Zejść ze sceny jako zwycięzca. Ostatni taniec Marco Reusa

01.06.2024

Już dziś o 21:00 na kultowym stadionie Wembley w Londynie rozpocznie się walka o najważniejsze klubowe trofeum, czyli oczywiście puchar Ligi Mistrzów. Naprzeciw siebie staną ekipy Borussii Dortmund i Realu Madryt, a ogromną wagę przykuwa postać Marco Reusa, dla którego ostatni mecz w BVB okazuje się być najważniejszym w całej karierze.

➡️ Załóż konto z kodem promocyjnym FUTBOLNEWS i odbierz freebet 300 złotych, jeśli Kroos wykona min. jedno celne podanie w meczu Realu z BVB! ⬅️

Promocja na celne podanie Kroosa w finale Ligi Mistrzów

Legenda absolutna

Zacznijmy od przedstawienia statystyk, aby nakreślić kontekst, jak ważnym zawodnikiem dla zespołu z Zagłębia Ruhry jest Marco Reus. Niemiecki pomocnik w barwach seniorskiej drużyny Borussii Dortmund występuje od 2012 roku. Wcześniej jednak reprezentował także barwy zespołów młodzieżowych, w których występował od 2006 roku. Przez te 12 lat z pierwszym zespołem BVB przeszedł właściwie wszystko. Wzloty, upadki, przegrane i wygrane finały, mistrzostwa, tytuły „uciekające” drużynie w ostatnich minutach sezonu.

Podczas pobytu Reusa w Dortmundzie zespołem kierowało siedmiu trenerów, w tym takie nazwiska jak Jurgen Klopp czy Tomas Tuchel. Praktycznie u każdego ze szkoleniowców Reus grał pierwsze skrzypce, a ostatecznie licznik występów Niemca w BVB wynosi niespotykane już raczej we współczesnej piłce 428 meczów. Najprawdopodobniej dołoży ten nr 429 i śmiało można stwierdzić, że będzie on najważniejszy.

Pomocnik urodzony w Dortmundzie, obok może Francesco Tottiego, stał się uosobieniem lojalności wobec klubu. Kiedy po odejściu z klubu Kloppa w drużynie było źle, a wyniki zupełnie się nie układały, on został. Kiedy z klubu do lokalnego rywala – Bayernu Monachium – odchodziły gwiazdy BVB, takie jak Robert Lewandowski czy Mario Gotze, on został. Kiedy w 2018 roku Manchester City Pepa Guardioli proponował mu kosmiczną pensję, on został. Gdy parę miesięcy media huczały od plotek dotyczących odejścia do Besiktasu, on został. I wierzył, że dostanie jeszcze jedną szansę na skompletowanie najważniejszego trofeum w europejskiej piłce. Jak się później okazało, dostał.

Pechowiec?

Mimo wielu goli (łącznie w Borussii strzelił ich 170) i przede wszystkim świetnych występów w BVB, Reus wciąż nie może odkleić od siebie łatki pechowca. Wszystko przez liczne kontuzje, które często eliminowały go z najważniejszych meczów i wielkich turniejów. Tak było chociażby w 2014 roku, kiedy pomocnik w jednym z ostatnich meczów towarzyskich przed mundialem w Brazylii nabawił się kontuzji kolana. W 2016 sytuacja się powtórzyła, a ówczesny selekcjoner – Joachim Loew – stwierdził, że powołanie na EURO we Francji podatnego na urazy Marco Reusa byłoby zbyt dużym ryzykiem.

Mundial 2018? Zagrał, nawet strzelił pięknego gola w meczu przeciwko reprezentacji Szwecji. Jednak co z tego, skoro reprezentacja Niemiec swoją przygodę na mistrzostwach zakończyła już na etapie fazy grupowej… Na EURO 2020, które przez pandemiczną zawieruchę rozgrywane było rok później znowu nie pojechał. Tym razem jednak zrezygnował sam, swoją decyzję argumentując ciężkim i wyczerpującym sezonem.

Reus aktualnie ma 35 lat, jednak gdyby zliczyć jego wszystkie nieobecności spowodowane kontuzjami wyszłyby ponad cztery lata. Cztery lata na kozetce, indywidualnych treningów, braku możliwości pomocy swojej – i co najważniejsze – ukochanej drużynie. Ten okres musiał być dla Reusa nie tylko trudny fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie. Mimo przeciwności losu i zdrowia, Niemiec w swojej karierze wygrał wiele, a przez swoje barwy, zespół BVB śmiało można porównać do cytryny, którą wycisnął najlepiej jak tylko potrafił.

Dwukrotny zdobywca Pucharu Niemiec, trzykrotny Superpucharu. Pięciokrotny wicemistrz Niemiec w epoce dominacji słusznie określanym mianem „FC Hollywood” Bayernu Monachium. Patrząc na takie osiągnięcia, 99% zawodowych piłkarzy zamieniłoby swoją gablotę na Reusa. Nazywanie go więc pechowcem pod względem trofeów jest więc zupełnie nie na miejscu. Poza tym gdyby chciał, to zmieniłby otoczenie i zdobywał takie puchary. On jednak najlepiej czuł się w Dortmundzie, który znał od dziecka.

Trudny charakter

Mimo bezgranicznej miłości do Dortmundu i godnej pochwały lojalności, Reus nie należy do zawodników, którego jako trener łatwo jest prowadzić. Co prawda w historii swojego pobytu w Dortmundzie nie ma na swoim koncie wiele konfliktów, jednak w ostatnim czasie zdecydowanie nabrały one na sile. Z obecnym szkoleniowcem – Edinem Terziciem – łączą go raczej chłodne relacje, a kilka miesięcy temu spekulowano, że Reus najchętniej wyrzuciłby Szwajcara ze stanowiska pierwszego trenera.

Wszystko przez to, że Marco jest swego rodzaju rzecznikiem zespołu. Części drużyny nie podobały się metody Terzicia, a przewodniczyć jej miał nie kto inny, jak właśnie Marco. Trener potraktował to jako zdradę, gdyż od lat Reus i jego trener byli przyjaciółmi, mieli nawet tego samego agenta. Ostatecznie autorytarną i – jak się później okazało – dobrą decyzję podjął prezydent Borussii – Hans-Joachim Watzke, który pokazał, że nie da się zaszantażować zespołowi i zostawił Szwajcara na stanowisku. Najprawdopodobniej bez Terzicia BVB nie awansowałoby do finału tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Błędna ocena trenera po raz kolejny pokazuje, że Reus jest tylko człowiekiem i pomimo swoich zasług dla klubu, swoją obecność powinien zaznaczać przede wszystkim na boisku.

Wiosną 2014 polskie i niemieckie media żyły rzekomym konfliktem Marco Reusa i Roberta Lewandowskiego. Kulą śnieżną miała tutaj być sytuacja, do której doszło w trakcie spotkania pomiędzy Borussią a Mainz. Wówczas niemiecki pomocnik miał „ukraść” rzut karny Polakowi, a według „Bilda” po meczu Lewandowski miał zejść ze „skwaszoną miną” i nie zamienić ani jednego słowa z żadnym dziennikarzem. Jak pokazał jednak bieg czasu, żadnej kłótni nie było, a polski snajper utrzymywał dobre relacje z Niemcem nawet wtedy, kiedy stali oni po dwóch stronach barykady niemieckiej piłki. Stali się nawet obiektem… internetowych piłkarskich memów, kiedy podczas meczu pomiędzy BVB a Bayernem czule się do siebie uśmiechali.

Borussia dla Reusa, nie odwrotnie

Finałowy mecz z Realem śmiało można nazwać najważniejszym w karierze Reusa. Triumf w Lidze Mistrzów byłby idealną klamrą jego kariery w zespole z Dortmundu, jednak w tym spotkaniu Niemiec zdecydowanie musi liczyć na kolegów. BVB przeszło zmianę pokoleniową, a od dobrych dwóch/trzech lat Reus nie jest już największą gwiazdą drużyny. Najpierw miano to stracił na rzecz Erlinga Haalanda, a później Jude’a Bellinghama, który w meczu finałowym reprezentować będzie barwy Realu.

W obecnym sezonie Borussia nie ma jednej gwiazdy, a jej największym atutem jest przede wszystkim monolit. Klub z Zagłębia Ruhry jest swego rodzaju miksem młodości i doświadczenia, a Reus jest oczywiście przedstawicielem tej drugiej grupy. Mimo całej otoczki wokół niemieckiego pomocnika, w finale z Realem ciężar na siebie muszą wziąć inni zawodnicy. W bieżącej kampanii Reus często gra rolę jokera i wchodząc z ławki sieje ferment w szeregach defensywy rywali. Podczas półfinałowego dwumeczu przeciwko PSG legenda klubu zdecydowanie nie była najważniejszą postacią na boisku. W pierwszym meczu Reus wszedł na boisko w końcówce, natomiast podczas rewanżu grał przez trochę ponad pół godziny.

Drugie podejście

Minuty. To właśnie one często decydowały o nieszczęściach Reusa. Chwili zabrakło BVB, aby w ostatniej kolejce sezonu 2022/23 sięgnąć po mistrzostwo Niemiec, przerywając tym samym hegemonię Bayernu Monachium. Dekadę wcześniej – późną wiosną 2013 – w finale Ligi Mistrzów rozgrywanym na Wembley gol w ostatnich minutach zdecydował, że w niemieckim meczu pomiędzy drużynami z bogatej Bawarii i robotniczego Zagłębia Ruhry nie obejrzymy dogrywki. Piłkę do bramki w końcówce spotkania pokierował Arjen Robben, a gol ten złamał miliony piłkarskich serc na całym świecie.

Borussia miała wówczas za sobą świetna kampanię, a ówczesny zespół prowadzony przez Jurgena Kloppa wspominany jest do dziś. Niektórzy z tamtych zawodników BVB – na przykład Jakub Błaszczykowski, czy Łukasz Piszczek już nigdy później nie otrzymali szansy sięgnięcia po Puchar Europy. Reus dostaje ją rzutem na taśmę i po raz kolejny zrobi wszystko, aby wykorzystać szansę nawet przez te kilka minut. Borussia może nie jest aż tak medialna, nie ma w niej nazwisk pokroju Roberta Lewandowskiego. Jednak dla kibiców BVB to i może lepiej. W końcu wszystko co dobre w życiu lubi ciszę.

Sprawdzony w pożegnaniach

Reus jedno pożegnanie ma już za sobą. Mowa tutaj o spotkaniu ostatniej kolejki Bundesligi przeciwko Darmstadt, który Borussia wygrała 4:0. Mecz z pozornie słabym przeciwnikiem zgromadził na Signal Iduna Park komplet kibiców, a wszystko za sprawą bohatera artykułu. Na murawie nie zabrakło nostalgii, szpaleru i łez kibiców, ale Reus pokazał, że wciąż ma w sobie pierwiastek piłkarskiej magii, a z nogi, którą strzela jest w stanie uczynić czarodziejską różdżkę. Zaprezentował to chociażby pod koniec pierwszej połowy, kiedy popisał się świetnym golem z rzutu wolnego. Ponadto w meczu z Darmstadt zaliczył także asystę do Maatsena, który otworzył worek z bramkami. Jak odchodzić, to właśnie tak.

Wobec tego pierwsze pożegnanie – to oficjalne, domowe i bardziej sentymentalne Reus może zaliczyć do udanych. Kto wie, może w trakcie finału z Realem piłkarscy bogowie po raz kolejny uśmiechną się do Niemca? Meta jest już blisko, a na ostatnich metrach pomocnik będzie musiał wykonać najlepszy sprint w karierze. Na szczęście piłka nożna nie jest sportem indywidualnym, a Reus będzie miał koło siebie wybitnych futbolowych czeladników w postaci Hummelsa, czy rewelacyjnego Jadona Sancho.

Czy BVB podoła temu wyzwaniu? Niezależnie od wyniku (grają przecież z najlepszą drużyną świata), historia „ostatniego tańca” Marco Reusa w Borussii Dortmund jest wzruszająca, a ewentualny tytuł będzie happy endem, którego nie powstydziliby się najlepszy reżyserzy na kuli ziemskiej. Najwybitniejszy niemiecki poeta – Joachim Wolfgang Goethe w „Fauście” pisał”:

Trwaj chwilo, jakże jesteś piękna!

Kiedy już zawodnicy BVB wybiegną na murawę Wembley, właśnie ten cytat powinien przemawiać w ich grze. W końcu to Borussia nie ma nic do stracenia, do zyskania natomiast wiele – zakończenie pewnej epoki i przerwanie fatum, które ciąży na nich od 2013 roku.

fot. PressFocus

Stworzyliśmy nasz przewodnik po EURO 2024:

  1. NIEMCY
  2. SZKOCJA
  3. WĘGRY
  4. SZWAJCARIA
  5. HISZPANIA
  6. WŁOCHY
  7. CHORWACJA
  8. ALBANIA
  9. SŁOWENIA
  10. DANIA
  11. SERBIA
  12. ANGLIA
  13. POLSKA
  14. HOLANDIA
  15. AUSTRIA
  16. FRANCJA
  17. SŁOWACJA
  18. BELGIA
  19. RUMUNIA
  20. UKRAINA
  21. CZECHY
  22. PORTUGALIA
  23. GRUZJA
  24. TURCJA

Wspominamy również słynne mecze mistrzostw Europy:

  1. Holandia – Włochy, EURO 2000
  2. Portugalia – Anglia, EURO 2004