Mistrzowie „meczów o honor” – jak reprezentacja Polski grała o pietruszkę?
W ósmą rocznicę meczu 1/8 finału EURO 2016 ze Szwajcarią reprezentacja Polski zmierzy się z Francją w tradycyjnym już dla nas „meczu o honor”. Polska straciła szanse na wyjście z grupy już po drugim meczu grupowym i po raz kolejny zagra w meczu o honor. Statystyka takich spotkań w XXI wieku jest dla nas bardzo… korzystna.
„Jedziemy walczyć o mistrzostwo świata”
Tymi słowami ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Jerzy Engel przekonywał kibiców do wiary w zespół. Mistrzostwa świata w Korei i Japonii w 2002 roku były wyjątkowe. Pierwszy turniej tej rangi rozgrywany w Azji, a na nim Polska. Po wielu latach oglądania wielkich turniejów w telewizji reprezentacja Polski pojechała na mundial, kwalifikując się na niego jako pierwsza drużyna z Europy.
Balonik został napompowany do granic możliwości. Informacje o fantastycznej atmosferze wewnątrz kadry, dobre wyniki i wydawałoby się, że dość łatwa grupa. Los skrzyżował nas z gospodarzami z Korei Południowej, Portugalią oraz Stanami Zjednoczonymi. Katastrofa zaczęła się na kilka minut przed rozpoczęciem meczu z Koreą, podczas hymnu reprezentacji Polski. Ale to nie moment na znęcanie się nad Edytą Górniak i wypominanie jej tego występu. Podopieczni Jerzego Engela przegrali z Koreą 0:2. Sześć dni później Portugalia pokazała nam paletę zagrań ofensywnych albo raczej… Pauletę, niszcząc nas 4:0.
Mecz ze Stanami Zjednoczonymi nie zmieniał już nic. Koniec mistrzostw, do widzenia. Trzeba było jednak dograć ten ostatni mecz. Presji zero, typowy mecz o honor. Reprezentacja Polski już w trzeciej minucie objęła prowadzenie po bramce Emmanuela Olisadebe. Dwie minuty później rezultat podwyższył Paweł Kryszałowicz. Nie można było tak od razu?
W drugiej połowie na 3:0 trafił jeszcze Marcin Żewłakow. Dla Amerykanów pod koniec spotkania honorową bramkę strzelił Landon Donovan. Korzystny rezultat w równoległym meczu pomiędzy Portugalią a Koreą Południową sprawił, że mimo porażki z Polakami USA zajęło drugą pozycję i wyszło z grupy. A my? Przynajmniej honor udało się uratować.
„Ale że Dudka na mundial nie wzięli?”
Trener Paweł Janas zaskoczył cały świat w momencie ogłaszania powołań na mistrzostwa świata w Niemczech w 2006 roku. Miejsca w samolocie zabrakło dla Jerzego Dudka, Tomasza Kłosa, Tomasza Rząsy oraz Tomasza Frankowskiego. Selekcjoner ewidentnie miał uraz do tego imienia. Bramkarz Liverpoolu w klubie grał mało, ale rok wcześniej był bohaterem „cudu w Stambule”. W eliminacjach do turnieju rozegrał siedem spośród dziesięciu spotkań. Tomasz Frankowski z kolei w tychże eliminacjach zdobył siedem bramek. Kłos i Rząsa byli bardzo ważnymi elementami zespołu.
Atmosfera wokół kadry była… dziwna. Reprezentacja Polski była losowana z trzeciego koszyka. Trafiła na Niemcy, Ekwador i Kostarykę. Losowanie? Bardzo dobre. Niemcy? To trudny rywal, ale dwa lata wcześniej odpadli na EURO już w fazie grupowej. Ekwador? Pół roku przed turniejem rozbiliśmy ich 3:0 w meczu towarzyskim na wodzie. Został przez nas zbagatelizowany. Kostaryka? A co to jest ta cała Kostaryka?
W meczu otwarcia Ekwadorczycy pokazali nam, że nie wolno nikogo lekceważyć. Wygrali 2:0, a drugą bramkę zdobyli w momencie odśpiewywania przez cały stadion hymnu Polski. To wtedy redakcja „Faktu” przygotowała słynną okładkę, która przypominana jest po każdej porażce. Po spotkaniu doszło do kolejnego skandalu – na konferencji prasowej zamiast selekcjonera pojawił się… kucharz. Drugie starcie grupowe z Niemcami to popis Artura Boruca. Przez 90 minut polski bramkarz robił wszystko, by uchronić nas przed porażką. W doliczonym czasie gry pozbawiono nas marzeń. David Odonkor dograł do niepilnowanego Olivera Neuville’a i gol. 1:0 dla Niemców i koniec turnieju dla Polaków.
Znów został nam mecz o honor. Znowu z przeciwnikiem z Ameryki Północnej – Kostaryką. Wydawało się, że gorzej już być nie może, a jednak. W 25. minucie Kostarykanie wyszli na prowadzenie po strzale z rzutu wolnego, po którym piłka wpadła do bramki między nogami Artura Boruca. Polacy nie poddali się. Siedem minut później bramkę po dośrodkowaniu z rzutu rożnego zdobył Bartosz Bosacki. W 66. minucie – ponownie – Bartosz Bosacki po dośrodkowaniu z rzutu rożnego wpakował piłkę do siatki. Co ciekawe, miało go na tym turnieju w ogóle nie być. W ostatniej chwili wskoczył za Damiana Gorawskiego, który miał problemy zdrowotne i został bohaterem meczu o honor.
Nie o honor, ale też po nic
Dwa lata później reprezentacja Polski zagrała na swoich pierwszych mistrzostwach Europy w historii. Na turniej w Austrii i Szwajcarii wprowadził nas Leo Beenhakker. Doświadczony holenderski szkoleniowiec miał nie po drodze z niemal wszystkimi w Polskim Związku Piłki Nożnej. Bo jak to tak? Obcy będzie uczył nas, Polaków, jak mamy grać w piłkę? Ano uczył. Nie tylko gry w piłkę, ale i profesjonalizmu, którego w federacji brakowało.
Po latach zawodnicy wspominają, że Leo Beenhakker przesadził na etapie przygotowań do turnieju. Trudna grupa – znowu Niemcy, Chorwacja oraz gospodarze z Austrii. Znów bohaterem na wielkim turnieju był – a jakże – bramkarz, Artur Boruc. Robił co mógł, lecz nie potrafił zatrzymać Lukasa Podolskiego, który strzelił nam dwa gole, dając Niemcom zwycięstwo 2:0.
W meczu z Austrią zdobyliśmy punkt. Czy zasłużony? Trudno powiedzieć. Roger Guerreiro zdobył dla nas bramkę ze spalonego, znów bohaterem był Artur Boruc, a antybohaterem Howard Webb, który tego feralnego dnia stał się wrogiem polskiego narodu. Dlaczego? Otóż w doliczonym czasie gry podyktował rzut karny. Czy był on kontrowersyjny? Powiedzmy tak – sędzia miał podstawy, żeby odgwizdać przewinienie. Pewnie delikatny wpływ na decyzję sędziego miało to, że Austriacy byli gospodarzami, ale czy ma to dzisiaj jakieś znaczenie? Ivica Vastić pewnie wykonał rzut karny i wyeliminował nas z turnieju.
Trzeba tu odczarować mit meczu o honor. Punkt zdobyty z Austrią sprawiał, że de facto mogliśmy awansować dalej, ale tylko połowa zależała od nas. Potrzebne było to, żeby Austria zatrzymała Niemców, ale też z nimi jakoś wysoko nie wygrała, by nie wyprzedzić nas bilansem bramkowym. Matematyczne rozważania przestały mieć rację bytu, gdyż Chorwacja dobiła reprezentację Polski, wygrywając 1:0, a Niemcy po trafieniu Ballacka także pokonali gospodarzy. Nawet gdybyśmy więc zwyciężyli z Chorwatami, to i tak z awansu cieszyliby się inni. Z jednym punkcikiem wróciliśmy do domów i na nowo rozpoczęła się dyskusja, czy zagraniczny trener to dobry wybór.
Honor? Jaki honor?
Mistrzostwa świata w Rosji. Mimo, że minęło od nich już sześć lat, jest to wciąż temat, który wolelibyśmy przemilczeć. Oczekiwania przed kadrą Adama Nawałki, która przecież dwa lata wcześniej dokonała historycznej rzeczy, dochodząc do ćwierćfinału EURO 2016, były spore. Wzrosły one jeszcze mocniej, gdy zobaczyliśmy naszą grupę. Mogło być o wiele gorzej. Ale czy aby na pewno?
Kolumbia Senegal Japonia 🇵🇱Polska 🇵🇱 Awans pewny jesteśmy faworytem 🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🇵🇱🎂🎂🇵🇱🎂🇵🇱🇵🇱🇵🇱🍓🍓🍓🍓
— Tomek Hajto (@TomekHajto7) December 1, 2017
Adam Nawałka przekombinował. Tuż przed turniejem zmienił formację, jak przyznawali po turnieju piłkarze – w ogóle nie chcieli w ten sposób grać. Mało tego, schrzanione zostały przygotowania, nogi naszych zawodników były ciężkie jak z ołowiu. W meczu z Senegalem – samobójcze trafienie Thiago Cionka i fatalne nieporozumienie pomiędzy Grzegorzem Krychowiakiem, Janem Bednarkiem a Wojciechem Szczęsnym. Serce boli, gdy się wspomina tamten mecz. Bramka Krychowiaka pod koniec spotkania nie zamazała fatalnego obrazu reprezentacji Polski.
Katastrofa pogłębiła się w meczu z Kolumbią, szybkie 3:0 – Yerry Mina, Radamel Falcao i Juan Cuadrado. Bezradność i bezsilność. Reprezentacja Polski przestała potrafić grać w piłkę. Mecz o honor, z Japonią był tak naprawdę meczem, który ten honor nam odebrał.
Po bramce Jana Bednarka z 59. minuty prowadziliśmy 1:0. Wyglądało to całkiem znośnie, aż do ostatnich minut. Taki wynik dawał Japonii awans do dalszej fazy w związku z czym nie zamierzali narażać się na utratę bramki i podawali między sobą. Reprezentacja Polski nie atakowała piłki, grając w słynnym „niskim pressingu”. Przez 15 minut obie drużyny stały na boisku i patrzyły na siebie. Gwizdy z trybun słyszano kilka kilometrów od stadionu.
Gdyby tego było mało – w doliczonym czasie gry selekcjoner Adam Nawałka rozkazał Kamilowi Grosickiemu położyć się, żeby dokonać zmiany i wprowadzić na boisko Jakuba Błaszczykowskiego, by zaliczył symboliczny występ. Japończycy nie wybili piłki, a kiedy to zrobili i miało dojść do zmiany… sędzia zakończył mecz. Te ostatnie minuty pozbawiły reprezentację Polski honoru całkowicie. I nawet trzy punkty za zwycięstwo tego nie zmieniły. Podobno Kuba Błaszczykowski jeszcze stoi przy linii i czeka na zmianę.
fot. PressFocus
Stworzyliśmy nasz przewodnik po EURO 2024: