Matheus Pereira: „Żona zdążyła uratować mnie przed samobójstwem”

06.05.2024

Matheus Pereira dał się poznać szerszej publiczności w sezonie 2020/21, gdy jego West Bromwich Albion jako pierwsze od ponad 40 lat pokonało Chelsea na wyjeździe. Brazylijczyk rozegrał wtedy znakomitą kampanię i… wkrótce potem odszedł do Arabii Saudyjskiej. Wielu pukało się w czoło. Dziś Brazylijczyk wyjawia w „The Players Tribune” całą prawdę o tym, jak wiele zakrętów pokonał po drodze. Było ich zdecydowanie za wiele.

Świadectwo osoby, która przeszła wiele

28-letni już Pereira od początku swojego mierzył się z różnymi problemami. Jego życie mogło zakończyć się bardzo szybko. Stał się swego rodzaju cud, który pokierował go w późniejszej przygodzie.

Futbol uratował mnie kilka razy. Za pierwszym razem miałem zaledwie dwa lata. Do szpitala trafiłem z powodu zapalenia płuc, którego lekarzom nie udało się wyleczyć. Mój organizm nie zareagował na antybiotyki. W naszej rodzinie, kiedy wspominają te tygodnie udręki i modlitw, mówią, że byłem „między życiem a śmiercią”.

I że (…) pewnego popołudnia mój ojciec pojawił się z piłką nożną i napełniło mnie to energią potrzebną do uzdrowienia. Pierwszym kopnięciem wewnątrz osłony rozbiłem szybę. I była to ogólna radość, impreza. Po chwili „rozczarowania” – kolejne słowo zakorzenione w historii naszej rodziny – stanąłem na nogi. „Matheusinho będzie piłkarzem! I przyniesie nam dużo światła” – powiedział mój ojciec. On miał rację. Ale kto by przypuszczał, że wraz ze światłem przyjdzie tyle cienia?

Jego dzieciństwo daje do zrozumienia, że było wręcz traumatyczne. Rodzice znajdowali się na innym kontynencie, a opiekę sprawowała nad nim schorowana osoba w podeszłym wieku. Był on też członkiem otoczenia, które igrało z ogniem notorycznie – i nie tylko z ogniem. Jego ojciec sam pojechał do Portugalii, a on nie rozumiał co się dzieje. Bardzo za nim tęsknił i nie wiedział, czy go jeszcze zobaczy:

– Po roku mama pojechała się z nim spotkać. Zostawiła mnie i moich braci mieszkających w Belo Horizonte pod opieką naszej głuchoniemej babci. Miałem 11 lat, moi rodzice przenieśli się do Lizbony i odtąd moją edukacją zajmowała się starsza pani, która nie mówiła ani nie słyszała. Co więcej, niektórzy z moich wujków, którzy również tam mieszkali, byli zamieszani w handel narkotykami. W tym czasie mało grałem w piłkę. Więcej czasu spędzałem na bijatykach czy wpędzaniu się w kłopoty. Pewnego razu spędziłem kilka dni zamknięty w domu, bo mój starszy brat chciał mnie zabić. Sytuacja urosła do tego stopnia, że usłyszeli o tym moi rodzice w Portugalii. Wiedzieli jak to było z pewnymi sprawami, ale jako ludzie zawsze ma się nadzieję, że wszystko będzie dobrze, prawda? Poszło jednak źle.

Cud na granicy

Gdy rodzice pojechali po lepsze życie, do kraju, w którym mówi się w tym samym języku co w Brazylii, to w pewnym momencie stanowczo zdecydowali o tym, aby tym razem dołączyły do nich dzieci. Matheus wspomina, że kontrola imigrancka była bardzo stresującym i jednocześnie ważnym momentem, który mógł wszystko przekreślić. Matka miała wrócić po dzieci. Groziła wszystkim deportacja, ale postanowiła zaryzykować, że to tylko wakacje. Strażnik jednak nie uwierzył, ale zdarzył się cud.

Strażnik, po wezwaniu do pokoju imigrantów, jednemu z braci dał kredki i kartkę – narysował mężczyznę. Zapytał się kto to, a usłyszał, że to jego tata i że on jest tu na miejscu. Strażnik powiedział jednak, aby mama powiedziała całą prawdę. Wyjasniła, że ojciec jest tu na miejscu, przybyła tu z nim dla lepszego życia i że nam, dzieciom, groziło w Brazylii niebezpieczeństwo, dlatego jesteśmy tu całą gromadą. Nie wiem jaka była szansa na taki obrót sprawy, ale chyba jedna na milion.

Dostrzeżony

Na miejscu w Portugalii zdarzył się kolejny cud. Młody Pereira został dostrzeżony – i to nie przez byle kogo, tylko człowieka z samego Sportingu. Znów jednak zaczęły pojawiać się zakręty i pokusy. Wszystko przez kiepską sytuację w domu rodzinnym. W taki sposób się mógł odstresować i rozładowywał napięcie. Ktoś nad nim jednak czuwał, nie po raz pierwszy zresztą.
Zacząłem trenować w klubie Trafaria, po drugiej stronie rzeki Tag. To właśnie tam jednego dnia Jose Meirelles trafił na mnie i wziął do Sportingu. Przez dwa lata tam po prostu trenowałem, byłem imigrantem. Nielegalnym imigrantem… Świetnie szło mi na treningach, dużo grałem, potwierdzając, że oko skauta było naprawdę dobre. Gdy już dostałem wizę, wkrótce otrzymałem pierwszy czek.

Robiłem to, co kochałem i jeszcze mi płacili, mogłem tym zmienić całe swoje życie. Pogorszyło się jednak w domu. Rodzice zaczęli być w separacji, a ja ciągle na haju. Czułem się jak szmata – pochodziłem z chrześcijańskiego domu, a nie miałem z tym nic wspólnego, wydawałem dużo na kluby nocne i alkohol. Przed jednym z meczem coś mnie jednak natchnęło, aby nie zapalić jointa. Los chyba miał nade mną opiekę, bo zostałem wyselekcjonowany do testu antydopingowego. Ktoś u góry czuwał. Nie mogłem zmarnować tej szansy.

Wieczne wypożyczenia

Osobą, która miała ogromny wpływ na jego dalsze losy był Luis Castro. Dzisiejszy szkoleniowiec Al-Nassr z Cristiano Ronaldo na pokładzie powiedział mu bardzo ważne słowa, które Matheus zawsze miał w pamięci, gdy w życiu robiło się pod górkę:

Sporting stwierdził, że potrzeba mi jednak świeżego powietrza i wysłał do Chaves, gdzie trenerem był Luis Castro. Pierwszy raz mieszkałem sam – tam, nic nie było, zupełna cisza i spokój . Wkrótce jednak zacząłem czuć niepokój, że miałem zostać okradziony. Czułem z tego powodu ogromny smutek, bezsilność, nie umiałem wyjść z domu. Trener powiedział mi: na niebie zawsze będą gwiazdy, nawet jeśli nie widać ich z powodu pochmurnego dnia. Czasem gdy nie umiemy się sami poprowadzić, ktoś musi poprowadzić nas. Zrozumiałem, że chodzi o Boga. Gdy zakończyło się wypożyczenie i wróciłem do Sportingu, przybyłem z inną mentalnością.

I jak to u Pereiry było – nie było nudy. Znów cierpiał i znów zaczęły się wątpliwości, mimo tego, że sportowo się rozwijał. Kiedy wrócił do Lizbony, to musiał znowu się przeprowadzić do Norymbergi. Nie mówił jednak w żadnym innym języku, dlatego miał trudno. Wówczas bardzo pomagała mu żona, którą dopiero co poślubił. Matheus Pereira w sezonie 2018/19 pokazał się w Norymberdze z bardzo dobrej strony, choć miał trudności z aklimatyzacją. Na tym jednak jego wypożyczenia się nie skończyły, bo sezon później wylądował w West Bromie. Tam miał szczęście, bo spotkał na drodze osobą, dzięki której już czuł się lepiej i mógł swobodnie porozmawiać po portugalsku. Podjął też bardzo trudną w życiu decyzję…

Klub miał obowiązek mnie wykupić po 30 meczach lub gdybyśmy awansowali – stały się obydwie rzeczy, to był mój najlepszy czas w karierze. Znów szczęście się do mnie uśmiechnęło – w zespole był Filip Krovinović, który grał w Benfice i znał portugalski. Co najśmieszniejsze, graliśmy na tej samej pozycji, ale nie było między nami napiętej atmosfery. Martwiła mnie tylko jedna rzecz: moje relacje z rodziną były złe i aby skupić się na karierze i mieć spokój, musiałem podjąć bardzo trudną decyzję: wyprowadzić się od rodziców na dobre. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać, zerwałem wszelki kontakt. Wszedłem na regularność, na poziom, jakiego nigdy nie doświadczyłem. Nie powstrzymało to klubu przed spadkiem, do tego zaczęła się pandemia, kluby wstrzymywały się z inwestycjami, więc wkrótce znów się przeprowadziłem, bo nadeszła absurdalna propozycja z Al-Hilal.

Wrak człowieka i próba samobójcza

Przeprowadzka na Półwysep Arabski miała być wejściem do raju. Finansowo, życiowo. Okazała się katastrofą, gdyż Pereira czuł się tam bardzo źle. Jego psychika nie wytrzymała. Brakowało mu… wiary.

Mieszkając w Rijadzie, tęskniłem za swoim kościołem. W West Bromwich mieliśmy swoją wspólnotę i to dawało mi siłę – w Rijadzie nie było nic takiego. Znów zacząłem czuć pustkę. Gdy była wolna chwila to wracaliśmy do Portugalii. Zacząłem tęsknić za rodzicami. Moja żona zawsze przy mnie była. Za każdym razem gdy wracałem do Rijadu, znów wracałem na dno. Wtedy pomyślałem sobie, że muszę odrobinę zapomnieć o problemach, więc znów zacząłem pić. Gdy kac mijał, to miałem wyrzuty sumienia. Moje życie było ciągłym powtarzaniem, nie mogłem go już znieść. Poprosiłem o opuszczenie Al-Hilal, nie wiedząc, dokąd się udać. Wtedy nie chciałem nigdzie iść. Niczego nie chciałem, nic mnie nie cieszyło, byłem do niczego. Poddałem się co do gry w piłkę.

Pereira miał już dość i nawet zmiana klubu pierwotnie nie była dla niego zbawieniem, którego potrzebował. Wrócił alkohol… Rodzina odradzała mu przeprowadzkę do Corinthians, gdzie byłby na świeczniku, a potrzebował przecież spokoju i wytchnienia, dlatego trafił do… Abu Zabi – do apartamentu na 19. piętrze, który niezwykle podobał się jego żonie, a samego Matheusa po prostu męczył. Nocami otwierał wino i pił, nieraz nawet po trzy butelki. Było z nim krucho. Wtedy też omal nie popełnił samobójstwa:
Kilka razy trenowałem po pijaku i wiele razy leżałem w szpitalu z hipokaliemią, zażywając serum na brak potasu we krwi, bo nie jadłem, a piłem tylko sam alkohol. Pewnego dnia otworzyłem okno naszego mieszkania ze spektakularnym widokiem i jedynym powodem, dla którego nie skoczyłem, było to, że moja żona była szybsza. Złapała mnie, wciągnęła do środka i długo płakaliśmy, przytulając się na podłodze w salonie, wiedząc, że to nie koniec – ani mój, ani koniec mojego cierpienia.

Terapia

Pereira naprawdę nie mógł poradzić sobie z własną głową i demonami. Wkrótce później rozpoczął terapię, ale… znów czarne myśli zaczęły wygrywać.

– Chodziłem na terapię, cztery sesje w tygodniu, i pomogło mi to jak nic wcześniej. Ale minęło trochę czasu, zanim porzuciłem myśl o umieraniu. Przez chwilę w mojej głowie było tylko jedno słowo: śmierć, śmierć, śmierć. Jedyne, co widziałem, to śmierć. Sam byłem zagrożeniem. Mógłbym skrzywdzić siebie i innych. Pewnego razu wziąłem kluczyki i jak najszybciej mogłem wbiegłem do windy, a potem skierowałem się do garażu, nie obchodził mnie cel podróży, ważne, aby zakończyć cierpienia i zabić się za kółkiem. W pewnym momencie zadzwoniła do mnie siostra i powiedziała, że będzie matką i wierzy, że będę dobrym wujkiem. I znów to co ciągle było w mojej głowie: „śmierć, śmierć, śmierć”. Innego razu kluczyki zablokowały mi się w stacyjce, samochód nie mógł ruszyć. Bóg jakby nade mną czuwał, dał mi znak. Moja żona otworzyła drzwi, ja wyszedłem z samochodu, przytuliliśmy się do siebie.
Kolejną rzeczą, która wyprowadziła go mentalnie na prostą… był mecz towarzyski. Jego głowa odpoczęła.
Przysięgłem żonie, że nie chce wracać do Arabii. Pojechałem na Brazylia – Senegal, mecz towarzyski w Portugalii. I nagle wstąpiły we mnie emocje. Poczułem, że chcę, aby ten trener mnie powołał. Wróciłem do Belo Horizonte, gdzie życie było cięższe, ale mniej skomplikowane. I wtedy zrozumiałem – najlepsze rzeczy w życiu są tymi najprostszymi i najbardziej autentycznymi. Bóg pokazał mi światełko w tunelu. Warto mieć w głowie słowa Luisa Castro. Dziś jest mi dobrze, wierzę, że moja historia pomoże wielu ludziom.
Fot. PressFocus
Może zaciekawi Was odrobina nostalgii! Zerknijcie na nasz cykl ”Słynne drużyny EURO”:
  1. CZECHY 2004
  2. HISZPANIA 2012
  3. HOLANDIA 2000
  4. DANIA 2020
  5. DANIA 1992
  6. GRECJA 2004
  7. FRANCJA 1984
  8. ŁOTWA 2004
  9. CZECHY 1996
  10. TURCJA 2008
  11. HOLANDIA 1988
  12. WALIA 2016


A także inny cykl pt. „Polskie turnieje EURO”:

  1. EURO 2008 – świetne eliminacje za Beenkahhera, a na turnieju parady Boruca, gol Rogera Guerreiro, pogrążający nas „Poldi”
  2. EURO 2012 – wielki turniej u siebie, wielkie nadzieje, i wielkie rozczarowanie, nigdy już tak łatwej grupy nie będzie…
  3. EURO 2016 – najlepszy występ reprezentacji Polski na wielkim turnieju w XXI wieku
  4. EURO 2020(1) – kapitalne eliminacje, zmiana trenera tuż przed turniejem i spore rozczarowanie


Tworzymy codziennie także nasz przewodnik po EURO 2024:

  1. NIEMCY
  2. SZKOCJA