenera Lenczyka. Cały czas regularnie ćwiczę. U mnie największym problemem była pewność siebie. Kiedy grałem regularnie, to byłem w stanie po czterech, pięciu meczach wskoczyć na dobry poziom.

Czyli nigdy nie miałeś wątpliwości odnośnie metod szkoleniowych pana Oresta Lenczyka?

– Wręcz przeciwnie. Czułem się u niego bardzo dobrze. Był trenerem, który świetnie potrafił wydobyć z zawodników to, co najlepsze pod kątem fizycznym, motorycznym, a piłkarsko zawsze powtarzał – jesteś na poziomie Ekstraklasy i ja ci już w tym temacie nie pomogę, ale mogę ci pomóc, żebyś był najlepszą wersją siebie pod kątem fizyczności.

To trener, który nauczył cię w życiu najwięcej?

Nie powiedziałbym tak jednoznacznie o żadnym trenerze. Trener Lenczyk był niesamowitą osobowością, fantastycznym człowiekiem i jego wspominam z ogromnym uśmiechem. Był tak po ludzku bardzo dobrą osobą i dużo mi pomógł w życiu sportowym. Muszę docenić też to, co dostałem od Michała Probierza w Jagiellonii. To było niesamowite, jak dbał o mnie po ludzku, bo poza tym, że na boisku miałem kontuzję, to w życiu miałem też trudne sytuacje prywatnie związane z chorobą rodziców i trener Probierz był wtedy dla mnie ogromnym wsparciem. Po operacji więzadeł sam zjawił się w szpitalu. Dla mnie to wartościowa relacja i wartościowy człowiek. Wiele razy pokazał, że mu na mnie zależało. Kiedy miałem trudny etap w piłce młodzieżowej jako trener, to pojawił się na meczu juniorów, zadzwonił, porozmawiał, dał duże wsparcie. Dlatego mam duży szacunek do trenera Probierza.

– Muszę też wspomnieć o trenerze Stawowym, który był dla mnie wizjonerem pod kątem tego, jak drużyny miały grać i funkcjonować. Absolutny wizjoner, niesamowity trener jeśli chodzi o warsztat i to, jak potrafił rozwijać zawodników, ale ja… nie zagrałem u niego ani minuty i mimo to mogę powiedzieć, że to był sportowo, piłkarsko chyba top trenerów jakich miałem. Żałuję, że tamta przygoda tak krótko trwała, ale były jakieś niesnaski między dyrektorami, trenerami, w których byłem trochę ofiarą. Uważam, że to był błąd ze strony trenera, że tak mnie potraktował, ale to nie może zamazać mojej oceny, że był świetny w swoim fachu.

W którym klubie grało ci się najlepiej?

– W Cracovii grałem nieźle, ale był to klub, który walczył o utrzymanie. Można mnie nazwać nawet trochę takim symbolem tych nieudanych lat. To był czas dla mnie bardzo wzmacniający mentalnie, może niekoniecznie sportowo, chociaż uważam, że miałem tam naprawdę dobre momenty, które nie były do końca zauważane. Zresztą też pojechałem na zgrupowanie ligowców kadry narodowej. Mój świetny czas to była Cracovia trenera Lenczyka. To był czas, kiedy uzyskałem bardzo dobrą formę. Jednego z ważniejszych karnych w życiu wtedy strzeliłem – w meczu pieczętującym utrzymanie z Odrą Wodzisław. Potem taki najlepszy okres, który miałem, to Jagiellonia Michała Probierza, gdzie grałem rundę na lewej obronie, ale przytrafiła się kontuzja i tak się to moje życie sportowe potoczyło. Wirtuozem technicznym na pewno nie byłem, natomiast pracując ciężko i grając regularnie, byłem w stanie wskoczyć na solidny poziom ligowy.

Któregoś kroku w piłkarskiej karierze żałujesz? Mogłeś podjąć w jakimś momencie inną decyzję?

– Decyzje doprowadziły mnie do różnych miejsc później w perspektywie czasu. Nie żałuję, bo nie wiem, co by było gdyby. Można powiedzieć, że nastąpił on odchodząc ze Śląska, w którym się świetnie czułem – w klubie, w drużynie, we Wrocławiu w mieście. Odszedłem do Cracovii, w której też nie grałem. Finalnie jednak doprowadziło mnie to do sytuacji, w której trafiłem do wielkiego klubu – Widzewa – mimo że mieli wówczas trudny czas i problemy finansowe. Spadliśmy z Ekstraklasy, ale to był dla mnie niesamowity czas i poznałem wielkość tego klubu. Dzięki temu wróciłem też do Jagiellonii. To było dla mnie kluczowe, biorąc pod uwagę, jak się potoczyło życie – to był czas rodzinnie dla mnie trudny przez choroby rodziców. Cieszę się, że byłem na miejscu i mogłem pomóc i w tych trudnych chwilach być przy nich. Wszystko się też dobrze skończyło, bo gdybym był w innym miejscu Polski, to mogłoby być różnie. Nie żałuję niczego, bo droga którą przeszedłem była dla mnie bardzo wartościowa pod kątem ludzkim, a to jest często nawet ważniejsze niż sportowa kariera.

Nigdy nie spróbowałeś gry za granicą.

– Bardzo szybko odpowiem. Byłem za słaby (śmiech). Nie to, że nie chciałem spróbować. Chciałem, wręcz bardzo.

Nie miałeś żadnej oferty z jakiejś Grecji czy Cypru? Jakoś nie chce mi się wierzyć.

– Kiedyś pamiętam, że w Śląsku graliśmy dwumecz europejskich pucharów z Lokomotiwem Sofia i zagrałem tam bardzo dobrze – nie straciliśmy żadnej bramki i przeszliśmy po rzutach karnych. Pojawił się temat z mocnego klubu – chyba CKSA Sofia, ale… nie miałem menadżera. To był mój największy problem, bo doszły mnie słuchy, że ktoś tam zadzwonił spytać o mnie i nie do tego menadżera co trzeba. On, że ma kogoś lepszego i ostatecznie ani ja tam nie trafiłem, ani ten „lepszy”, także to były jakieś interesy. Nigdy nie pchałem się w układy menadżerskie, tylko chciałem pracować.

Czyli byłeś jak dziś Joshua Kimmich.

– Jestem wyznawcą, że praca i pokora się obronią. Czasem się broniłem, czasem miałem niedosyt. Z perspektywy czasu mogę to uznać za błąd, że nie trafiłem na człowieka, któremu mogłem w pełni zaufać, by przeprowadził mnie przez karierę, bo to bardzo ważne, by taką osobę znaleźć. Jestem jednak dumny z tego, że zdobyłem aż pięć medali mistrzostw Polski, a nie grałem w tych czołowych klubach, jak Legia, Lech, czy bardzo mocna wtedy Wisła Kraków.

Ten zespół Śląska to chyba każdy neutralny kibic wspomina do dziś z sentymentem i jest w stanie wymienić gwiazdy tamtej ekipy.

– Każdy czuł się tam wartościowy. To była ważna cecha trenera Lenczyka, który potrafił każdego zawodnika wykorzystać w odpowiedni sposób. Graliśmy nawet takie mecze, że w czwartek w pucharach grała inna jedenastka, a w lidze inna i każdy czuł, że jakąś tam swoją cegiełkę do tych sukcesów dokłada.  

A uważasz, że grałbyś w dzisiejszej Jagiellonii trenera Adriana Siemieńca?

– Gdybym był w swojej najlepszej formie i miał taką wiedzę odnośnie piłki trenerskiej, jaką mam dzisiaj, to myślę, że byłbym w stanie grać bardzo dobrze. Na tamten moment miałem za dużo pytań w głowie, a za mało odpowiedzi i to mnie ograniczało. Przez to nie zrobiłem też wielkiej kariery. Dziś jako trener znam odpowiedzi na pytania, które wtedy mnie trapiły. Od trenerów, których wówczas miałem, nie do końca je dostałem. Nie wiem… Być może bym sobie poradził. Adrian świetnie rozwija zawodników, więc być może by się okazało, że i mnie byłby w stanie wprowadzić na wysoki poziom.

Przejdźmy do twoich boiskowych kolegów. Największy kolorowy ptak, z którym grałeś? Ktoś inny niż wszyscy.

– Pierwszy, kto przychodzi mi na myśl to Mateusz Cetnarski. Bardzo szerokie horyzonty, niesamowicie inteligentny, wygadany, lubiący muzykę. Zawodnik, który ma inne spojrzenie na życie, na świat. Bardzo lubiliśmy jego muzykę, sposób bycia. Przy tym jest także bardzo wrażliwy. Miał świetny czas w Cracovii. To na pewno jedna z takich oryginalnych osób.

Nikt z zawodników zagranicznych?

– Raczej nie… O, może Cillian Sheridan w Jagiellonii. Prowadził swój podcast, miał ciekawe wpisy na Twitterze. Też w sumie bym powiedział, że to kolorowy ptak, który chodził swoimi ścieżkami, ciekawie się ubierał. Zawsze się zastanawiałem co ci zawodnicy z zagranicy sobie myślą, kiedy przyjeżdżali na bazę Jagiellonii do Pogorzałek, gdzie się schodziło do piwnicy i przebierało w socjalnym budynku.

Jeżeli ktoś lubi piłkarskie wywiady, to przeprowadziliśmy też rozmowy:

Redaktor naczelny i kierownik zamieszania na Futbol News.

Promocja na Szczęsnego