Występy Polaków na EURO: EURO 2012

02.05.2024

Globalnie rok 2012 kojarzy się z mającym nadejść 21 grudnia końcem świata. Polakom przede wszystkim przypomina jednak EURO 2012 – pierwszą w historii tak dużą i największą jak dotąd imprezę sportową w naszym kraju. Choć organizacyjnie turniej stanął na wysokim poziomie, na boisku Polacy zawiedli. Po raz czwarty z rzędu nie wyszli nawet z grupy.

Wybór gospodarza EURO 2012

Początkowo chęć organizacji EURO 2012 wyrażało siedem państw. Powstało pięć kandydatur: Włochy, Grecja, Turcja, Chorwacja miała organizować turniej z Turcją, a Polska z Ukrainą. W listopadzie 2005 odbyła się I tura głosowania, w której odpadły kandydatury Greków oraz Turków. W grudniu 2006 roku w Nyonie miała zapaść decyzja o przyznaniu organizacji, lecz ostateczny werdykt zapadł dopiero cztery miesiące później. UEFA zdecydowała o ”przyznaniu więcej czasu kandydatom na dopracowanie ofert”.

18 kwietnia 2007 roku podczas spotkania w Cardiff Komitet Wykonawczy UEFA przegłosował organizację turnieju przez Polskę oraz Ukrainę. Te dwa kraje otrzymały osiem głosów, podczas gdy Włosi dwa razy mniej. Żaden z 12 przedstawicieli nie zagłosował zaś na wspólną kandydaturę Chorwacji i Węgier. Polska oraz Ukraina stały się więc pierwszymi krajami bloku środkowo-wschodniego, który zorganizuje EURO od czasu 1976 roku i Jugosławii.

Podobnie, jak w przypadku Belgii i Holandii (EURO 2000) oraz Austrii i Szwajcarii (EURO 2008), Polska i Ukraina miały po cztery miasta-gospodarze. Na Ukrainie turniej miał odbyć się w Kijowie, Lwowie, Doniecku i Dniepropietrowsku, w Polsce były to zaś Warszawa, Wrocław, Poznań i Gdańsk. Na listę rezerwową wpisano także Odessę, Kraków oraz Chorzów. Z czasem Dniepropietrowsk wycofał się jednak z organizacji turnieju, a zastąpił go położony 200 km na północ Charków.

Lata 2008-09 stały pod znakiem światowego kryzysu gospodarczego, co wpłynęło m.in. na problemy z finansowaniem prac infrastrukturalnych w Ukrainie. Opóźniała się przebudowa Stadionu Olimpijskiego w Kijowie, a prezydent UEFA Michel Platini po kontroli przeprowadzonej w kwietniu 2009 roku poinformował, że większość meczów może zostać rozegrana w Polsce. Jednak już kilka miesięcy później ogłosił, że ”Ukraina zrobiła znaczące postępy w pracach związanych z organizacją turnieju” i to nasi wschodni sąsiedzi otrzymali nobilitację zorganizowania meczu finałowego.

Spośród 30 wcześniejszych meczów, po 15 odbyło się w Polsce i w Ukrainie. Po trzy mecze grupowe otrzymały Wrocław, Poznań, Gdańsk i Warszawa. W Gdańsku odbył się także drugi ćwierćfinałowy mecz, a w Warszawie oprócz pierwszego meczu 1/4 finału rozegrano także drugi półfinał (Niemcy vs Włochy).

Franz i rezygnacja z Zagłębia

29 października 2009 roku, dwa tygodnie po zakończonych katastrofą eliminacjach MŚ 2010, w których Polska zajęła przedostatnie miejsce, wyprzedzając jedynie San Marino, selekcjonerem polskiej kadry został Franciszek Smuda. Raptem dwa miesiące wcześniej ”Franz” został zatrudniony przez beniaminka Ekstraklasy Zagłębie Lubin, które zajmowało ostatnie miejsce w tabeli.

Choć nowy-stary trener Zagłębia (Smuda prowadził ”Miedziowych” w sezonie 2005/06) wygrał pierwszy mecz po powrocie do Lubina, na kolejne zwycięstwo jego zespół musiał sześć kolejek. 29 października, a więc w dniu ogłoszenia Smudy selekcjonerem, Zagłębie wygrało z Polonią Bytom 2:0. I to było ostatnie zwycięstwo ”Miedziowych” pod jego wodzą. W czterech kolejnych meczach Zagłębie miało dwa remisy i dwie porażki. Po zakończeniu rundy jesiennej Smuda zrezygnował z funkcji trenera Zagłębia, by w pełni skupić się na kadrze. ”Franz” zostawił Zagłębie na otwierającym strefę spadkową 15. miejscu.

Niemal miesiąc przed ostatnim meczem w roli trenera Zagłębia, Smuda zadebiutował na ławce reprezentacji Polski. 14 listopada 2009 roku ”Biało-Czerwoni” ulegli przy Łazienkowskiej w Warszawie Rumunii 0:1 i był to już piąty mecz z rzędu Polaków bez wygranej. Na szczęście najgorszej od ponad roku serii nie wyrównano, bowiem cztery dni później wygraliśmy 1:0 z Kanadą po bramce Macieja Rybusa. Warto dodać, że mecz ten był debiutem w narodowych barwach dla Wojciecha Szczęsnego, który po przerwie zmienił Tomasza Kuszczaka.

Granatowe stroje i Związek Radziecki

Rok 2009 Polacy kończyli na 58. miejscu w rankingu FIFA – drugim najniższym wówczas w historii. Gorzej było tylko w 1998 roku, kiedy to Polska znalazła się na 61. miejscu. Dopiero następne lata pokazały, że może być jeszcze gorzej.

Zmagania w 2010 roku Polacy zaczęli od legendarnego Pucharu Króla Tajlandii, na który powołani zostali piłkarze z Ekstraklasy. W pierwszym meczu ulegliśmy Danii 1:3, a bramkę dla Polaków zdobył zawodnik Lecha Poznań Sławomir Peszko. Następnie takim samym rezultatem pokonaliśmy Tajlandię, a w ostatnim meczu rozbiliśmy Singapur 6:1. W turnieju zajęliśmy drugie miejsce, za plecami Danii, która wygrała wszystkie trzy mecze. Tym samym przebity został wynik z 1999 roku, kiedy to Polska uplasowała się na trzecim miejscu. Na tych dwóch turniejach zakończyła się jednak historia Polaków w Pucharze Króla Tajlandii.

3 marca Polska pokonała przy Konwiktorskiej w Warszawie Bułgarię 2:0, a mecz ten został zapamiętany przede wszystkim ze strojów naszych reprezentantów. Sponsor techniczny Nike stworzył model koszulek w kolorze granatowym, co nie spodobało się kibicom. Na trybunach stadionu Polonii zawisł nawet transparent „O kolorach białym i czerwonym, o symbolach orła i korony”. Mecz z Bułgarią okazał się ostatnim w historii, w którym Polacy zagrali w odbiegających od tradycji białych lub czerwonych koszulkach. Nie była to ostatnia ”afera koszulkowa” za kadencji Smudy, ale o tym wkrótce.

Szerokim echem odbiła się także pomeczowa wypowiedź Smudy. Szymon Borczuch z „TVP Sport” zapytał selekcjonera: – Czy nowe ustawienie obrony ma szansę przetrwać w kolejnych meczach. A oto odpowiedź: – Zobaczymy, jak to będzie funkcjonowało w meczach z Włochami, czy, nie wiem, Związkiem Radzieckim, z kim będziemy grali – zaznaczył ”Franz”.

Walka o koszulki po blamażach

Na kolejne zwycięstwo Polaków trzeba było czekać długie osiem miesięcy. Latem 2010 roku ”Biało-Czerwoni” rozegrali kolejne cztery sparingi i nie strzelili w nich ani jednego gola. Przed mundialem w RPA dwukrotnie zremisowaliśmy 0:0 z Finlandią i Serbią, a na koniec skompromitowaliśmy się w Murcji, przegrywając z przyszłymi mistrzami świata Hiszpanami 0:6. Po raz ostatni tak wysoką porażkę Polska odniosła 60 lat wcześniej, kiedy została rozbita 1:7 ze Związkiem Radzieckim. Wstydu dodaje fakt, że tuż po końcowym gwizdku kadrowicze postanowili poprosić Hiszpanów o wymianę koszulek. Cesc Fabregas jednak nie był zainteresowany wymianą z Arturem Sobiechem.

Historia powtórzyła się dwa miesiące później, kiedy po porażce 0:3 z Kamerunem w Szczecinie trwał wyścig, kto pierwszy weźmie koszulkę Samuela Eto’o. Ówczesny napastnik Interu Mediolan miał za sobą dwa sezony z rzędu z triumfem w Lidze Mistrzów. Co ciekawe, Eto’o po meczu przyznał, że nie zna żadnego z polskich piłkarzy: – Nie mam potrzeby ich znać. Nie znam też nazwisk piłkarzy wielu innych reprezentacji. To jest najmniej istotne. Jeśli ci piłkarze pojawili się w Szczecinie, to znaczy, że są waszymi najlepszymi zawodnikami – mówiła gwiazda afrykańskiej piłki.

We wrześniu doszło do starcia z Ukrainą, w którym Polacy zakończyli półroczną serię bez zdobytej bramki (1:1). Po końcowym gwizdku – a jakże – miała miejsce wymiana koszulek, a jej ofiarą padł Rafał Murawski. U piłkarza Rubina Kazań było widać wyraźną ”oponkę”, a szerokim echem odbił się artykuł ”Faktu” zatytułowany ”Murawski jest gruby!”: Pomocnikowi wyraźnie nie służy ociekająca tłuszczem rosyjska kuchnia. Grający w kadrze piłkarz musiał pofolgować sobie z jedzeniem bo z każdym miesiącem coraz mniej przypomina sylwetką zawodowego sportowca” – grzmiał tabloid. Fotka stała się viralem w różnego rodzaju memach, ale też osobistą traumą „Murasia”.

Smuda i wyśmiewanie rankingu

Miesiąc później kadrowicze wyruszyli za Atlantyk, gdzie dwukrotnie zremisowali 2:2 – z USA i Ekwadorem. 17 listopada 2010 roku Polacy po raz pierwszy wystąpili na arenie mistrzostw Europy – niedawno zainaugurowanym Stadionie Miejskim w Poznaniu. ”Biało-Czerwoni” pokonali Wybrzeże Kości Słoniowej 3:1, a dublet ustrzelił Robert Lewandowski. W zespole niedawnych uczestników mistrzostw świata zabrakło największej gwiazdy – Didiera Drogby, choć w pierwszym składzie wystąpili Yaya Toure (Manchester City), czy Emmanuel Eboue (Arsenal).

2010 rok zakończyliśmy na katastrofalnym, najniższym w historii 73. miejscu w rankingu FIFA. Polacy musieli oglądać plecy takich drużyn, jak Botswana, Benin, czy Libia. Smuda jednak nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Zapytany przez „Orange Sport Info” o tak niską pozycję Polski w rankingu FIFA odparł:

Uganda? To są jakieś jaja. Albo te inne afrykańskie drużyny, pałętają się tam po buszu, ale w rankingu są przed nami. To jest zabawa!

Włodzimierz Lubański odpowiedział jednak Smudzie, że ranking FIFA to wcale nie jest zabawa: – To nie przypadek, że jesteśmy dopiero na 66. miejscu. W ostatnich meczach nasza drużyna narodowa grała po prostu słabo. Przegrywała z kim się tylko dało i przez to znalazła się na samym dnie – mówiła ”Faktowi” legenda polskiej piłki.

W lutym 2011 roku odbyło się kolejne zgrupowanie dla zawodników z Ekstraklasy. W Portugalii pokonaliśmy po 1:0 Mołdawię i Norwegię. Na tym zgrupowania Polacy gola nie stracili, z kolei na następnym nie strzelili – 0:2 z Litwą i 0:0 z Grecją. W czerwcu przy Łazienkowskiej rozegrano dwa sparingi – z Argentyną i Francją. Argentyńczycy wyszli jednak na to spotkanie w większości ligowym składem, choć nie zabrakło takich zawodników, jak Pablo Zabaleta, Mateo Musacchio, czy Federico Fazio. Polacy pokonali ”Albicelestes” 2:1, a kilka dni później ulegli odbudowującej się po katastrofalnym mundialu Francji 0:1 po samobójczej bramce Tomasza Jodłowca.

Analiza Romka i poślizg Wawrzyniaka

We wrześniu meczem z Niemcami Polacy zadebiutowaliśmy na kolejnej arenie mistrzostw Europy – stadionie w Gdańsku. Zanim jednak to nastąpiło, miesiąc wcześniej pokonaliśmy w Lubinie 1:0 Gruzję. Było to kolejne spotkanie bardziej zapamiętane z wydarzeń pozaboiskowych. Kilka dni wcześniej Roman Kołtoń dla ”Magazynu T-Mobile Ekstraklasy” zaprezentował na kartce szczegółową, dwuminutową rozpiskę składu z założeniami taktycznymi. Obecni w studiu „Polsat Sport” Mateusz Borek, Wojciech Kowalczyk, Andrzej Juskowiak i Michał Żewłakow po wejściu na antenę po zakończeniu materiału nie wytrzymali ze śmiechu. Lewendowski i Jadłowiec to już klasyk.

– Znakomicie to Roman rozpracował, właściwie to ja już nie muszę oglądać meczu, bo wiem wszystko, co się będzie działo – mówił Juskowiak.

– Zapomniał tylko wpisać minuty, w których padną bramki – dodał Żewłakow.

Borek próbował nakierować rozmowę na właściwie, lecz po kilku sekundach znów parsknął śmiechem.

Jeszcze nigdy w historii Polacy nie pokonali Niemców. Po 17 dotychczasowych meczach bilans wynosił pięć remisów i 12 zwycięstw naszych zachodnich sąsiadów. Tak bliskiego historycznego, pierwszego triumfu nad Niemcami Polacy jeszcze nie byli. W 54. minucie gola na 1:0 strzelił Robert Lewandowski i choć kwadrans później wyrównał Toni Kroos, to ”Biało-Czerwoni” ponownie zdołali objąć prowadzenie. Na początku doliczonego czasu gry Jakub Błaszczykowski pokonał Tima Wiese z rzutu karnego.

Sędzia Daniele Orsato doliczył trzy minuty, a już po jego upływie doszło do prawdziwej katastrofy. Z prawej strony pola karnego Thomas Mueller wszedł w pojedynek z Jakubem Wawrzyniakiem. Obrońca Legii poślizgnął się jednak, stwarzając rywalowi otwartą drogę. Na wysokości linii końcowej Mueller wstrzelił piłkę do środka, a Cacau z bliskiej odległości pokonał Szczęsnego.

”Farbowane lisy”

Warto dodać, że po mundialu w RPA Smuda dyskredytował brązowy medal wywalczony przez reprezentację Niemiec. W składzie występowali zawodnicy pochodzenia polskiego (Lukas Podolski, Miroslav Klose), tureckiego (Mesut Oezil), brazylijskiego (Cacau), czy ghańskiego (Jerome Boateng). Smuda nazwał Niemców ”farbowanymi lisami”, co przeszło do języka potocznego.

Szybko zapomniał jednak o swoich słowach, bowiem w meczu z Niemcami zadebiutował Damien Perquis, którego babcia była Polką. W październiku 2010 roku piłkarz Sochaux wyraził chęć gry dla Polski, a miesiąc później spotkał się ze Smudą. W lipcu 2011 roku Perquis otrzymał polskie obywatelstwo z rąk prezydenta Bronisława Komorowskiego. ”Franz” chętnie korzystał także z Ludovica Obraniaka, który w sezonie 2010/11 sięgnął po sensacyjne mistrzostwo Francji z Lille. Smuda wprowadził do polskiej kadry Eugena Polanskiego, który jeszcze rok przed debiutem w barwach ”Biało-Czerwonych” nie wyobrażał sobie gry dla Polski. W 2009 roku Polanski mówił:

Mój cel jest jasny. Chciałbym kiedyś zagrać w reprezentacji Niemiec. Wprawdzie urodziłem się w Polsce, lecz od trzeciego roku życia żyję w Niemczech. Tam dorosłem, mam przyjaciół i nauczyłem się grać w piłkę. Myślę, że trzeba być wdzięcznym krajowi i być zaszczyconym, by móc wyraźnie powiedzieć, że gra się dla Niemiec – nieważne jakie ma się szanse.

W kwietniu 2010 roku Polanski podtrzymał stanowisko mówiąc, że w tym momencie nie wyobraża sobie gry w reprezentacji Polski, bowiem PZPN obserwował piłkarza Mainz. Rok później Polanski nagle zmienił zdanie, deklarując chęć gry dla Polski. W lipcu 2011 roku udzielił wywiadu ”Przeglądowi Sportowemu”, gdzie mówił, że podjął ostateczną decyzję o reprezentowaniu Polski: – Jeśli jestem w formie i mogę pomóc reprezentacji Polski, wówczas proszę brać mnie pod uwagę – mówił. Raptem miesiąc później zadebiutował we wcześniej wspomnianym meczu z Gruzją.

Kwartet ”Farbowanych lisów” dopełniał Sebastian Boenisch, którego prababcia była ślązaczką niemieckiego pochodzenia. Podobnie jak w przypadku Polanskiego, Boenisch występował w drużynach młodzieżowych Niemiec (był tam nawet kapitanem!), lecz nie miał szans na przebicie się do pierwszej reprezentacji. Z tego też względu wybrał polską kadrę i we wrześniu 2010 roku zaliczył debiut w meczu z Ukrainą.

Hipokryzję Smudzie wytknęła Izabela Koprowiak z ”Przeglądu Sportowego”. Przed meczem z Niemcami zapytała, czy podtrzymuje swoją opinię sprzed roku o ”farbowanych lisach”. Jedno słowo Smudy wystarczyło, by przeszło ono do historii. – Tsoooo?! – odparł selekcjoner. ’oe przypominam sobie, żebym cokolwiek takiego powiedział – dodał. Z odsieczą ruszył Jakub Błaszczykowski, który widząc zagotowanego Smudę dopowiedział: – Może chodziło o to, że potrafią szybko zaskoczyć przeciwnika i mają cwaniactwo w sobie. Piłkarz Borussii Dortmund nie dokończył nawet zdania, a już nie wytrzymał ze śmiechu, podobnie jak zgromadzeni na sali dziennikarze.

Wielkie odliczanie

11 listopada, w Święto Niepodległości Polacy zagrali pierwszy mecz na trzeciej z czterech aren mistrzostw Europy. Dwa tygodnie wcześniej mecz Śląska z Lechią Gdańsk zainaugurował otwarcie stadionu we Wrocławiu. W stolicy Dolnego Śląska ”Squadra Azzurra” wygrali 2:o po bramkach Mario Balotelliego i Giampaolo Pazziniego. Rok 2011 zakończyliśmy zwycięstwem 2:1 w Poznaniu z Węgrami, a w rankingu FIFA uplasowaliśmy się na niewiele lepszym, 66. miejscu.

2 grudnia w Kijowie odbyło się losowanie fazy grupowej. Zarówno Polacy, jak i Ukraińcy dzięki roli gospodarzy losowani byli z pierwszego koszyka. Ukraina trafiła do niezwykle silnej grupy z Anglią, Szwecją i Francją, my zaś do zdecydowanie najsłabszej grupy w turnieju – z Rosją, Grecją i Czechami. Wieszczono, że jest to ”grupa marzeń”, choć spośród uczestników turnieju Rosja i Grecja były dziewiątą i dziesiątą najwyżej uplasowaną europejską drużyną w rankingu FIFA. Czesi zajmowali zaś 33. miejsce, a do EURO 2012 z niższej pozycji przystępowali jedynie Ukraina i właśnie Polska.

25 stycznia 2012 roku do użytku oddano największą chlubę – kosztujący niemal 2 mld złotych Stadion Narodowy. 29 stycznia odbyła się inauguracja obiektu, a równo miesiąc później pierwszy mecz rozegrała tam polska kadra. Na oczach 45 tys. widzów zremisowaliśmy 0:0 z Portugalią, a kibice po raz pierwszy od ponad pięciu lat mieli okazję zobaczyć na polskiej ziemi Cristiano Ronaldo.

2 maja, w Święto Flagi, ogłoszono powołania na EURO 2012. Ceremonia nie przypominała choćby ogłoszenia składu na mundial w Niemczech przez Pawła Janasa, które miało miejsce w warszawskim pubie ”Champion”. Tym razem zrobiono ją z rozmachem. „TVP”, „Radio Zet”, PZPN i Stołeczna Estrada zorganizowali koncert, w którym najpierw wybrano hymn Polaków na EURO, a w drugiej części Smuda – przed wielotysięcznym tłumem – ogłosił na scenie powołania.

W 26-0sobowej kadrze znalazło się pięciu zawodników z Ekstraklasy: Marcin Kamiński, Grzegorz Wojtkowiak, Rafał Murawski (wszyscy Lech Poznań), Rafał Wolski, Michał Kucharczyk (obaj Legia) i Tomasz Jodłowiec (Polonia Warszawa). Ostatnia dwójka odpadła jednak w drodze eliminacji, podobnie jak Kamil Glik z Torino. Na ostatniej prostej wypadł także kontuzjowany Łukasz Fabiański, którego zastąpił Grzegorz Sandomierski z Jagiellonii. W 23-osobowej kadrze nie zabrakło czwórki ”farbowanych lisów”, mieliśmy także polskie trio z Dortmundu, które dopiero sięgnęło po mistrzostwo i Puchar Niemiec.

Ostatnimi sprawdzianami przed EURO były mecze z Łotwą, Słowacją i Andorą. Wszystkie te spotkania Polacy wygrali i to bez utraty bramki – 1:0, 1:0 i 4:0. Z tego zestawienia tylko Słowacja była wyżej notowanym rywalem. W ostatniej przed EURO aktualizacji rankingu FIFA Polacy awansowali o trzy pozycje i uplasowali się na 62. miejscu. Wszyscy nasi grupowi rywale zanotowali zaś spadek – Rosja i Czechy o dwa, a Grecja o jedno miejsce.

Aby zapewnić widzom oglądanie turnieju w wysokiej jakości, „TVP” rozpoczęła nadawanie ”Jedynki” i ”Dwójki” w HD. Mocno jednak przesadzała, jak chociażby wcześniej wspomnianym koncertem na warszawskim Podzamczu okraszonym powołaniami na turniej, czy ulokowaniem studia na dachu fabryki Wedel, gdzie ekspertami byli choćby Maryla Rodowicz, Pan Yapa, czy znany z roli Waldka Złotopolskiego Andrzej Nejman. Także główne wydanie ”Wiadomości” w dniu otwarcia EURO odbyło się ze Stadionu Narodowego, gdzie na gorąco komentowano właśnie zakończony mecz Polska – Grecja.

Tytoń i ściana naszych pragnień

Mecz otwarcia okazał się dużym rozczarowaniem, choć zaczął się w wymarzony sposób. Już w 17. minucie Polaków trafił Robert Lewandowski, a ryk 56 tys. kibiców zgromadzonych na Stadionie Narodowym był tak duży, że komentarz Dariusza Szpakowskiego został zagłuszony. Ostatnie 10 minut pierwszej połowy to dodatkowa katastrofa w zespole Grecji w postaci dwóch żółtych kartek Sokratisa Papastathopoulosa oraz kontuzji Avraama Papadopoulosa. Układało się to idealnie.

Do przerwy wszystko przemawiało na korzyść Smudy, który pewny siebie podchodził do meczu z Grecją. Długo po turnieju Grzegorz Szamotulski w słynnych youtube’owych transmisjach z cyklu ”Bomba per bomba” opowiadał o przygotowaniach do starcia z mistrzami Europy z 2004 roku:

Marcin Broniszewski odpowiadał za rozpracowanie grupowych rywali. Tygodniami przygotowywał raport o Grekach. W końcu jest, udało się, ileś tam stron A4 zapełnionych fachową analizą. Arkusz trafia w ręce Smudy. Przewraca jedną kartkę, przewraca drugą… Wszystko trwa nie więcej, niż pół minuty, po czym Smuda wypala: „ch*** grają, opier*** ich”.

Już kilka minut po wznowieniu gry Dimitrios Salpingidis doprowadził do wyrównania, a 20 minut później sytuacja mogła obrócić się o 180 stopni. W 68. minucie Wojciech Szczęsny sfaulował w polu karnym wychodzącego sam na sam Salpingidisa, za co obejrzał czerwoną kartkę. Na boisku musiał pojawić się Przemysław Tytoń, który zastąpił Macieja Rybusa. Golkiper PSV z marszu został bohaterem narodowym, bowiem obronił uderzenie z rzutu karnego Georgiosa Karagounisa.

Do końca turnieju Tytoń miejsca między słupkami już nie oddał.Szósty raz z rzędu mecz otwarcia dużego turnieju Polacy zakończyli bez zwycięstwa. Wynik 1:1 utrzymał się do samego końca.

Rosja to nie Brazylia

Po pierwszej kolejce w naszej grupie liderem byli Rosjanie, którzy we Wrocławiu rozbili Czechów 4:1. Nie był to dla nas dobry sygnał przed 12 czerwca, bowiem tego dnia mieliśmy mierzyć się ze ”Sborną”. Smuda na przedmeczowym treningu na Stadionie Narodowym uspokajał zawodników, mówiąc, że przecież ”Rosja to nie Brazylia”, co uchwyciły kamery

Od samego początku wiadomo było, że starcie ze znienawidzoną Rosją będzie meczem podwyższonego ryzyka. Była to dopiero druga rywalizacja tych drużyn w XXI wieku, a pierwsza w nowym stuleciu, która miała miejsce w Polsce. Już na kilka dni przed meczem Rosjanie domagali się ochrony swoich kibiców, lecz obstawa kilkuset policjantów okazała się niewystarczająca przed wybuchem zamieszek. Przed Stadionem Narodowym doszło do prawdziwej bitwy, w której uczestniczyło ok. dwa tysiące osób. Kilkanaście osób zostało rannych, a 100 osób – zarówno Polaków, jak i Rosjan – zostało zatrzymanych.

Do meczu z Rosją Polacy przystępowali ze świadomością zwycięstwa Czechów 2:1 z Grecją, które kilka godzin wcześniej miało miejsce we Wrocławiu. Poza wymuszoną zmianą w bramce, Smuda dokonał tylko jednej roszady w polu. Dariusz Dudka zastąpił Macieja Rybusa, co było o tyle zaskakujące, że Rybus od kilku miesięcy biegał po rosyjskich boiskach.

Katem Czechów okazał się Ałan Dzagojew, który ustrzelił dublet. Piłkarz CSKA Moskwa skarcił również Polaków, trafiając na 1:0 w 37. minucie. Tuż przed upływem godziny gry fenomenalnym trafieniem popisał się Jakub Błaszczykowski. Z prawej strony otrzymał podanie od Łukasza Piszczka, następnie zszedł z piłką na lewą nogę i oddał potężne uderzenie ze skraju pola karnego, po którym futbolówka wylądowała w siatce. Szpakowski krzyczał: „Piszczeeeeek”, myląc nazwisko strzelca.

Przeklęty Jiracek

Przed finałową serią gier sytuacja w grupie A prezentowała się następująco:

  1. Rosja 4 pkt; bilans 3-2
  2. Czechy 3 pkt; bilans 3-5
  3. Polska 2 pkt; bilans 2-2
  4. Grecja 1 pkt; bilans 2-3

W ostatniej kolejce musieliśmy więc wyłącznie pokonać Czechów. Tym razem Smuda nie przeprowadził już żadnych zmian w składzie. Pierwsza połowa stała pod znakiem dominacji Polaków, lecz kolejny kapitalny występ zaliczył Petr Cech. Golkiper Chelsea był w znakomitej formie – wszak zaledwie miesiąc wcześniej to on doprowadził ”The Blues” do pierwszego w historii triumfu w Lidze Mistrzów. Mimo to do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis, a jednocześnie Grecja prowadziła w Warszawie z Rosją 1:0. W tamtym momencie kończyliśmy fazę grupową na ostatnim miejscu, reszta stawki miała po cztery punkty.

Na Stadionie Narodowym wynik już nie uległ zmianie, wprost przeciwnie do tego, co wydarzyło się we Wrocławiu. Na drugą połowę Czesi wyszli odmienieni i to oni przejęli inicjatywę. W 72. minucie wyprowadzili kolejny kontratak, który tym razem okazał się zabójczy. W środku pola ruszył Tomas Hübschman, który następnie dograł do Milana Barosa. Ten zaś poczekał na wbiegającego z lewej strony Petra Jiracka, który w polu karnym zszedł z piłką do lewej nogi i oddał ”płaski” strzał przy dalszym słupku. Tuż przed Jirackiem poślizgnął się jeszcze Marcin Wasilewski, a na nic zdała się desperacka interwencja na wślizgu Rafała Murawskiego.

Tak, jak trzy nasze poprzednie turnieje w XXI wieku, EURO 2012 zakończyło się klęską i odpadnięciem już w fazie grupowej. Po raz trzeci zajęliśmy także ostatnie, czwarte miejsce w fazie grupowej. Grupę A z sześcioma punktami wygrali Czesi, a z drugiego miejsca – dzięki zwycięstwu z Rosją – do ćwierćfinału awansowali Grecy. Zamiast Polaków, w pierwszym ćwierćfinale na Narodowym mierzyli się Czesi, a w Gdańsku Grecy. Obaj nasi grupowi rywale już w 1/4 finału zakończyli zmagania na EURO 2012. Czesi ulegli w Warszawie Portugalii 0:1 po bramce Cristiano Ronaldo, a Grecy przegrali z Niemcami 2:4.

Kompromitacja i zmarnowana szansa

Zamiast ”Koko Koko Euro Spoko” wyszła ko-ko-kompromitacja. Tuż po meczu z Czechami Smuda… nie podał się do dymisji. Na pomeczowej konferencji Franz mówił: – Nie muszę się podawać do dymisji, bo miałem kontrakt do EURO 2012 i nie widzę powodu, żeby to robić. Kontrakt się kończy, bo byłem umówiony z prezesem PZPN na słowo i wiem co będzie.

Jego kadencja zakończyła się wraz z dniem 30 czerwca, a zanim odszedł, udzielił jeszcze wywiadu w „TVP Sport” Jackowi Kurowskiemu. Smuda nie znalazł winy u siebie, mówiąc, że prowadził kadrę tylko w trzech meczach o punkty, choć gdy przejmował kadrę jesienią 2009 roku wiedział, że przez kolejne 2,5 roku czekają go tylko mecze towarzyskie. Winą nie obarczał także piłkarzy, tłumacząc, że po prostu ”zabrakło skuteczności i szczęścia”.

Smuda zapewniał także, że presja oczekiwań wcale go nie przerosła. W trakcie kilkudziesięciominutowej rozmowy ani razu z jego ust nie padło magiczne słowo ”przepraszam” za rozczarowanie narodu podczas najważniejszej imprezy w historii polskiej piłki. Do dziś masa kibiców zarzuca mu, że zmarnował znakomitą szansę na historyczny wynik, bowiem w ciągu kolejnych dziesięcioleci najpewniej nie doczekamy się takiego turnieju w Polsce. Choć współorganizatorzy z Ukrainy również nie wyszli z grupy, to z o wiele trudniejszych starć wyszli z twarzą. Ukraińcy zdołali pokonać 2:1 Szwedów, a porażki z Francją i Anglią można było wkalkulować.

Tylko Polska, Irlandia i Dania to drużyny, które nie zdołały wygrać podczas EURO 2012 ani jednego meczu. Przynajmniej nie byliśmy najgorsi, bo dwie te ekipy zakończyły z zerem punktów. Irlandczycy jednak zaprezentowali się fenomenalnie na trybunach i świetnie dogadywali z Polakami, co poskutkowało później umówieniem sparingu w Dublinie. Irlandia była też gorszą ofensywą od nas, bowiem strzeliła zaledwie jednego gola. Pocieszać się można było jedynie tym, że tylko trzy zespoły – Hiszpania, Włochy, Niemcy w fazie grupowej straciły mniejszą liczbę bramek (jeden, dwa i dwa). Marne to jednak pocieszenie. EURO 2012 zostało totalnie spartolone i do dziś nóż się w kieszeni otwiera…

Może zaciekawi Was odrobina nostalgii! Zerknijcie na nasz cykl ”Słynne drużyny EURO”:

  1. CZECHY 2004
  2. HISZPANIA 2012
  3. HOLANDIA 2000
  4. DANIA 2020
  5. DANIA 1992
  6. GRECJA 2004
  7. FRANCJA 1984
  8. ŁOTWA 2004
  9. CZECHY 1996
  10. TURCJA 2008
  11. HOLANDIA 1988
  12. WALIA 2016

A także inny cykl pt. „Polskie turnieje EURO”:

  1. EURO 2008 – świetne eliminacje za Beenkahhera, a na turnieju parady Boruca, gol Rogera Guerreiro, pogrążający nas „Poldi”