Występy Polaków EURO: EURO 2016

03.05.2024

Występ, który całościowo sprawił, że wielu młodych ludzi zakochało się w piłce. Potwierdził, że polska reprezentacja nie jest skazana na wieczny smutek porażkę. To turniej, który stworzył wielu bohaterów (Michała Pazdana chociażby). I wreszcie taki, który pozwolił wierzyć. Tak najlepiej podsumować kadrę podczas EURO rozgrywanego na francuskiej ziemi. Nie bez powodu EURO 2016 do dziś jest uważane za najlepszy występ reprezentacji Polski na wielkim turnieju w XXI wieku.

Nawałka i dziwne powołania

Trzeba rozpocząć właśnie od eliminacji, bo to właśnie tutaj urosła ta drużyna, a tzw. „mecz założycielski” to oczywiście pierwsze w historii zwycięstwo z Niemcami. Gdy jednak były szkoleniowiec Górnika Zabrze został oficjalnie selekcjonerem reprezentacji Polski, w awans wierzyło niewielu. Zaufania do trenera nie wzmógł także start jego pracy, w którym to nie potrafiliśmy wygrywać u siebie z Irlandią czy Słowacją. Nazwiska, których próbował na początku pracy Nawałka dziś wydają się absurdalne:

  • Rafał Kosznik
  • Piotr Ćwielong
  • Adam Marciniak
  • Tomasz Brzyski

A na ławce znaleźli się chociażby:

  • Dawid Nowak
  • Tomasz Hołota

To jednak nie były powołania dla samych ligowców. Michał Masłowski mógł sobie zagrać… kilka minut obok Lewandowskiego czy Błaszczykowskiego. Powołania dla ekstraklasowej śmietanki to jeszcze inna sprawa, bo tam także Adam Nawałka sprawdzał, sprawdzał i jeszcze sprawdzał. Dzisiejszy golkiper Śląska Wrocław – Rafał Leszczyński – dostał wręcz sensacyjne powołanie, występując wówczas w… pierwszoligowym Dolcanie Ząbki. Szukanie lewego obrońcy to była dopiero misja – Rafał Kosznik, Adam Marciniak… Selekcjoner szukał po to, żeby wreszcie znaleźć swojego Krzysztofa Mączyńskiego w środku pola i wymyślić też Bartosza Kapustkę.

Założycielskie eliminacje

Wówczas już było wiadome, z kim kadra narodowa zmierzy się w eliminacjach. Były to reprezentacje kolejno: Niemiec, Szkocji, Irlandii, Gruzji oraz Gibraltaru. Zmagania Polaków rozpoczęły się we wrześniu 2014 roku w portugalskim Faro, gdzie wygrali z półamatorami aż 7:0. Trochę się jednak… obawiano tego spotkania. Gibraltar grał swój pierwszy w historii mecz o punkty, a w sparingu potrafił zremisować 0:0 ze Słowacją czy 1:1 z Estonią. Z nami jednak na dzień dobry dostał lanie. Swoją drogą, to w rewanżu z Gibraltarem było później na Stadionie Narodowym 8:1, co przez długi czas pozostawało największą klęską tej malutkiej reprezentacji aż do… 2023 roku, kiedy to Francja zmiażdżyła ich aż 14:0. To już trudno będzie pobić.

Wszyscy jednak wiedzieli, że mecz z malutkim państwem usytułowanym na Półwyspie Iberyjskim był zaledwie przedsmakiem tego, co zdarzyło się miesiąc później – dokładnie 11 października 2014. Wówczas na Stadion Narodowy przyjechali obecni mistrzowie świata – Niemcy. Nie przegrali oni żadnego z ostatnich 33 pojedynków eliminacyjnych MŚ oraz ME. Trwało to przez sześć lat. Na mecz z nami przyjechali jednak ogromnie osłabieni. Musieli sobie radzić bez: Philippa Lahma, Miro Klose, Pera Mertesackera, Samiego Khediry, Bastiana Schweinsteigera, Mesuta Oezila, Marco Reusa oraz Benetikta Hoewedesa. No to kiedy wygrać, jeżeli nie przy tylu absencjach? Z pewnością kilka nazwisk wyszłoby w pierwszym składzie.

Praktycznie druga reprezentacja Niemiec i tak przez całe spotkanie przeważała i stwarzała sobie niesamowicie groźne sytuacje (22 strzały, w tym osiem celnych). Tylko kunszt Wojciecha Szczęsnego powstrzymywał zachodnich sąsiadów od strzelenia gola. Co wydarzyło się później, wszyscy wiemy. Najpierw bramkę na 1:0 zdobył Arkadiusz Milik, a w końcówce wynik ustalił Sebastian Mila, po którym cały Stadion Narodowy wręcz wybuchł radością. Zwycięstwo nad Niemcami było pierwszym w historii i to jeszcze odniesionym w takim momencie! Mierzyliśmy się przecież z mistrzami świata, nawet jeżeli mocno przetrzebionymi kontuzjami.

Później szło tylko lepiej, co najlepiej pokazują wyniki – przez całe eliminacje do EURO 2016 reprezentacja Polski przegrała… tylko jeden mecz, do tego pokazując się z niezłej strony przeciwko Niemcom. Podczas starć z Irlandczykami i Szkotami dostaliśmy ogromną dawkę emocji. Właściwie to nawet potężną aparaturę euforii! Ta szczególnie wybuchła na Hampden w Glasgow, gdzie rzutem na taśmę Robert Lewandowski zapewnił nam punkt golem, którego raczej strzelił siłą woli na wślizgu. Pogrzebaliśmy wtedy brutalnie Szkotów. Awans na EURO przypieczętowaliśmy kilka dni później, pokonując Irlandię 2:1.

Do annałów futbolu znad Wisły przeszły już słowa kapitana – Lewandowskiego, który po meczu mówił tak. Słowa, które powiedział napastnik pokazują jedność drużyny, której tak bardzo brakowało przez późniejsze lata. – Muszę wam powiedzieć, że jestem dumny z tych chłopaków, jedziemy do Francji!

Mecz otwarcia, mecz o wszystko i o honor? Nie tym razem

Kiedy zimą 2015 wylosowano rywali Polaków w fazie grupowej, wśród kibiców raczej dominował entuzjazm, a drugie miejsce okazało się być śmiało w zasięgu polskich kadrowiczów. Komplet rywali Polaków: Niemcy, Ukraina, Irlandia Północna sprawiał, że awans wydawał się realny. Tym bardziej, że wprowadzono nowe zasady, bo po raz pierwszy zagrały 24 kraje. To oznaczało możliwość awansu nawet z trzeciego miejsca. Portugalia jest tu idealnym przykładem, bo wślizgnęła się dalej po trzech remisach.

Terminarz ułożył się w sposób korzystny dla naszej reprezentacji, bo w pierwszym spotkaniu mierzyliśmy się z – teoretycznie – najsłabszą drużyną z grupy, czyli Irlandczykami z Północy. Spotkanie przebiegało raczej tak, jak można się było spodziewać. Praktycznie przez cały mecz przeważali podopieczni Nawałki, a swoją szansę na początku drugiej połowy wreszcie wykorzystał Arkadiusz Milik. Jedyną stratą podczas meczu z Irlandią Północną była kontuzja Wojciecha Szczęsnego, która uniemożliwiła mu grę w kolejnych spotkaniach. Jak się jednak później okazało, zastępujący go Łukasz Fabiański poradził sobie wręcz idealnie.

Parę dni później na Polaków czekała najlepsza drużyna grupy, czyli oczywiście Niemcy. Do tego spotkania podchodzono raczej bez presji, bo każdy wiedział, że sprawę awansu rozstrzygnie mecz z Ukrainą. Z drugiej strony jednak już raz pokonaliśmy Niemców, więc czemu i nie powtórzyć tego tutaj – na magicznym Stade France? Do wygrania z potentatem brakowało naprawdę niewiele. Polacy zagrali świetny mecz, a według wielu nawet najlepszy na całym turnieju. Świetnie w obronie spisywał się Michał Pazdan do spółki z Kamilem Glikiem.

Co do ofensywy, też raczej nie można mieć pretensji, bo Biało-Czerwoni stwarzali sobie wiele sytuacji – na czele z tą Arkadiusza Milika, którą śmiało można zakwalifikować jako stuprocentową. Ostatecznie jednak w Paryżu padł wynik 0:0, po którym bardziej zadowoleni mogli być Polacy, gdyż taki rezultat powodował, że szansa na historyczny awans do fazy pucharowej jest naprawdę realna. W trzecim meczu z Ukrainą ciężar gry na siebie wziął Jakub Błaszczykowski, który wspaniałym uderzeniem z lewej nogi zapewnił nam zwycięstwo – i co ważniejsze – upragnioną 1/8 finału! Zinczenko napsuł nam trochę krwi, a fatalnie zagrał 22-letni Piotr Zieliński i zjechał do bazy po przerwie. Wynik jednak był po naszej stronie.

„Memomania” i vlogomania

Odejdźmy na chwilę od boiska, bo przecież to, co poza nim jest równie ważne. EURO 2016 to pierwszy turniej, w którym ponad połowa Polaków korzystała się smartfonów. Przełożyło się to na ogromne zainteresowanie turniejem, także w sieci. Któż z nas nie pamięta bowiem memów z Pazdanem i bojącym się go Cristiano Ronaldo? Albo tych z pudłującym Arkadiuszem Milikiem? Pierwszy został wręcz określony półbogiem, a w obliczu politycznych nad Wisłą napięć i kontrowersyjnych działań Antoniego Macierewicza niektórzy uważali go za prawdziwego Ministra Obrony Narodowej.

Powstała także przeróbka piosenki, w której zamiast „Tarzan Boya” zobaczyliśmy „Pazdan Boya”, a hit ten obecnie ma już ponad 10 milionów wyświetleń na YouTube. Na rozpoznawalność zasłużyła sobie także fryzura Pazdana (a w zasadzie jej brak), która spowodowała, że Polacy masowo zaczęli ścinać się na łyso i zastąpiono to po prostu stwierdzeniem „na Pazdana”.

Bum tarararara Euro nadal trwa
kogo chcesz dziewczyno ja wiem, Pazdana!
Niemcy, Ukraina, nikt nas nie zatrzyma
Bójcie, bójcie się Pazdana ooo

Mimo, że zawodnik Legii zdecydowanie nie był piłkarsko najlepszym zawodnikiem ówczesnej kadry, to swoją wolą walki i zaangażowaniem zaskarbił sobie sympatię kibiców, której nie otrzymał później już chyba żaden zawodnik reprezentacji Polski. Z jednej strony mamy bohatera Pazdana, a z drugiej Arkadiusza Milika, na temat którego memy i wszelkie przeróbki miały już o wiele bardziej negatywny wydźwięk. Wszystko przez niewykorzystane sytuacje stuprocentowe, Ówczesny napastnik Ajaksu miał rozregulowany celownik w meczach z Niemcami i Ukrainą, a szanse marnował także w spotkaniu 1/8 finału przeciwko Szwajcarii.

Na ogromne zainteresowanie reprezentacją miały na pewno wpływ vlogi, które w humorystyczny sposób przedstawiały kadrę od kulis. Fani chętnie oglądali piłkarzy kadry jako „normalnych facetów” grających w ping-ponga czy oglądających mecze. Za realizację filmów odpowiedzialny był Łukasz Wiśniowski i dzięki temu zrobił dużą medialną karierę. Potrafił przekonać kadrowiczów, że powstaje fajny projekt i warto się dla ludzi otworzyć. Każdy tylko nocami czekał na nowe filmy, kiedy to Łukasz zwykle kończył je montować i pytał na Twitterze: „Śpicie?”.

Słodko-gorzkie karne

W meczu 1/8 drabinka skojarzyła nas z reprezentacją Szwajcarii. Prowadziliśmy po bramce Błaszczykowskiego, który wyrastał na niespodziewanego bohatera turnieju. Miał w końcu duże problemy z regularną grą w Fiorentinie. Grzał głównie ławę u Paulo Sousy i to mimo faktu, że był przecież zdrowy. Można powiedzieć, że stracił sezon, bo czymże jest ponad 700 minut w Serie A? Pytano, czy to aby na pewno poziom reprezentacji. Błaszczykowski odpowiedział na boisku.

Mecz był wyrównany, jednak ostatecznie swego dopięli rywale, gdy w końcówce spotkania piękną bramką przewrotką (później określoną najlepszą na turnieju) popisał się Xherdan Shaqiri. Fabiański bronił jak w transie w co najmniej dwóch sytuacjach – po rzucie wolnym Rodrigueza oraz główce Derdiyoka. Utrzymał nas w grze do karnych – dodajmy – pierwszych w historii, jeżeli nie liczymy tych przedziwnych i egzotycznych w Pucharze Króla Tajlandii w meczu z Nową Zelandią za czasów Janusza Wójcika. Polacy bez problemu wykorzystali swoje „jedenastki”. Kolejność? Lewandowski, Milik, Glik, Błaszczykowski, Krychowiak. Granit Xhaka spudłował i to wystarczyło.

W ćwierćfinale na podopiecznych Adama Nawałki czekali późniejsi triumfatorzy rozgrywek – Portugalczycy. Mecz rozpoczął się idealnie dla Polaków, bo już w pierwszych minutach spotkaniach otwierającą bramkę zdobył Robert Lewandowski i był to moment, w którym – nie bójmy się tego powiedzieć – cały kraj wierzył w to, że na francuskich boiskach uda się dojść do finału! Później nadzieje prysły. Najpierw wyrównał wonderkid turnieju we Francji – Renato Sanches, a później czekały na nas rzuty karne, które złamały piłkarskie serce każdego kibica reprezentacji Polski.

Po raz kolejny świetni uderzali reprezentanci znad Wisły, do… czasu. Pomylił się ten, który przez cały turniej był najlepszym z naszych, czyli Jakub Błaszczykowski. Po zmarnowanej szansie Kuba schował twarz w dłonie. Dziś taki karny byłby sprawdzony przez VAR, ponieważ Rui Patricio wyszedł z bramki. To były jednak czasy większej dopuszczalności w tej materii. Quaresma za chwilę trafił i w półfinale z osłabioną Walią (bez Ramseya) zagrała Portugalia… Należy sobie dziś zadać pytanie – czemu nie ruszyliśmy odważniej na słabo grających Portugalczyków w dogrywce?

Zawieszenie broni

Od lat polska piłka żyje konfliktem dwóch gwiazd – Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego. Nie jest tajemnicą, że panowie nie pałają do siebie sympatią, o czym świadczy garść historyjek i anegdot, których w obliczu tak ogromnej popularności obu gwiazd nie sposób zweryfikować. Jedno jest natomiast pewne – Błaszczykowski i Lewandowski nigdy nie byli i najprawdopodobniej nigdy nie będą przyjaciółmi. Co jednak najważniejsze, ich personalny konflikt nigdy nie przełożył się na to, co działo się na boisku. Najlepiej było to widać właśnie podczas EURO 2016, gdzie obaj zawodnicy wyglądali, jakby byli gotowi wskoczyć za sobą w ogień.

Przykłady? „Bardzo proszę” – jak śpiewał Taco Hemingway. W meczu 1/8 finału przeciwko Szwajcarom Robert Lewandowski został brutalnie sfaulowany przez obrońcę rywali. Pierwszy do przeciwników ruszył właśnie Błaszczykowski, który z emocjami wściekłości wymalowanymi na twarzy z wielką ekspresją wyrażał swoje oburzenie, a co za tym idzie – troskę o kapitana reprezentacji. Druga sytuacja miała miejsce w meczu przeciwko Portugalczykom, kiedy po golu Lewandowskiego właśnie Kuba pierwszy cieszył się z obecnym napastnikiem FC Barcelony, wskakując mu „na barana”. Lewandowski odwdzięczył się koledze w smutniejszej scenerii, kiedy to po przegranym ćwierćfinale go pocieszał.

Zerknijcie także na nasz inny cykl pt. „Słynne drużyny EURO”:

  1. CZECHY 2004
  2. HISZPANIA 2012
  3. HOLANDIA 2000
  4. DANIA 2020
  5. DANIA 1992
  6. GRECJA 2004
  7. FRANCJA 1984
  8. ŁOTWA 2004
  9. CZECHY 1996
  10. TURCJA 2008
  11. HOLANDIA 1988
  12. WALIA 2016